Do końca roku to pracownicy nadal będą dyktowali warunki zatrudnienia, ale zmierzch rynku pracownika nadciąga. Koniec zimy może oznaczać początek problemów i skończy się pracownicze Bizancjum. Mniejsze pensje, niższy wymiar etatu, brak premii i dodatków to tylko niektóre elementy, które uderzą w pracowników, jeśli w rynek pracy uderzy kryzys.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Powoli nadciąga koniec rynku pracownika, choć w statystykach jeszcze tego nie widać, a wpływy do ZUS rosną. Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy i prezes Personnel Service podkreśla w rozmowie z INNPoland, że w internecie wciąż widnieje aż 280 tys. ogłoszeń o pracę, przy czym w urzędach pracy dostępnych jest 100 tys. wakatów.
Jak dodaje, przy obecnej kondycji gospodarki i poziomie bezrobocia, nie ma oznak, by do końca tego roku na rynku pracy doszło do przetasowań. Jak podkreśla, to, na co trzeba być gotowym, to ewentualne zmiany wywołane małymi kryzysami, jak brakiem dostępu do gazu czy wstrzymaniem produkcji lub jej obniżaniem w związku ze spadkiem popytu.
– W takich okolicznościach powrót do rynku pracodawcy moglibyśmy widzieć dopiero w lutym-marcu przyszłego roku, jeżeli dojdzie do jakiegoś globalnego kryzysu na rynku pracy lub rynku surowcowym – mówi Krzysztof Inglot. W efekcie tego pracownicy mieliby mniej ofert pracy, więc nie mogliby być tak wybredni jak obecnie.
— Trzeba też pamiętać, że przez wysoką inflację w tym roku, będziemy mieli do czynienia z dwiema podwyżkami płacy minimalnej w przyszłym roku. Zgodnie z ustawą pierwsza podwyżka będzie na początku roku, a druga w połowie – podkreśla Inglot. To z kolei sprawi, że koszty pracownicze dla pracodawców będą jeszcze wyższe niż obecnie.
– Więc jeśli będziemy mieli do czynienia z kryzysem gospodarczym w zimie, to będzie on pogłębiony rosnącymi kosztami pracy, a to może doprowadzić do tego, że podwyżki wynagrodzeń będą wstrzymane, będą jedynie wynikały z podnoszenia płacy minimalnej – dodaje ekspert rynku pracy.
Zniknie też możliwość negocjowania dodatkowych świadczeń, czy dodatkowego dnia pracy z domu. Głównym celem będzie utrzymanie zatrudnienia, by móc ponosić rosnące koszty życia. Z kolei dla pracodawcy próba obniżania kosztów nie będzie fanaberią, jednak, zamiast zwalniać, pewnie będą szukać alternatyw, jak brak premii i benefitów. Bo koniec rynku pracownika to nie tylko rezygnacja z owocowych czwartków i integracyjnych imprez.
Wróci szara strefa?
Kryzys na rynku pracy z reguły kończył się wzrostem szarej strefy i płacenia pracownikom pod stołem.
— Do tej pory zawsze tak było, ale pracownicy pamiętają, co wydarzyło się podczas pandemii, a ta trwała przecież dwa lata. Pracując w szarej strefie, łatwo stracić jakiekolwiek wynagrodzenie i nagle, z dnia na dzień, nie mieć pieniędzy na zapłatę za prąd, czynsz czy kredyt – mówi Krzysztof Inglot.
Jak dodaje, dlatego zarówno polscy, jak i ukraińscy pracownicy idą w kierunku legalnego zatrudnienia, bo ono daje bezpieczeństwo i przede wszystkim opiekę medyczną.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Z kolei pracodawcy coraz częściej stosują ucieczkę do przodu. Umowa o pracę to z reguły dłuższy okres wypowiedzenia. Dlatego, choć jeszcze do niedawna pracodawcy woleli zatrudniać bezpośrednio, teraz chętniej sięgają do agencji zatrudnienia, bo tam okres wypowiedzenia umowy sięga od jednego do dwóch tygodni.
– Robią tak, bo gdyby coś się wydarzyło, to mogą szybko obniżyć zatrudnienie. I jak do tej pory bezwzględnie chcieli zatrudniać u siebie, to teraz chętnie sięgają właśnie do agencji, by minimalizować ryzyko – tłumaczy Inglot.
– Natomiast jeżeli pracodawca będzie przymuszony do ścinana kosztów, to w pierwszej kolejności będzie sięgał do pseudo 4-dniowego tygodnia pracy, czyli po prostu będzie zmniejszał wymiar etatu, przez co zachowa zatrudnienie, a zmniejszy koszty. To bezpieczniejsze rozwiązanie niż zwalnianie, bo pracodawcy wiedzą, że po zwolnieniach z reguły trudno jest odbudować taki personel – dodaje.
Utrzymanie umów o pracę to jedyne, co zostanie po rynku pracownika, gdy powróci rynek pracodawcy.
Koszty rosną
Rosnące koszty pracy i składowe koszty świadczonych usług mogą prowadzić do potrzeby zwolnień, choć polska gospodarka, póki co, lepiej sobie radzi z sytuacją makroekonomiczną niż na przykład gospodarka niemiecka, gdzie już pojawiają się ruchy obniżające import i stawianie na rodzimych producentów, by przeciwdziałać bezrobociu.
– Jeśli Niemcy mają do wyboru dostawcę z Holandii czy Polski to wolą wybrać producenta z Niemiec, by tworzyć miejsca pracy na lokalnym rynku, to działania osłonowe, czyli tam już widać symptomy tego, że jest groźba bezrobocia – podkreśla Inglot.
Oczekiwania pracownika i pracodawcy
Z badania przeprowadzonego przez Personnel Service wynika, że pracownicy oczekują od pracodawców przejęcia części kosztów związanych z inflacją. Domagają się dopłat do paliwa, ale też rozbudowanych pakietów opieki medycznej, a nawet darmowych posiłków w pracy. Oczekują też stałej podwyżki wynagrodzenia lub chociażby regularnych premii.
Pracodawcy, szczególnie ci mniejsi, wolą jednak stawiać na dodatkowe dni wolne, pracę zdalną, a niektórzy testują nawet 4-dniowy tydzień pracy. Duże firmy mogą pozwolić sobie na benefity i premie.
Firmy mierzą się obecnie z rosnącymi kosztami, niepewnością gospodarczą, a jednocześnie muszą walczyć o utrzymanie pracowników. Dlatego jeszcze wciąż akceptują różnego rodzaju ustępstwa. Gdy koszty przerosną możliwości, rynek pracownika zniknie. A gdy zacznie brakować pracy, pracownicy zmienią swoje nastawienie. Z konieczności.