INNPoland_avatar

Gazociąg, który bardziej martwi niż cieszy. Dzisiaj otwarcie Baltic Pipe

Konrad Bagiński

27 września 2022, 09:50 · 10 minut czytania
Rząd będzie piał z zachwytu nad własną sprawnością, opozycja będzie narzekać, że gazu coś za mało. Tymczasem Baltic Pipe to gazociąg zbudowany bez politycznych sporów, co się w Polsce rzadko zdarza. Na dodatek ma szansę faktycznie odciąć nas od rosyjskiego, splamionego krwią i intrygami, gazu.


Gazociąg, który bardziej martwi niż cieszy. Dzisiaj otwarcie Baltic Pipe

Konrad Bagiński
27 września 2022, 09:50 • 1 minuta czytania
Rząd będzie piał z zachwytu nad własną sprawnością, opozycja będzie narzekać, że gazu coś za mało. Tymczasem Baltic Pipe to gazociąg zbudowany bez politycznych sporów, co się w Polsce rzadko zdarza. Na dodatek ma szansę faktycznie odciąć nas od rosyjskiego, splamionego krwią i intrygami, gazu.
Baltic Pipe ma zostać otwarty 27 września — ale do pełnej mocy przesyłu będzie dochodzić jeszcze przez kilka miesięcy Michal Swiderski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej
  • Baltic Pipe to najnowsza inwestycja Polski, która ma nas uniezależnić od rosyjskiego gazu
  • Gazociąg jest gotowy, ale do jego wypełnienia gazem droga daleka
  • Polska dopiero teraz podpisuje kontrakty, które mają pozwolić na wykorzystanie potencjału Baltic Pipe
  • Mimo wszystko gazu i tak może nam zabraknąć. A jeśli nie zabraknie, to tylko dzięki mniejszemu popytowi ze strony firm
  • To będzie jednak oznaczało recesję — firmy nie będą kupować gazu, bo nie będzie ich na niego stać

Baltic Pipe z pewnością jest Polsce potrzebny — co do tego praktycznie nikt nie ma wątpliwości. Ponadpartyjne porozumienie doprowadziło do tego, że gazociąg w końcu został zbudowany. W końcu – bo plany pojawiły się już 20 lat temu, za rządów Jerzego Buzka.

Orędownikami budowy takiego gazociągu byli m.in. Piotr Naimski i Piotr Woźniak. Pierwszy do niedawna był pełnomocnikiem rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej, drugi to były minister gospodarki i były prezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. W 2007 roku PGNiG chciała "podczepić" się do planowanego niemieckiego gazociągu, Baltic Pipe miałby być jego odnogą prowadzącą do Polski. Z projektu wycofali się jednak Niemcy.

Temat powrócił w 2016 roku. Wtedy zaczęły się negocjacje, podpisywanie umów, budowa wystartowała w 2020 roku. Dziś jest zakończona, zaś od 27 września gazociąg zaczyna pracę.

Po co nam Baltic Pipe?

Odpowiedź jest prosta – żeby nie kupować gazu z Rosji. Od lat było jasne, że Rosjanie nie są standardową stroną kontraktu, że nie sprzedają tylko gazu, ale próbują wywierać naciski na inne rządy. Słowem – uzależniają od siebie odbiorców. O wiele prościej byłoby kupować gaz z norweskich złóż, może i droższy, ale czysty od polityki.

Jak duży jest to problem, pokazuje nam przykład Niemiec. 2 września Gazprom poinformował, że dostawy do Niemiec gazociągiem Nord Stream 1 nie zostaną wznowione. Oficjalnie winnym ma być "usterka" i "wyciek", terminu naprawy nie podano. To problem również dla Polski, bo część tego gazu trafiała również do nas. W Europie nie bez przyczyny mówi się o gazowym (czy szerzej — energetycznym) szantażu.

- Ceny gazu w Europie pod koniec sierpnia osiągnęły poziom najwyższy w historii, co wpływa na powszechny w całej Unii Europejskiej wzrost cen energii oraz budzi obawy przed zbliżającą się zimą, w kontekście ogrzewania mieszkań.

Należy tu przypomnieć, że wiele krajów Europy Zachodniej, a w szczególności największa gospodarka UE, czyli Niemcy, oparło swoją strategię transformacji właśnie na zużyciu gazu w energetyce. Doprowadziło to do nadmiernego uzależnienia od dostaw surowca z Rosji nie tylko poszczególnych gospodarek, ale wręcz całej Wspólnoty – mówi Roman Przasnyski, analityk rynków finansowych.

Dodaje, że rodzi to poważne konsekwencje nie tylko dla sektora energii elektrycznej i cieplnej, ale także dla przemysłu.

- Część europejskich firm chemicznych, w szczególności wytwarzających nawozy, zmuszona została do wstrzymania produkcji, a kilka niemieckich podmiotów zajmujących się dostawami energii elektrycznej i gazu ogłosiło upadłość właśnie ze względu na wysokie ceny, nieakceptowane przez część odbiorców – zauważa Przasnyski.

Po co nam w ogóle gaz?

Polska – paradoksalnie – jest w dość dobrej sytuacji, jeśli chodzi o energetykę. W zeszłym roku 72,5 proc. energii wyprodukowaliśmy z węgla. Owszem, są z nim problemy, szczególnie z grubym sortem, nadającym się do domowych palenisk. Ale energetyka gazowa dała nam jedynie 8,5 proc. energii, co w tym kontekście należy uznać za wynik dobry – dobry, bo mały. W marcu 2022 roku zeszliśmy do poziomu 5,7 proc., a w sierpniu do zaledwie 3,7 proc. W sumie trudno się dziwić, bo energia pozyskiwana z gazu jest obecnie najdroższa.

U nas gazowy problem jest stosunkowo niewielki, szczególnie w porównaniu do innych krajów. W styczniu tego roku, w szczycie sezonu grzewczego, Polska zużywała 2,4 mld m sześc. gazu, Niemcy zaś ponad 12 miliardów. W zeszłym roku potrzebowaliśmy łącznie 23,4 mld metrów gazu.

Struktura zużycia gazu ziemnego w Polsce jest dość mocno zróżnicowana. Około 1/3 popytu na gaz pochodzi z sektora gospodarstw domowych, reszta (trochę poniżej 70 proc.) trafia do innych odbiorców przemysłowych (ok. 20 proc.), zakładów azotowych (15 proc.), elektrociepłowni, rafinerii i przemysłu petrochemicznego oraz handlu i pozostałych usług (po 10 proc.).

Kto rządzi polskim gazem?

Największy udział w krajowym rynku ma PGNiG. Sprzedaje 85 proc. zużywanego w Polsce gazu. Bierze go z różnych źródeł. Do tej pory najwięcej płynęło go z Rosji – w zeszłym roku było to prawie 10 mld metrów sześciennych. Kontrakt jamalski z Gazpromem wygasa z końcem 2022 roku. Dlatego też ważne jest, by odpowiednio szybko uzupełnić ten ubytek w systemie. Problem w tym, że – przynajmniej na razie – gazociągiem Baltic Pipe popłynie o wiele mniej gazu, niż braliśmy od Rosjan.

Faktyczny monopol PGNiG niepokoi Rafała Zasunia, eksperta portalu WysokieNapiecie.pl. Przypomina, że dziś w Polsce gaz można kupić w zasadzie tylko od tej firmy, a nie jest to dobre dla rynku.

Drugim bardzo ważnym punktem w gazowej układance jest świnoujski gazoport, przez który w 2021 roku trafiło do Polski 20 proc. gazu – mowa o prawie 4 mld metrów sześciennych. Jego możliwości obecnie szacowane są na 5 mld metrów, mają jednak zostać zwiększone do 8 mld. Polska produkuje też własny gaz ziemny – w zeszłym roku wydobyliśmy 3,7 mld metrów, importowaliśmy też 3,7 mld metrów – w tym ze złóż PGNiG w Norwegii.

Czy Baltic Pipe zastąpi rosyjski gaz?

Na razie nie ma takiej możliwości, ale i potrzeby. Sytuacja jest dość skomplikowana. Ostatnio okazało się, że gazociągiem popłynie o wiele mniej paliwa, niż przewidywano. Po kolei.

Pod koniec sierpnia premier Mateusz Morawiecki zapewniał, że do końca roku zakontraktowane będzie 30-50 proc. przepustowości Baltic Pipe, od stycznia gazociąg będzie dopełniony "nawet do 80 proc. w pierwszej połowie roku", a do końca 2023 roku będziemy już wykorzystywać pełnię możliwości nowej inwestycji.

Portal money.pl opublikował tekst, z którego wynika jednak, że te zapowiedzi nie są prawdziwe. Baltic Pipe jest bowiem podpięty do Europipe 2 – a większość mocy przesyłowych tego gazociągu jest już zarezerwowana. PGNiG ma zarezerwowane moce w punkcie wyjścia Europipe 2 Nybro w Danii – jednak przepustowość punktu wejścia w niemieckim Dornum jest już w pełni zajęta. PGNiG twierdzi, że to nie tak i że uda się jej wykorzystać "przepustowość gazociągu zaplanowaną na ten rok w 100 procentach".

Spółka dopiero w ostatnich dniach poinformowała o tym, że udało się jej podpisać kontrakt z Norwegami na 2,4 mld m sześc. rocznie na 10 lat. Do prawie 10 mld metrów, jakich nie będziemy kupować z Rosji, sporo jeszcze brakuje. Ale wiadomo też, że PGNiG zawiera sporo innych kontraktów i że – wedle wszelkich doniesień – gazu w Polsce nie powinno zabraknąć.

Zapytaliśmy Rafała Zasunia, czy normalną procedurą jest podpisywanie kontraktów na gaz dosłownie za pięć dwunasta. Jego zdaniem mamy do czynienia z niecodzienną sytuacją.

- Kiedy planowano budowę Baltic Pipe, gaz był tani, a jego ceny spadały. Prawdopodobnie założono, że paliwo będzie można kupować na transakcjach spotowych i było to słuszne. Potem mieliśmy pandemię, podczas której gaz również taniał, bo popyt na niego był mniejszy. Wszystko zmieniło się od połowy 2021 roku i wynegocjowanie kontraktu nie było z pewnością sprawą łatwą, tym bardziej że w lutym zaczęła się wojna w Ukrainie i to paliwo zaczęło jeszcze bardziej drożeć — tłumaczy Rafał Zasuń.

Dodaje, że od 2020 roku PGNiG miało aż czwórkę prezesów, a huśtawka na tych stanowiskach z pewnością nie pomagała w procesie kontraktacji gazu.

Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl, do tej pory zakontraktowanie gazociągu nie przedstawiało się za dobrze. W 2023 r. PGNiG miałoby do dyspozycji ok. 2,5 mld m sześc. z własnego wydobycia na norweskim szelfie, ok. 600 mln m sześć. z kupowanego na pniu gazu od spółki przejętego przez Orlen Lotosu i ok. 1 mld z kontraktu z duńskim Ørstedem. Ten ostatni miliard, jak mówi w rozmowie z INNPoland.pl Rafał Zasuń, jest czysto teoretyczny, bo Duńczycy nie rozpoczęli eksploatacji pola.

Jeżeli jednak do tych 3,1 mld m sześc. dodamy 2,4 mld z nowego kontraktu, robi się z tego już 5,5 mld. Nie jest jednak wykluczone, że zapłaciliśmy za to słoną cenę. Wiele wskazuje, że Norwegowie zyskają udziały w projektach morskich farm wiatrowych Orlenu, który już niedługo ma przejąć PGNiG. Prezes Orlenu odniósł się do kontraktu, pisząc, że norweski koncern może być ważnym partnerem dla tworzonego w Polsce koncernu multienergetycznego, co brzmi jak potwierdzenie. Gaz kupimy i spalimy, a wiatraki będą się kręcić bardzo długo, także na korzyść Norwegów — pisze WysokieNapiecie.pl.

Jednocześnie rozbudowywany jest system interkonektorów, pozwalających nam kupować paliwo ze Słowacji, Łotwy, Czech czy Niemiec. Sytuacja jest więc trudna, ale nie tragiczna. Gazu powinno być wystarczająco dużo, choć z wielu różnych źródeł. Rodzi to spore trudności logistyczne, ale za to nie będziemy uzależnieni od jednego dominującego źródła, co w obecnej sytuacji – gdy cała Europa zabiega o gaz – nie jest bez znaczenia.

Zasuń dodaje, że sytuacja na rynku gazu jest niepewna. W normalnej sytuacji gazu prawdopodobnie by nam zabrakło. Jednak jego wysokie ceny sprawiają, że popyt spada — firm po prostu nie stać na jego kupno. Jeśli więc gazu nam nie zabraknie, zapłacimy za to recesją.

"Uruchomienie gazociągu to nie powód do świętowania"

Baltic Pipe nie zapewni nam bezpieczeństwa energetycznego i niewiele zmienia w kontekście odpowiedzi na zapotrzebowanie Polski na gaz w nadchodzącym sezonie grzewczym - uważa Greenpeace. Ekolodzy również zwracają uwagę na fakt, że Polska przed przystąpieniem do budowy magistrali łączącej Polskę z Szelfem Norweskim nie zadbała o wystarczającą liczbę kontraktów na dostawy gazu. Oznacza to, że przepustowość gazociągu nie zostanie w pełni wykorzystana, a podpisywane na gwałt kontrakty na dostawy gazu słono nas będą kosztować.

- Otwarcie gazociągu Baltic Pipe to nie powód do świętowania także dlatego, że to kolejna infrastruktura, która uzależnia nas od importu paliw kopalnych i zamyka drogę do niezależności energetycznej. To właśnie od paliw kopalnych, jednego z istotnych źródeł obecnego kryzysu, powinniśmy możliwie najszybciej odchodzić, jeżeli chcemy uniknąć powtórki obecnej sytuacji w przyszłości - pisze Anna Meres, koordynatorka kampanii klimat i energia w Greenpeace.

Z analizy opublikowanej w sierpniu przez Greenpeace wynika, że już w grudniu w Polsce może zabraknąć 830 milionów metrów sześciennych gazu, tj. ponad 40 proc. krajowego zapotrzebowania na gaz w tym miesiącu.

- Aby uzupełnić brakujące wolumeny gazu spółka PGNiG musi zabiegać o dodatkowe kontrakty średnio- lub długoterminowe bądź zakupić gaz na giełdzie, gdzie jego cena pozostaje już obecnie na historycznych wyżynach.

PGNiG ogłosiła w ubiegły piątek podpisanie szeregu kontraktów z norweskim koncernem Equinor, które przewidują dostawę do 2,4 mld m sześc. gazu rocznie w terminie od 1 stycznia 2023 roku do 1 stycznia 2033 roku. Daje to średnio 200 mln m sześc. gazu miesięcznie, a taki wolumen nie zabezpieczy obecnego zapotrzebowania Polek i Polaków na gaz. W sezonie grzewczym może gazu zabraknąć - przypomina Anna Meres.

Dodatkowo, według szacunków ekspertów, jeśli wspomniana umowa została zawarta przy obecnych cenach gazu (ok. 180 euro/MWh) to koszt zakupu 2,4 mld m sześc. surowca obciąży PGNiG na kwotę ponad 22 mld zł w skali roku. PGNiG kupując gaz po tak wysokich cenach, finalnie przełoży koszty na odbiorców końcowych. Tak naprawdę cena, po jakiej PGNiG kupuje gaz od Norwegów jest objęta tajemnicą handlową, ale nikt nie ma wątpliwości, że płacimy dużo albo bardzo dużo.

- Gazociąg Baltic Pipe to kolejne fiasko rządu PiS w kwestii zapewnienia Polkom i Polakom bezpieczeństwa energetycznego i krok wstecz na drodze transformacji energetycznej. Inwestycja za ponad 1,6 mld złotych nadal pozostaje częściowo pusta, a jeśli cokolwiek nią popłynie będzie ekstremalnie drogie. Dodatkowo dalej uzależnia polską gospodarkę od zewnętrznych dostaw gazu i napędza kryzys klimatyczny. Ciężko znaleźć tu powód do świętowania - konkluduje Anna Meres.

Czytaj także: https://innpoland.pl/184582,baltic-pipe-nie-bedzie-wypelniona-oto-jakie-bledy-popelnil-rzad