Trwają prace nad przyjęciem w Polsce unijnej dyrektywy dotyczącej "praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym". I słusznie, bo to ważne, by takie prawa były odpowiednio chronione. Ponadto za brak wdrożenia tych przepisów grożą nam kary finansowe.
W Polsce wprowadzane są one w formie projektu ustawy "o zmianie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz niektórych innych ustaw", nad którym pracuje obecnie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Mimo słusznych założeń unijnej dyrektywy i konieczności jej wdrożenia, niespodziewanie w toku prac pojawił się problem wywołany tym, że rząd ugiął się pod presją niektórych związków branżowych.
Jak ustalił INNPoland, rząd do projektowanej ustawy dopisał szereg nowych przepisów. De facto wprowadzają one nowy ukryty podatek, tym razem od wszystkich usług streamingowych, a dokładniej od "umożliwienia publicznego dostępu do wszelkiego rodzaju utworów".
– Projekt implementacji przedstawiony w lipcu przez Ministerstwo Kultury był dobry, bo było to w zasadzie wdrożenie unijnych przepisów wprost. Natomiast problem pojawił się po uwagach zgłoszonych przez środowiska artystyczne – powiedział w rozmowie z INNPoland Bogusław Pluta, dyrektor Związku Producentów Audio Video (ZPAV).
Gdy kraj członkowski wdraża przepisy unijne, mówimy wtedy o ich implementacji do prawa krajowego. Jednak w przypadku Polski projekt został rozszerzony o dodatkowe zapisy, których wprowadzenie nie wynika z prawa unijnego i są one wręcz ewenementem na skalę światową.
Jak czytamy, dotyczą one wprowadzenia "niezbywalnego i nieprzenoszalnego prawa do stosownego wynagrodzenia z tytułu publicznego udostępniania utworu w taki sposób, aby każdy mógł mieć do niego dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym".
Takie wynagrodzenie miałoby służyć rekompensacie za to, że utwory są dostępne w domenie publicznej, czyli w internecie na platformach streamingowych, np. Netflix, Spotify, YouTube.
Jedna z osób zbliżona do sprawy, która pragnie pozostać anonimowa, mówi nam, że projekt ten "wywraca model biznesowy serwisów internetowych, w jakim dotychczas funkcjonowały" oraz jest "niezwykle groźny dla branży".
Formalnie polega to na tym, że wykonawcy dzieł audiowizualnych, mimo iż otrzymali już wynagrodzenie za ich stworzenie i udzielenie licencji na ich udostępnianie, mogliby zgodnie z prawem domagać się kolejnego wynagrodzenia od każdorazowego udostępnienia utworu, w którego powstaniu uczestniczyli choćby w niewielkim stopniu.
W artykule używamy sformułowania "ukryty podatek", bo zawsze tak określamy nowe "opłaty", które są obowiązkowe lub przerzucane na konsumentów, ale formalnie nie są podatkami.
Odpowiednikiem nowej opłaty, nad którą właśnie pracuje resort kultury, jest wcześniej już wprowadzona opłata cukrowa, a już bardziej analogiczną – opłata od czystych nośników.
Jest to więc po prostu forma nowej daniny, a inaczej mówiąc – parapodatek, który będzie dotyczył każdej usługi streamingowej i każdego użycia (odtworzenia) utworu.
Jednak tu pojawia się jeszcze kolejny wątek – nowa opłata miałaby trafiać do OZZ-ów, czyli Organizacji Zbiorowego Zarządzania (jak na przykład ZAiKS), a nie bezpośrednio do artystów, którzy są przedstawiani jako beneficjenci nowej opłaty.
– Z punktu widzenia bezpieczeństwa biznesu, niespodziewane wprowadzanie dodatkowej opłaty jest szalenie niebezpieczne. To po pierwsze, a po drugie - jest to dodatkowe obciążenie, na które nie ma przestrzeni. Nie widać możliwości, by przerzucić te dodatkowe koszty na konsumenta, podnosząc ceny – powiedział nam Bogusław Pluta, dyrektor ZPAV.
Branża cyfrowa, która miała okazję wypowiedzieć się w ramach konsultacji publicznych, nie zostawia na rządowym projekcie suchej nitki. Zarówno wobec pierwotnego, jak i zaktualizowanego projektu ustawy.
Środowiska biznesowe w pierwszej rundzie krytykowały próbę nadania nowego prawa dla wykonawców audiowizualnych, a po publikacji nowej wersji projektu – także "prawa do wykonań utworów muzycznych".
Wykreślenia nowej opłaty z projektu ustawy jednoznacznie i jednogłośnie domagają się m.in.: Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji, Konfederacja Lewiatan, Związek Cyfrowa Polska, Polska Izba Komunikacji Elektronicznej, IAB Polska czy Związek Pracodawców i Przedsiębiorców.
A jak to widzi Google, właściciel YouTube'a? Firma również złożyła swoje oficjalne stanowisko w ramach konsultacji publicznych i – delikatnie mówiąc – nie jest zwolennikiem proponowanych rozwiązań.
"Zwracamy się do rządu z prośbą o ponowne rozważenie, czy uzasadnione jest przyznanie nowego prawa współtwórcom i wykonawcom w art. 70 projektu Ustawy o prawie autorskim" – czytamy w dokumencie.
Zdaniem przedstawicieli Google, takie nowe prawo nie znajduje uzasadnienia w samej dyrektywie. Jak podkreślają, artykuł 17 unijnej dyrektywy "nie zawiera żadnych odniesień do dodatkowych praw do wynagrodzenia, ani nie opowiada się za wprowadzeniem przez państwa członkowskie takich dodatkowych praw, ani też nie zezwala na ich wprowadzenie".
Jeszcze bardziej stanowczo wypowiada się inny gigant streamingowy, czyli Netflix.
"Narzucenie tego rodzaju obowiązkowych regulacji ustawowych podwyższy koszty transakcji i doprowadzi do nieefektywności w odniesieniu do rynku serwisów online, które inwestują w polskie treści i je rozpowszechniają" – czytamy.
"Wydaje się, że największymi bezpośrednimi beneficjentami tego rozszerzonego mandatu do zbiorowego zarządzania byłyby same OZZ, które dotychczas raczej nie wykazywały się dużą skutecznością w pozyskiwaniu i dystrybucji wynagrodzeń na rzecz polskich twórców" – dodają dla INNPoland przedstawiciele Netflixa.
Jednym z artystycznych OZZ, na którego konto miałyby wpływać pieniądze z ukrytego podatku, jest np. ZAiKS.
Jego przedstawiciele w ramach konsultacji projektu ustawy stwierdzili, że z zadowoleniem przyjmują "szeroki zakres zmian ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, które mają na celu poprawę sytuacji twórców i artystów wykonawców w relacjach z podmiotami korzystającymi z ich twórczości".
Obecny stan rzeczy określają "nieprawidłowymi praktykami rynkowymi" oraz "wywłaszczaniem twórców i artystów wykonawców". Ich zdaniem, ci, którzy udostępniają utwory, zarabiają nieproporcjonalnie więcej niż sami artyści wykonawcy, więc powinni się tymi – jak twierdzą – nadmiernymi zyskami podzielić.
ZAiKS-owi wtóruje ZASP, czyli Związek Artystów Scen Polskich. W przesłanym resortowi kultury dokumencie czytamy, że związek ten "z satysfakcją i pełną akceptacją przyjmuje, iż w przedmiotowym projekcie proponuje się dodanie (…) stosownego wynagrodzenia z tytułu publicznego udostępniania utworu".
"Zapis ten z jednej strony implementuje w sposób prawidłowy postanowienia dyrektywy, nadto też uwzględnia mający miejsce rozwój technologiczny oraz gwałtowny postęp i rozwój eksploatacji utworów audiowizualnych na tym polu eksploatacji" – dodają przedstawiciele ZASP.
Problem w tym, że właśnie nie jest tak, że projekt wprowadzony w ten sposób byłby zgodny z postanowieniami unijnej dyrektywy. Co więcej, pozostawienie tego zapisu może wręcz powodować, że polskie przepisy będą niezgodne z unijnymi – na co zwracają uwagę przedstawiciele branży cyfrowej.
Na przykład Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji zaznaczyła w swojej opinii, że "proponowana przez Projekt zmiana (...) wykracza poza art. 18 Dyrektywy DSM, nie jest zgodna z art. 18 Dyrektywy, jak też ze szkodą dla sektora audiowizualnego nie bierze pod uwagę jego specyfiki".
Jak podnoszą w piśmie do Ministerstwa przedstawiciele branży cyfrowej, przepisy wdrażające dyrektywy powinny "możliwie ściśle odpowiadać brzmieniu implementowanych przepisów tych dyrektyw. Ograniczając ryzyko niewłaściwej implementacji dyrektywy".
Koniec końców to konsumenci, czyli każdy z nas będzie musiał opłacić nowy ukryty podatek, który próbuje przeforsować rząd.
Wysłaliśmy pytania w tej sprawie do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Odpowiedzi opublikujemy niezwłocznie, jeśli tylko je otrzymamy.
Czytaj także: https://innpoland.pl/189067,pit-za-2022-co-odliczysz-od-podatku-najwazniejsze-ulgi-podatkowe