Projekt samochodu elektrycznego koncernu Lotos skończył się fiaskiem, teraz w sprawie wszczęto śledztwo. Jak podaje RMF FM – w tle są nieprawidłowości na wiele milionów złotych. Zawiadomienie do prokuratury złożył Orlen.
Reklama.
Reklama.
Prokuratura i CBA wszczęły śledztwo dotyczące "nieprawidłowości" przy projekcie autaelektrycznego koncernu Lotos. Zawiadomienie do organów ścigania złożył PKNOrlen.
Z ustaleń reportera RMF FM Krzysztofa Zasady wynika, że w trakcie projektu, prowadzonego w latach 2016-2018, mogło dojść do wielomilionowych nieprawidłowości.
Jak czytamy, Prokuratura Regionalna w Gdańsku bada, czy władze Lotosu wydając pieniądze na przedsięwzięcie, które zakończyło się niczym, wyrządziły spółce szkodę w wielkich rozmiarach. Za to przestępstwo grozi nawet 10 lat więzienia.
Projekt samochodu elektrycznego w Lotosie wzbudza wiele wątpliwości. Nie wiadomo, czym tak naprawdę kierowała się komisja, określając kryteria wyboru i oceny ofert.
Zagadką jest też wybór kontrahenta – padł na amerykańską spółkę Electric Power Research Institute (EPRI), która poinformowała, że chce występować w konsorcjum z nikomu nieznaną polską firmą ArtTech. Jej kapitał założycielski wynosił 5 tysięcy złotych, a siedziba znajdowała się pod "wynajętym adresem".
RMF FM ustalił, że udział ArtTech w konsorcjum badał zespół ds. ochrony infrastruktury krytycznej koncernu i dwukrotnie wydał negatywne rekomendacje w tej sprawie.
Powstała też opinia prawna, z której wynika, że podmiot "nie zabezpieczał wszystkich ryzyk związanych z projektem, a umowa ograniczała odpowiedzialność i nie zawierała twardych gwarancji wykonawcy dających rękojmię powodzenia projektu".
Mimo że realizacja projektu się opóźniała, na konto spółki ArtTech wpłynęło 496 tysięcy dolarów, a na konto EPRI – 590 tys. dol. Ostatecznie projekt zakończył się na pierwszym etapie, tj. opracowania analiz biznesowych.
Do drugiego nie doszło, a polegać miał on już na zaprojektowaniu samochodu elektrycznego. Koncern Lotos miał na to wydać 7,2 miliona dolarów.
Okazuje się, że Orlen przejmując Lotos, wziął go z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. W jego skład wchodzi też prawdopodobny i niebagatelny dług wobec Skarbu Państwa. Nie wiadomo, czy Lotos w tej sprawie zawinił, bo sprawy w sądach jeszcze trwają.
Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu. Lotos robił zakupy od spółek, które okazały się uczestnikami tzw. mafii vatowskiej. Z jednej strony sprzedawały one Lotosowi biokomponenty, z drugiej zaś handlowały płytami CD. Ta druga działalność była całkowicie fikcyjna. Płyty były kiedyś ulubionym sposobem przestępców na wyłudzanie VAT-u.
Zawartość płyt - a w zasadzie licencji na ich zawartość – można ustalać niemal dowolnie. Płyty, które nie opuszczały magazynu stawały się na papierze własnością kolejnych spółek, za każdym razem przybierając na wartości.
Kiedy wartość podatku VAT do zwrotu sięgała VAT-u za biokomponenty, spółki nie musiały płacić podatku od handlu z Lotosem. Gdy ten cel został osiągnięty, zwijały żagle.
Wartość podatków, jakie zostały w ten sposób wyłudzone, określono na 92,5 mln złotych. Sądy ciągle prowadzą sprawy, ale dług nie zniknął. Czy jednak to Lotos powinien go płacić? Ta kwestia nie została do tej pory wyjaśniona.
Misja Obajtka: fuzja Orlenu z Lotosem
Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, fuzja PKN Orlen i Lotosu stała się faktem. W poniedziałek 1 sierpnia połączone spółki zostały wpisane do Krajowego Rejestru Sądowego, a prezes Orlenu Daniel Obajtek już zapowiedział, że efekty działania giganta "multienergetycznego" będą widoczne najszybciej, jak to możliwe.
Połączenie nie byłoby możliwe bez zgody Komisji Europejskiej, która postawiła kilka warunków. W rezultacie Saudi Aramco ma kupić 30 proc. udziałów w Rafinerii Gdańskiej, a węgierski MOL ma kupić 417 stacji Lotosu. W zamian Orlen odkupi 144 stacji paliw na Węgrzech i 41 stacji na Słowacji.