O godzinie 14.33 czasu polskiego sonda Chandrayaan-3 wykonała udane, miękkie lądowanie na Księżycu. Podczas gdy światowe potęgi próbowały naprężać technologiczne muskuły, aby wzajemnie się prześcignąć, Indie dokonały tej sztuki stosunkowo niewielkim kosztem i z pomocą praw fizyki. Ich sukces jest szczególnie znaczący na tle niedawnej porażki rosyjskiej Łuny-25.
Lądowanie przebiegło gładko. W tym czasie na Ziemi tłumy Indusów świętowały na ulicach, śpiewając i modląc się. Na relacjach z mediów społecznościowych widać, że w kraju atmosfera była szczególnie podniosła. Sukces jest tym większy, że niedawno na tym polu klęskę poniosła Rosja.
– Trudno sobie wyobrazić lepsze otoczenie medialno-propagandowe, niż to, że lądowanie indyjskiej sondy odbywa się kilka dni po tym, kiedy Łuna-25 rozbiła się spektakularnie o powierzchnię Księżyca. To pierwszy kraj, który umieścił łazik na biegunie południowym Księżyca. Czapki z głów – komentuje Jarosław Juszkiewicz, dziennikarz naukowy związany z Planetarium Śląskim w Chorzowie, znany też jako lektor nawigacji Google.
Chandryaan-3 dotarł na Księżyc po ponad miesiącu. Wystartował 14 lipca 2023 roku. Dla porównania, słynny Apollo 11 dotarł na Księżyc w 4 dni. Dlaczego zatem z obecną technologią potrwało to aż tyle?
Indyjska agencja kosmiczna, ISRO, zrobiła to taniej, oferując konkurencyjną efektywność w stosunku do niskich kosztów. Misja z numerem trzecim kosztowała Indie 75 milionów dolarów, co jest bardzo niskim wynikiem. To w końcu mniej niż wynoszą, np. budżety kinowych przebojów.
– Indie są mistrzami jeśli chodzi o racjonalizację kosztów. Oni muszą liczyć każdy pieniądz. Koszty misji NASA to około 300-400 milionów. Start jednego wahadłowca, kiedy jeszcze te latały, to był miliard do półtora dolarów, w zależności jeszcze od konfiguracji. Elon Musk to zmienił i to jest jego największy sukces – mówi Jarosław Juszkiewicz.
Dyrektor indyjskiego programu dr Mylswamy Annadurai przyznał w indyjskich mediach, że opracowane tanie metody mają być alternatywą dla droższej oferty Elona Muska.
Indusi wykorzystali efekt Obertha, czyli użyli studni grawitacyjnej i krótkich impulsów do przyśpieszania, stopniowo przybliżając pojazd do celu. Aby wylądować, również w ruch poszły analogiczne prawa fizyki i manewry.
W misji trzeciej swój udział miała również Europejska Agencja Kosmiczna. Jak powiedział mi Jarosław Juszkiewicz, tego typu współprace są rzadkie. ESA pomagała w kwestiach związanych z komunikacją techniczną.
Celem Chandrayaan-3 jest sprawdzenie możliwości miękkiego lądowania na Księżycu, mobilności łazika oraz zbadanie powierzchni. Jak przebiegały poprzednie misje? Chandrayaan-2 zaliczył połowiczny sukces, rozbijając się o powierzchnię. Jego transponder nadal działał i dostarczył światu zdjęć, na których widać resztki po programie Apollo.
Numerek 1 był szczęśliwszy dla Indii, bo w 2008 r. pierwsi odkryli na naszym kosmicznym towarzyszu wodę.
– Ostatecznym celem sond Indii jest to, że pewnego dnia, kiedy Księżyc oddalony o 360 000 km przestrzeni stanie się rozszerzonym kontynentem Ziemi, nie będziemy biernymi obserwatorami, ale będziemy prowadzić aktywne, chronione życie na tym kontynencie i musimy nadal pracować w tym kierunku – powiedział dla BBC dyrektor projektu Chandryaan.
Dr Mylswamy Annadurai, od dekady promuje ideę międzynarodowej, neutralnej kolonii na Księżycu. W wywiadzie dla Republic World powiedział, że w przyszłości czeka nas nie rywalizacja o księżycowe skały, lecz pokojowa koegzystencja. Jego zdania nie wydają się podzielać inne światowe potęgi, prześcigające się w drodze na Księżyc.
Kim są obecnie aktywni duzi gracze? To USA i sojusz chińsko-rosyjski oraz kraje, które z nimi współpracują. Obie siły zaktywizowały się właśnie w chwili, gdy mamy możliwość wydobycia wody i helu-3 z Księżyca, ale także zaplecze prywatnych firm kosmicznych, które znacząco zmniejszają koszty podróży poza Ziemię.
Wedle niektórych ten kosmiczny wyścig to znak, że mamy nową Zimną Wojnę. Tak powiedział mi dr hab. Maciej Bzowski, kierownik Zakładu Fizyki Układu Słoneczego i Astrofizyki w Centrum Badań Kosmicznych PAN. Przypomniał mi również o administratorze NASA, który jawnie powiedział, że agencja obawia się aneksji Księżyca przez Chiny.
W ubiegłym roku wystartowała pierwsza misja z dziesięciu, Artemis I, gdzie orbitę księżycową pokonała kapsuła Orion bez załogi. Ponownie na Księżyc ludzi i maszyny do misji IV miała zabrać firma SpaceX, lecz ostatnia kontrola bazy w Teksasie wykazała, że olbrzymia rakieta nośna nie jest jeszcze gotowa i program zalicza opóźnienie. Lądowanie ludzi miało odbyć się w 2025 roku.
Od strony chińsko-rosyjskiej mamy z kolei program CLEP. Znany jest także jako projekt Chang’e, od imienia chińskiej bogini księżyca. Rozpoczął oficjalną działalność w 2004 roku. W 2013 r. Chang’e 3 postawiło Chińską Republikę Ludową jako trzeci kraj, który zaliczył udane lądowanie sondy na Księżycu. Do 2030 roku Chiny planują wysłać misję załogową.
– Chińczycy dość ryzykownie planują swój załogowy lot. Nie mają potężnej rakiety nośnej, a zwykle jest to dekada, aby taką zbudować. Planują osobną rakietą wysłać lądownik, a osobną rakietą astronautów w module załogi. To jest wykonalne, ale komplikuje w sposób straszliwy całą misję. Dwa razy więcej rzeczy może pójść źle. Wystrzelenie rakiety i umieszczenie jej na orbicie to jest bardzo krytyczny moment – tłumaczy Jarosław Juszkiewicz.
Rosyjska strona tego sojuszu ostatnio nie mogła popisać się sukcesem. Łuna-25 rozbiła się o powierzchnie Księżyca, a agencja Roskosmos nie udziela żadnych oficjalnych informacji. Jak powiedzieli obaj moi rozmówcy, to standardowe zachowanie Rosjan.
– Czytałem dwie interpretacje. Pierwsza, że się Rosjanom zaciął silnik. To już im się zdarzało wcześniej. Druga, chyba mocno naciągana, że nawaliła elektronika, a elektronika nawaliła… bo są sankcje. Nie brzmi to prawdopodobnie, ale bardzo ładnie pasuje gdzieś do ich narracji – wyjaśnia rosyjską propagandę Jarosław Juszkiewicz.
– Jak Łuna-15 pieprznęła w Księżyc, Trybuna Ludu napisała wówczas: "Łuna-15 zbliżyła się do Księżyca i zakończyła swój program badawczy". Pamiętajmy, że Rosjanie rozwalili o Księżyc więcej sond niż jakikolwiek kraj w historii – dodaje.
Jednym z powodów owej "nowej zimnej wojny" są zasoby: woda i hel-3. Jak podaje strona Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), ten izotop może posłużyć jako źródło czystej energii nuklearnej. Nie jest radioaktywny i nie tworzy niebezpiecznych odpadów. Na powierzchni Księżyca miałyby go wytworzyć w górnej warstwie regolitu (pyłu i skały księżycowej) solarne wiatry.
Wiemy za to, jaką izotop ma rynkową wartość: Hel-3 kosztuje 16,6 miliardów dolarów za tonę (około 66 miliardów złotych).
Dla dr hab. Macieja Bzowskiego, to jest poboczny temat. Co innego mówi się opinii publicznej, co innego rzeczywiście dzieje. Jego zdaniem podstawowym motorem jest wyścig politczny między najsilniejszymi krajami tego świata.
Doktor stwierdził, że gdyby chodziło o samą naukę, to mielibyśmy takie misje wcześniej. Podkreślał, że to jest jego prywatna opinia. Jeśli zaś powiodą się naukowe plany kosmicznych programów, jako Polska będziemy starać się załączyć do nich nasze eksperymenty.
O przełomach może nie ma co mówić, ale Indie udowodniły właśnie, że można polecieć w kosmos za stosunkowo nieduże pieniądze i z dużą dawką cierpliwości. Wiele rzeczy można zrobić teraz szybciej i taniej niż w czasach Zimnej Wojny. Do tego bardzo znaczący wkład mają komercyjni gracze i rozwój rynku kosmicznych podróży, nawet w celach turystycznych.
– To nie jest sytuacja zero-jedynkowa. Oczywiście obecny wyścig na Księżyc nie jest tani. Moim zdaniem jest kilka argumentów naukowych, że warto próbować: kwestia helu-3, potwierdzenie wody na Księżycu, znalezienie bazy - to jest ważne. To jest wyścig, który ma racjonalne podstawy. Jeżeli miałbym powiedzieć, to jest to około 80 proc. propagandy i 20 proc. naukowych rzeczy – komentuje Jarosław Juszkiewicz.
Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) współpracuje z różnymi programami na arenie międzynarodowej. Są łącznie cztery zaplanowane misje, jak czytamy w ich oświadczeniu prasowym. Nie ma jednak programu na samodzielną eksploracją naszego satelity.
Prócz współpracy międzynarodowej ESA planuje też misję ISRU, która ma robić krok w produkcji zasobów na Księżycu, w tym wody i tlenu, planowana jest na 2025 rok. Z kolei w 2028 roku planowana jest misja Herakles, mająca na celu wykorzystanie robotów w eksploracji globu. Maszyny mają być sterowane ze wspomnianej wcześniej stacji NASA - Gateway.
Nasz kraj rzeczywiście ma się czym chwalić. Na pokładzie wystrzelonego niedawno Euclida elementy i instrumenty polskiej konstrukcji pomogą nam zbadać zjawisko nieuchwytnej ciemnej energii. W samym NASA znajduje też nie byle jaka postać – w Laboratorium Napędu Rakietowego pracuje jako project manager Artur. B. Chmielewski, syn słynnego rysownika Henryka "Papcia" Chmiela.
Krakowski startup, Solar System Resources Corporation Sp. z o.o., ma podpisany list intencyjny w celu wysłania bezzałogowej ekspedycji górniczej na Księżyc. Do roku 2028 planują wydobyć 500 kilogramów tego cennego izotopu.
– Wyścig będzie kontynuowany. Następni w kolejce są Japończycy. Kraje wysyłają sondy głównie ze względów propagandowych. Jeżeli chodzi o duże kroki na Księżycu, kolejny będzie Artemis – stwierdził Jarosław Juszkiewicz.
Czytaj także: https://innpoland.pl/196847,wywiad-o-kosmicznym-wyscigu-z-jarkiem-juszkiewiczem