To jeszcze marketing, czy już agitacja wyborcza państwowej spółki na rzecz rządzącej partii? Wygląda na to, że PGE dołączyła do spółek wspierających PiS w walce o zwycięstwo w wyborach. Bo jak inaczej tłumaczyć fakt prowadzenia kampanii, z której dowiadujemy się, że dzięki rządowi ceny prądu w Polsce są "jednymi z najniższych w Europie"?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Warto tu zaznaczyć, że jest to państwowa spółka, a pieczę nad nią sprawuje rząd, poprzez Ministerstwo Aktywów Państwowych i ministra Jacka Sasina. Nic więc dziwnego, że jej działania są przychylne Prawu i Sprawiedliwości.
Zachęcamy do subskrybowania nowego kanału INN:Poland na YouTube. Od teraz programy "Rozmowa tygodnia" i "Po ludzku o ekonomii" możesz oglądać TUTAJ.
Ale do rzeczy, z najnowszej kampanii PGE, prowadzonej m.in. w mediach społecznościowych, dowiadujemy się, że "rządowa Tarcza Solidarnościowa skutecznie powstrzymała wzrost cen energii elektrycznej".
Nie ma tu kłamstwa, ale jest to swoista półprawda. Należy dostrzegać problem, który czai się na horyzoncie, a wynika on z faktu, że bez rządowej tarczy, która wiecznie trwać nie będzie, rachunki za prąd pójdą ostro w górę.
Kolejny problem, to fakt, że rząd z dopłatami do prądu zachowuje się tak, jakby wyciągał pieniądze z własnych kieszeni. A przecież... sięga do kieszeni podatników. A więc my wszyscy sami sobie w podatkach płacimy za niższe ceny prądu.
Kto sieje dezinformację?
To jednak nie wszystko, w INNPoland już pisaliśmy o tym, że mówienie o jednych z najniższych w Europie cenach prądu w Polsce można włożyć między bajki (o czym więcej w dalszej części artykułu).
Patrząc jeszcze na samą kampanię "dezinformacyjną", prowadzoną przez PGE. Spółka przyznaje w komunikacie, że "w rzeczywistości koszty wytwarzania energii i jej dystrybucji w Polsce są znacznie wyższe, Polacy jednak tego nie odczuwają".
Precyzyjnie należy wskazać, że jeszcze nie odczuwają w rachunkach, bo te zostały zamrożone w ramach rządowej tarczy. Jednak oczuwają pośrednio we wzroście inflacji i rosnących kosztach życia.
"W Europie, najniższy spośród analizowanych krajów limit jest w Chorwacji i Słowenii (ok. 100 EUR/MWh), a najwyższy w Niemczech (400 EUR/MWh), Austrii (480 EUR/MWh), Holandii (484 EUR/MWh) i Włoszech (491,37 EUR/MWh)" – czytamy.
"Na ich tle nawet maksymalna cena energii w Polsce, czyli 185,36 EUR/MWh, jest znacząco poniżej średniej, a należy podkreślić, że większość gospodarstw domowych w Polsce za zużywaną energię płaci zaledwie 110,17 EUR/MWh" – dodano.
PGE ma świadomość, że nie gra do końca czysto, bo spółka zablokowała możliwość komentowania swojego wpisu.
Wychodzi na to, że opowieści o tanim prądzie w Polsce to bajki. Gdy dopłaty znikną, przeżyjemy szok. I nie pomogą reklamy polskich państwowych koncernów energetycznych, które co chwilę chwalą się w mediach, że prąd w naszym kraju jest jednym z tańszych w Unii Europejskiej.
Co i rusz widzimy też mapki, pokazujące ceny prądu w UE, z których wynika, że płacimy... prawie najwięcej w UE. Zatem które informacje są prawdziwe? No to po kolei.
Ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych w 2023 r. zostały zamrożone na poziomie z roku 2022. W wyniku tego rachunki za prąd polskich gospodarstw domowych faktycznie należą do najniższych w UE. Problem w tym, że ktoś do tego musi dopłacać. Robi to państwo, więc my wszyscy.
Joanna Maćkowiak-Pandera, prezeska Forum Energii powiedziała w rozmowie z "Business Insiderem", że w rzeczywistości mamy duży problem z cenami i kosztami CO2.
– Obawiam się tego, jak będą wyglądały stawki w 2024 r. dla poszczególnych grup odbiorców – gospodarstw domowych, firm, branż energochłonnych. Niewykluczone, że bez kolejnych dopłat rachunki mocno wzrosną – oceniła.
Jak pokazują dane Eurostatu, Polska zajęła 22. miejsce pod względem wysokości ceny energii dla gospodarstw domowych ze stawką 0,16 euro/kWh. To faktycznie poniżej średniej unijnej, która sięgnęła 0,284 euro/kWh.
Niższe rachunki od nas płacili jedynie mieszkańcy Chorwacji (0,148 euro), Holandii (0,135 euro), Malty (0,128 euro), Bułgarii (0,115 euro) i Węgier (0,108 euro). Natomiast najwyższe – Duńczycy (0,587 euro), Belgowie (0,449 euro) i Czesi (0,384 euro).
Jeśli natomiast uwzględnimy parytet siły nabywczej, a więc weźmiemy pod uwagę, ile realnie energii może kupić mieszkaniec danego kraju za przeciętne wynagrodzenie, to sytuacja ulega zmianie.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Eurostat (czyli unijny urząd statystyczny) pogrupował kraje UE w sześciu kategoriach cenowych. Polska trafiła do grupy z najwyższymi cenami prądu według parytetu siły nabywczej.
W całym zestawieniu zajęliśmy 13. miejsce (im wyższe miejsce, tym wyższa cena prądu). Znaleźliśmy się w połowie stawki. Na czele pojawiły się Rumunia i Czechy, a na dole listy – Malta i Holandia, które miały najniższe ceny.
Zatem obecne stawki za prąd są relatywnie niskie, ale wyłącznie dzięki dopłatom. Jeśli te znikną, nasze rachunki wzrosną (łącznie) co najmniej o... 28 miliardów złotych. Na dodatek ceny prądu w Polsce pożerają większą część zarobków obywateli, niż w większości państw UE.