Widok z ponad stu metrów jest niesamowity. Podczas odwiedzin na Farmie Wiatrowej Piotrków zaproszeni dziennikarze mogli zrobić sobie wycieczkę na samą górę, z czego chętnie skorzystałem – tym bardziej że zwykle ciekawe obiekty infrastruktury odwiedzam, kiedy są porzucone.
Kiedy stanąłem na szczycie kolosalnej instalacji, w oczy rzuciła mi się jedna rzecz – ilość wolnej przestrzeni dookoła. Wiatraki dużo jej nie zabierają, a na samej FW Piotrków jest ich piętnaście. Na horyzoncie wydaje się, że widzimy cały las wirników. Iluzja pryska już z bliska, a tym bardziej z samego szczytu.
Miejsce na budowę nowych wiatraków jest. A korzyści z tego? Janusz Gajowiecki z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej mówi, że zmiana odległości minimalnej do 500 metrów przyniesie na lądzie 40 gigawatów energii do 2040 roku (w porównaniu do 10 GW uzyskanych obecnie). Zysk dla polskiego PKB oszacowano na 260 mld zł.
Spotkanie pod wiatrakiem na Farmie Wiatrowej Piotrków zorganizowały Tauron i PSEW, wziął w nim również udział wiceminister klimatu i środowiska Miłosz Motyka.
Resort klimatu i branża energetyki wiatrowej walczą o zmiany w prawie – pozwolenie na budowę elektrowni wiatrowych 500 metrów od domów, zamiast 700 metrów oraz przyśpieszenie wydawania zgody na ich budowę. Ustawa wiatrakowa ma zapewnić Polsce wymierne korzyści, a nawet potroić uzyskaną w ten sposób energię. Wchodząc na szczyt turbiny wiatrowej i rozmawiając z jej serwisantami, zobaczyłem, że jest na to miejsce. A to oznacza też przypływ miejsc pracy.
Apel przedsiębiorców popiera wiceminister klimatu, Miłosz Motyka. Obecny stan elektrowni wiatrowych w Polsce określił jako "zaniedbanie" i chce postawić na przyśpieszenie w Polsce OZE (odnawialnych źródeł energii) i energetyki jądrowej.
– Stawia się zarzuty o stabilności i pogodozależność. A możemy uzależniać się od dostaw [energii, dop. red] z krajów niedemokratycznych, niestabilnych? Czy to jest bardziej bezpieczne? – argumentował wiceminister.
Ustawa wiatrakowa przejdzie wewnętrzne konsultacje we wrześniu. Wiceminister Motyka wierzy, że uzyskają podpis prezydenta i wspólny konsensus z opozycją, że sprawa zostanie rozstrzygnięta bez udziału ideologii.
– Nam wszystkim się to opłaca – podsumował Miłosz Motyka.
Realizacja programu inwestycji w elektrownie wiatrowe ma dostarczyć 100 tys. miejsc pracy w całej Polsce. A jaka to praca?
Wjazd na szczyt wiatraka odbywa się w małej, ciasnej windzie. W jedną stronę trwa 7 minut. To było dość czasu, aby porozmawiać z technikami turbin wiatrowych, opiekującymi się tego dnia zwiedzającymi.
Chociaż praca odbywa się często na wysokościach ok. 100 metrów, nie jest to zawód wysokiego ryzyka, co przyznali mi z żalem specjaliści. Ich rola nie zawsze wymaga od nich wspinaczki na sam szczyt.
Bez sprzętu ochronnego nie zrobimy nawet kroku w kierunku windy, a na górze jest tak ciasno, że trzeba się poruszać na czworakach. Moim zdaniem, klaustrofobia byłaby tu większą przeszkodą, niż lęk wysokości.
Najgorzej jest zimą, gdy wiatrak nie pracuje (bo wtedy maszyneria nie dostarcza ciepła) i latem w ostrym słońcu. Mój opiekun wspomniał, że kiedyś poparzył się od drzwi windy, która nie styka się ze ścianami filara.
Wyłączona maszyneria nawet w pochmurny dzień emanowała ciepłem wyczuwalnym przez rękawice ochronne. Umiem sobie wyobrazić, jaki jest tam piec w skrajnych temperaturach.
Co ciekawe, hałas nie jest problemem. Gdy wiatrak pracuje, generowany przez niego dźwięk można porównać do jazdy koleją. Kiedy byłem na miejscu, otoczony wiatrakami, bardziej przeszkadzał mi pracujący na polu ciągnik i przejeżdżający w odległości pociąg.
Żeby zostać technikiem turbiny wiatrowej, trzeba przejść specjalistyczne kursy zawodowe Global Wind Consulting, co może kosztować ok. 12 tys. zł (z możliwością dofinansowania). Jak mi powiedzieli serwisanci, zestaw szkoleń upoważniający do takiej pracy trwa dwa-trzy tygodnie. Może się on spłacić w nawet dwa miesiące. Niektórzy pracują, jeżdżąc od farmy do farmy, ale można zostać też opiekunem konkretnego miejsca, na normalnej ośmiogodzinnej zmianie.
Poważne naprawy starają się robić, gdy wiatraki i tak nie pracują z powodów pogodowych. Wtedy można przeprowadzić niezbędne czynności bez utraty generowanej energii.
Sektor górniczy czeka transformacja, obejmie ona również miejsca pracy. Dotknie też osoby zajmujące się przemysłem spowinowaconym, hutniczym, montażystów… W wielu spółkach trwają już odpowiednie programy szkoleniowe, swój program ma też ministerstwo pracy.
Jak powiedział wiceminister Motyka, w kolejnych miesiącach doczekamy się oceny efektów transformacji, jak i dalszego zapotrzebowania.
– Do inwestorów zgłaszają się sami pracujący w tych sektorach, że chcieliby uzyskać takie szkolenia i pracować w sektorze odnawianych źródeł energii – skomentował dla INNPoland Miłosz Motyka.
Przemiana sektora górniczego w wiatrowy to nie tylko miejsca pracy. Zwróciłem uwagę na problemy społeczne i kulturowe. Z miejsc pracy związanych z wydobyciem węgla albo elektrowniami utrzymują się całe rodziny. Może im zabraknąć alternatywy. Wiceminister zgodził się ze mną, że w pewnych terenach transformacja będzie trudniejsza.
Nad rozwiązaniem pracuje rząd, jak i poszczególne spółki, które mają różne progamy. Na branżę OZE zwracają uwagę osoby wchodzące na rynek pracy, ale i ci, którzy do tej pory zaprzeczali faktowi, że dotknie ich transformacja energetyczna.
– Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bezwzględne są dane. Mamy ewidentny spadek, jeśli chodzi o wydobycie, jeśli chodzi o zatrudnienie. Nie tylko górników, ale i w całym przemyśle. Mamy wzrost cen i kosztów produkcji energii z węgla. Wreszcie sam przemysł i firmy zwracają uwagę na czystą energię. To jest nieuchronne, to już się dzieje i państwo musi pomagać takim ludziom – mówił dla INNPoland Miłosz Motyka.
Prace nad tym wsparciem trwają. Oprócz dotychczasowych programów szkoleniowych i planów rozwojowych minister obiecał odpowiednie wsparcie, po wycenie efektów i wzrostu zapotrzebowania na szkolenie pracowników w najbliższych miesiącach.
Kto wie, może do 2040 roku Barbórka stanie się świętem wiatru.
Ta mogła rozkręcić się już w ubiegłym roku, ale ustawa wiatrakowa była blokowana przez poprzedni rząd. Rzutem na taśmę poprawka do ustawy zmieniła odległości turbin od zabudowań z 500 m do 700 m.
– Bez 500 metrów ustawa wiatrakowa jest bublem – przez 10 lat nie powstanie żadna nowa farma wiatrowa. Zmiana minimalnej odległości elektrowni wiatrowych na 700 m niesie za sobą tragiczne dla energetyki wiatrowej konsekwencje. Uniemożliwi ona wykorzystanie potencjału, jaki drzemie w polskim wietrze. Zamiast kilkunastu, powstanie co najwyżej kilka GW mocy w wietrze. To de facto dalsze blokowanie energetyki wiatrowej na lądzie. To niezrozumiałe w obliczu kryzysu energetycznego i dramatycznie wysokich cen energii – mówił w ubiegłym roku Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Czytaj także: https://innpoland.pl/208040,z-mojej-elektrowni-wiatrowej-wyslano-500-tys-zl-do-odebrania-sa-miliony