"Nauka często tak działa. Jest napędzana ciekawością – dopiero potem zastanawiamy się, czy to, co znajdziemy, będzie przydatne dla społeczeństwa".
"Nauka często tak działa. Jest napędzana ciekawością – dopiero potem zastanawiamy się, czy to, co znajdziemy, będzie przydatne dla społeczeństwa". Ilus.: Sylwester Kluszczyński / naTemat
Reklama.

Adam Mirek to doktor inżynierii biomedycznej, jeden z czołowych polskich popularyzatorów nauki. Twórca Internetowy Roku 2023 i autor książek: „Bebechy, czyli ciało człowieka pod lupą” i „Glutologia”. Dzieli się wiedzą w mediach społecznościowych (głównie na TikToku). Ostatnio został wyróżniony przez TikToka na zestawieniu The Discover List 2025. To zestawienie 50 najbardziej angażujących i wpływowych twórców. To po raz pierwszy w historii, gdy na listę trafił Polak.

Grzegorz Szymanik: Na jakie pytania nauka nie będzie mogła znaleźć nigdy odpowiedzi? Adam Mirek: Trudno powiedzieć. Bo nie wiemy, co będziemy odkrywać w przyszłości i co jeszcze: nam zostanie do odkrycia. Przychodzi mi do głowy tylko jedno: to, co dzieje się z człowiekiem i jego świadomością po śmierci. Ale może na to też znajdziemy naukową odpowiedź? Wiele razy już w nauce mówiono: koniec, tu jest granica, dalej nie wyjdziemy. A potem pojawiało się jakieś odkrycie, nowa teoria, która trzęsła jej posadami. Można powiedzieć, że jesteśmy dziś w najlepszym momencie nauki, jaki był w historii. Tylko że w każdym momencie ludzkość, była w podobnym. 

A na jakie pytanie chciałbyś poznać odpowiedź najbardziej?

Czy kiedykolwiek uda nam się znaleźć skuteczny sposób walki z wszystkimi nowotworami? I na jeszcze jedno, które dotyczy tematu, którym zajmował się podczas doktoratu – czyli biodruku 3D. Chciałbym wiedzieć, czy faktycznie jest możliwe wydrukowanie wszystkich tkanek. A co za tym idzie – to już kompletna futurologia – mózgu.

Dlaczego futurologia? Bo każdy mózg jest inny?

Tak uważam. Ale jeszcze nie do końca poznaliśmy wszystkie mechanizmy – z czego wynikają myśli, czym świadomość jest pod kątem biologicznym? Może jak rozłożyć człowieka na cząsteczki, na miliardy klocków i zobaczyć, jak to wszystko jest połączone, udałoby nam się też zbudować taki mózg od początku. 

I chciałbym się jeszcze dowiedzieć, czy istnieje życie pozaziemskie. Kosmos mnie fascynuje, ale nie zgłębiam wiedzy astronomicznej za bardzo. Może dlatego, że to taka ogromna dziedzina, tyle jest tam do odkrycia, tyle się tam dzieje. I chyba nie końca pojmuję ten ogrom. Co tam te moje drukowane komórki?

Jak zaczęło się twoje zainteresowanie nauką? Od dziecka miałem ogromną ciekawość świata. Zresztą, moim zdaniem każdy na początku taką ma. Ludzie są gatunkiem odkrywców. Chcą odkrywać, zgłębiać, ale potem, wraz z wejściem w dorosłość, bardzo często tracą zainteresowanie. U mnie ta ciekawość przetrwała. 

Dlaczego?

Myślę, że to moim rodzicom udało się sprawić, że jej nie straciłem. Jako dziecko interesowałem się wszystkim, a oni na te moje zainteresowania odpowiadali. Kiedy chciałem się uczyć francuskiego, iść na gitarę, mówili: dobra! Miałem też mnóstwo książek na różne tematy i czytałem je również z rodzicami.

Dopiero w liceum w Warszawie zacząłem ukierunkowywać się w stronę nauk ścisłych. Przyjechałem do liceum z małej miejscowości, żeby się rozwijać. I na początku też chciałem interesować się wszystkim, ale miałem świetnego nauczyciela języka polskiego. Zabronił mi nawet brać udział w konkursach z polskiego. I mądrze poradził, że skoro mam predyspozycję do chemii i chcę z nią wiązać przyszłość, to właśnie jest to dobry moment, żebym się na niej skupił. A literacko mogę się rozwijać hobbystycznie.

Wtedy się wkurzyłem, ale dziś wiem, że miał rację. Był dobrym nauczycielem, zależało mu na moim rozwoju, a nie tym, żeby samemu się chwalić wynikami.

Czytaj także:

Miałeś szczęście. 

To prawda. Niestety, szkoła nie zmieniła się od wieków, jedynie program nauczania się poszerzył. I jeszcze bardziej odkleił od rzeczywistości. Nie ma pomysłu, jak opowiadać uczniom, że wiedza, którą nabywają, ma praktyczne zastosowanie. Weźmy chemię. W szkole wydaje się nauką, która jest zupełnie niezwiązana z rzeczywistością. Jakimś zapisem w dziwnym języku, pełnym liter, liczb i strzałek. A przecież chemia to reakcje, które widzimy w każdym momencie dnia. Przebiegają w naszym otoczeniu, w naszych ciałach, we wszechświecie.

Wiadomo, są osoby, potrzebują poznać wszystkie reakcje, obliczenia, pierwiastki, bo będą się w tym rozwijać. Ale większość nie – i oni potrzebują innego sposobu przekazania wiedzy o świecie. W mojej idealnej szkole nie byłoby rozdzielonych przedmiotów, tylko bardziej bloki tematyczne.

Jakby to wyglądało?

Na przykład: mówimy o odkryciach kosmosu. Łączymy historię eksploracji, przedstawiamy rozwój nauki i technologii, jest też segment inżynierski, i obliczenia matematyczne. Robimy doświadczenia.  Wokół jednego bloku tematycznego poruszamy wątki.

Oczywiście dziś też na lekcjach nauczyciel czasem zrobi eksperyment, którego równanie potem zapisze. Ale nadal to jest pokaz naukowy. I nadal jest chemia odseparowana od rzeczywistości. Ja na przykład akurat nigdy nie pałałem miłością do historii. W gimnazjum nauczyciel dyktował nam notatkę, daty, definicje, biogramy. Przyczyny wybuchu powstania listopadowego – wymień jej od myślników. Oceny miałem dobre, bo sporo potrafię wykuć na pamięć, ale potem szybko zapominam. Dopiero po latach, okazało się, że mogę zainteresować się historią na nowo. Trafiłem na popularyzatorów, którzy potrafili przekazać, jakie ma przełożenie na rzeczywistość. 

Że zrozumienie procesów z XVIII wieku pozwala zrozumieć to, co dzieje się na świecie dziś?

Oczywiście. Poza tym historię można opowiadać językiem medycyny, chemii albo fizyki. 

Którą historyczną postać – naukowca lub naukowczynię chciałbyś spotkać?

Oczywiście – Maria Skłodowska–Curie. Ta odpowiedź raczej nie zaskoczy osób, które mnie obserwują. Jeśli mógłbym wybrać moment, to byłby okres między jej Noblami. Mimo tej pierwszej nagrody dalej nadal musiała walczyć o pozycję i udowadniać środowisku, że nauka to także jej miejsce. Wydaje mi się, że stąd się wzięła jej determinacja, która doprowadziła ją do drugiej nagrody, jako efektu ubocznego badań.

W swojej pracy naukowej zajmowałeś się podobno stworzeniem sztucznego człowieka?

Raczej byłem w zespole, który potencjalnie się tym zajmował. A dokładniej: wydrukiem człowieka w drukarce 3D. Było tak: po liceum studiowałem inżynierię chemiczną i procesową ze względu na chemię i matematykę. Potem wybrałem sobie specjalność bioinżyniera. Interesowały mnie np. hodowle komórkowe albo inżynieria produkcji farmaceutycznych. W międzyczasie zrobiłem staż w firmie biomedycznej i widziałem siebie w jakimś laboratorium rozwoju, w badaniu rozwoju w jakiejś dużej korporacji, pracując nad nowymi lekami.

Ale załapałem się do Instytutu Naukowego Polskiego Akademii Nauk, gdzie spodobało mi się na tyle, że uznałem, że praca naukowa jest ciekawsza niż studia. Bo po studiach byłem trochę zatruty akademickością, kolokwiami, egzaminami itd. Natomiast w pracy naukowej możesz przedstawiać swoje pomysły i robić w laboratorium to, co zaplanuje, przesuwać granice nauki. To mi się spodobało. 

Czytaj także:

Jak to się stało, że zająłeś się drukowaniem narządów 3D?

W trakcie doktoratu dostałem stypendium rządu francuskiego, które pozwoliło mi na robienie badań przez pół roku w Polsce, a pół roku we Francji, w Montpellier. Pojechałem tam ze swoim projektem, który realizowałem w polskiej instytucji. Chodziło o system kontrolowanego dostarczania leków. 

Na czym to polega? 

To takie opatrunki doładowane lekiem. Wszczepiamy je np. tam, gdzie jest zmiana nowotworowa. Lek w opatrunku uwalnia się przez dłuższy czas, a my możemy kontrolować i stężenie, i czas, i patrzeć na to, jak to się wszystko leczy. Z takim projektem pojechałem do Francji, ale tamtejszy szef laboratorium i mój promotor powiedział: "Słuchaj, kupiliśmy bio-drukarkę i nikt jej jeszcze nie używał. Może się zainteresujesz tematem?"

Na jakiej zasadzie działa taka bio–drukarka?

Potrzebujemy do niej bio–tuszu. To taki żel – konsystencja galaretki albo gęstego miodu – w którym są różne składniki odżywcze i białka. W nim rozprowadza się żywe komórki.

A skąd się bierze żywe komórki?

Laboratoria pobierają je z banków komórek. Ale do tego, by pracować na komórkach, droga daleka. Ja pracowałem jedynie nad składem tuszu, który zawierałby leki, by móc ich używać w opatrunkach jako wszczep. Kolejnym etapem prac byłoby właśnie wprowadzenie żywych komórek, które by tam sobie rosły. 

I co dalej? Jak się z tego robi potem narząd? 

Tusz z komórkami jest dość zwarty, więc możemy z niego właściwie wydrukować w trójwymiarze dowolną strukturę, którą sobie zaprogramujemy na komputerze. 

Oczywiście, to tylko brzmi tak prosto. Ludzie wyobrażają sobie więc, że jeżeli drukujemy trzustkę, to ona będzie wyglądać jak trzustka. Na razie nie – drukuje się prostsze struktury. Oczywiście, możemy zamodelować taki model 3D, jaki się tam chce. Ale to nie będzie do końca narząd pełnoprawny. Możemy wydrukować jeden, może dwa rodzaje komórek jednocześnie. To nie wystarczy, żeby zrobić narząd, w którym jest znacznie więcej rodzajów. Możemy sobie wydrukować komórki wątroby i w kształcie wątroby, ale komórki w środku, umrą. Bo np. nie będą miały tlenu, naczyń krwionośnych, które by dostarczały składników komórkom. 

Jest pomysł jak to rozwiązać? 

Obchodzi się to na przykład tak, że drukuje się struktury, pomiędzy którymi są wolne przestrzenie. Tak, żeby móc wprowadzić jakiś płyn, który np. dostarcza tlenu. Jest sporo komplikacji, jeśli chcemy jak najlepiej odzwierciedlić budowę narządu. Ale biotechnologia i inżynieria biodmedyczna są niesamowite. I naprawdę działa na wyobraźnię.

Ostatnio robiłem na TikToka materiał o tym, jak naukowcy pracują z grzybami. Grzybnie przekazują sobie informację, w sposób bardzo podobny do tego, jaką przekazuje się informacje w mózgach. Zaprogramowali więc grzybnię i połączyli ją z robotami. Skutek: grzyb sterujący robotem. W jednym eksperymencie robotem sterowała nawet sama grzybnia. Badano też wpływ różnych czynników zewnętrznych – naświetlano na przykład grzybnię światłem ultrafioletowym i w odpowiedzi na to, w jakiś sposób grzybnia poruszała robotem. Były też inne próby, by sterować robotem przez grzyba zdalnie.

Ale po co? Do czego nam się to może przydać?

W ludziach coś takiego już jest – ta ciekawość, o której już mówiłem i którą mi rodzice ocalili. Naukowcy chcieli to zrobić i zrobili – może nawet początkowo nie wiedzieli, po co.  Ale jak o tym więcej pomyśleć, to przychodzą interesujące zastosowania. Może znajdziemy w tym odkryciu, jakiś sposób na oszczędność energii? Na przykład to grzyby będą sterować urządzeniami, a nie jakiś algorytm? Taki organizm żywy dużo lepiej potrafi się też dostosować do zmieniających się warunków.

Pamiętam taką anegdotę: któryś z pionierów elektrotechniki zademonstrował na pokazie efektowne wyładowania. Po wszystkim usłyszał pytanie: bardzo to ładne, ale czy nie szkoda mu czasu? Bo niby do czego ma się to ludziom przydać?

Często tak jest. W mojej pracy laboratoryjnej też bywało tak, że miałem swoje założenia i przeprowadzałem proces, ale pod mikroskopem otrzymany materiał wyglądał zupełnie inaczej niż się spodziewałem – ale też bardzo ciekawie. Wtedy zastanawiam się: może z nim też coś udałoby się zrobić? Zupełnie niezwiązanego z tym, jaki był pierwotny cel. Nauka często tak działa. Jest napędzana ciekawością. Dopiero po czasie zastanawiamy się, czy to, co znajdziemy, będzie przydatne dla społeczeństwa. 

Akurat w biodruku 3D jest ogromny potencjał. Jeżeli udałoby się nam szybko drukować narządy, czy nawet części narządów, to wyobrażam sobie nawet taką sytuację: od pacjenta na sali operacyjnej, pobierane są zdrowe komórki, rozprowadzamy je w biotuszu i drukujemy to, co chcemy mu przeszczepić w ciało. I nie ma problemu z dawcą. To jest jedna z celów rozwoju medycyny, żeby przedłużać to życie i poprawiać jego jakość i komfort. Dziś prezesi Big Techów z Doliny Krzemowej są mocno skupieni na przedłużeniu swojego życia, a najlepiej na wynalezieniu sposobu na nieśmiertelność. Gdyby była taka tabletka, wziąłbyś ją?

Nie. To jest ważne w rozwoju społeczeństwa, że ludzie nie żyją wiecznie. Gdyby żyli, to by się nie rozwijali i nie dokonywaliby rzeczy, których dokonują. Nie czuliby upływu czasu. To przykre, że życie się kończy, ale to właśnie to m.in. napędza cały rozwój społeczeństwa.

Czytaj także:

Czy myślisz, że ludzie się dziś ogłupiają?

Dlaczego?

Coraz więcej spraw, czynności, umiejętności, wiedzy oddajemy maszynom, algorytmom. To na nich polegamy – u nas to zanika. 

Ja mam odwrotnie – w AI widzę rozszerzenie mojej własnej inteligencji. Ale zgadzam się, że wyzwaniem, jakie przed nami stoi, jest pokazanie tego, jak w dobry sposób tego narzędzia używać. Jestem dobrej myśli. Na przykład w bliskiej mi medycynie: w procesie diagnostycznym AI ma od ręki dostęp do setek tysięcy źródeł i konkretnych przypadków medycznych, do których lekarz nie może dotrzeć.  AI zrobi wstępną selekcję przypadków, źródeł naukowych i dopiero potem lekarz wyciągnie wnioski i postawi diagnozę. To nie znaczy, że AI zrobi to za niego. Jeżeli zostanie w odpowiedni sposób dopracowane, to bardzo przyspieszy proces stawiania diagnozy. Rolą lekarza nie będzie sama diagnostyka i leczenie, tylko towarzyszenie pacjentowi w procesie diagnozy, leczenia. 

Ale rozwój technologii powoduje także więcej dezinformacji, więcej antynaukowych ruchów, mniej zaufania do sprawdzonej informacji i wiedzy. 

Dlatego musimy się przyzwyczaić do tego, by nie wierzyć we wszystko, co się czyta. Ja najpierw zastanawiam się, kto wypuszcza informację. Czy faktycznie chce mi o czymś opowiedzieć i poinformować, czy wywołać we mnie jakieś emocje?  Jaki język jest użyty? Nie wierzę nikomu, kto coś przekazuje, dopóki nie sprawdzę informacji w innych źródłach i nie dowiem się, na jakiej podstawie powstała informacja.

Myślę, że właśnie z powodu czasów, jakie mamy, ważna jest popularyzacja nauki. Szkoda, że nie jest to działalność lepiej wspierana. Z tego powodu założyłem ostatnio fundację. Bo jako popularyzator nauki, który działa na własną rękę, nie mam dostępu do pieniędzy, by ją popularyzować. A jako naukowiec w instytucie naukowym nie mam z kolei na to czasu i motywacji. Bo w żaden sposób te działania nie są promowane np. w ocenie mnie jako naukowca. Musiałbym to robić w wolnym czasie, na własną rękę. I – być może – usłyszeć kiedyś za to jakieś podziękowanie.

Polska nauka potrzebuje wsparcia, uwagi i funduszy. Badania, które robiłem w doktoracie były w znacznej mierze przeprowadzone z funduszy własnych instytutu, w którym pracowałem w Polsce i z funduszy uzyskanych przez instytucje we Francji. Tylko  niewielka tylko część naukowców ma finansowania z pieniędzy publicznych. Łapią się różnych współprac międzynarodowych, grantów, czy współprac komercyjnych z firmami, które sponsorują takie badania. Tymczsem społecznie jest ogromne zapotrzebowanie na naukę – ludzie naprawdę szukają informacji. I to nie musi być tylko popularyzacja w mediach społecznościowych.

Czytaj także:

Popularyzacja powinna być wspierana przez państwo?

Uważam, że powinna. W moim idealnym świecie w każdym instytucie naukowym jest osoba na etacie, która zajmuje się tylko popularyzacją badań, która zbiera rzeczy, które w tym instytucie się dzieją i przekłada je na język nienaukowy. Rozmawia z mediami, prowadzi social media, warsztaty, pokazy, zaprasza ludzi, żeby oglądali laboratoria i wychodzi z tą wiedzą z instytutu, do społeczeństwa. 

Jeżeli takie osoby dziś się czasem trafiają, to jest to zasługa konkretnie danej instytucji, która miała chęć, by to zrobić. Jeślibyś mógł spopularyzować jedną myśl, podzielić się określoną wiedzą, ale tak, że naprawdę trafiłoby to do wszystkich ludzi na świecie – co to by było?

Wydaje mi się, że umiejętność krytycznego spojrzenia na informacje i weryfikacji źródeł. W odpowiedni sposób nabyta i wyćwiczona staje się naturalna jak mówienie. Gdyby wszyscy na świecie to potrafili, nie byłoby miejsca na fake newsy. I przyznasz – w takim świecie, byłoby nam lepiej żyć.