To, co dzieje się na giełdach, prędzej czy później odbija się na gospodarce realnej, czyli tej, którą widzimy w sklepie, na stacji benzynowej czy w portfelu.
To, co dzieje się na giełdach, prędzej czy później odbija się na gospodarce realnej, czyli tej, którą widzimy w sklepie, na stacji benzynowej czy w portfelu. Kolaż: innpoland.pl, Manuel Balce Ceneta/Associated Press/East News
Reklama.

W poranek 7 kwietnia indeksy giełdowe w Azji, Europie i USA zaczęły spadać w błyskawicznym tempie. Zaczęło się w Tokio, Szanghaju i Hongkongu, ale fala spadków przetoczyła się przez cały glob, nie oszczędzając Warszawy, Frankfurtu czy Nowego Jorku.

Przez godzinę – od godz. 15:15 do 16:15 – zawiesiła też działalność Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie. Jak podaje PAP: ze względu na bezpieczeństwo obrotu. Decyzja została podjęta po porannych spadkach.

Podwyżka ceł importowych

Powodem spadków na światowych giełdach są działania prezydenta Stanów Zjednoczonych. Donald Trump ogłosił podwyżkę ceł importowych – dodatkowych podatków nakładanych na towary sprowadzane z zagranicy.

To miało uderzyć w kraje mające dodatni bilans handlowy ze Stanami, czyli sprzedające do USA więcej niż kupujące. Na liście znalazły się m.in. Chiny, kraje Unii Europejskiej, Wietnam, Tajwan i wiele innych.

Skala ceł jest ogromna – m.in. dla Chin łączna stawka wynosi aż 54 proc. Dla porównania jeszcze niedawno średnie cło w USA wynosiło zaledwie 2,2 proc.

To największy wzrost od niemal stu lat.

Panika na światowych giełdach

Na reakcję rynków nie trzeba było długo czekać. W Azji pojawiła się wręcz panika inwestycyjna – indeks Nikkei w Japonii spadł o prawie 8 proc., Hang Seng w Hongkongu stracił aż 12,23 proc.

To z kolei największy dzienny spadek od czasów kryzysu finansowego w 2008 roku.

Tajwański regulator wprowadził tymczasowy zakaz krótkiej sprzedaży akcji, próbując zatrzymać lawinę wyprzedaży. Prezydent Tajwanu Lai Ching-te zaapelował do obywateli, by nie panikowali, obiecując wsparcie rządu dla krajowych firm dotkniętych amerykańskimi cłami.

Czytaj także:

Europa pod kreską

Nie lepiej jest w Europie – niemiecki DAX zjechał o 9,4 proc., a europejski indeks Stoxx 600 o 6 proc.

Szczególnie mocno ucierpiały akcje firm zbrojeniowych i banków. Indeks SXPARO, grupujący spółki sektora obronnego, spadł o 11,5 proc., a europejskie banki straciły średnio 4,8 proc.

Warszawska giełda doświadczyła trzeciej z rzędu spadkowej sesji – indeks WIG20 zniżkował o 5,4 proc., a wszystkie spółki notowane w jego składzie znalazły się na minusie. Najmocniej oberwał Alior Bank, którego akcje spadły o 8,5 proc.

W poniedziałek o 15:15 Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie ze względu na bezpieczeństwo obrotu zawiesiła notowania na godzinę.

W komunikatach prasowych GPW przekazała: "GPW informuje, że notowania (sesja) w dniu dzisiejszym ze względu na bezpieczeństwo obrotu zostaną zawieszone na wszystkich rynkach od godz. 15:15 do 16:15. Od godz. 16:15 do godz. 16:30 nastąpi faza przyjmowania zleceń i wznowienie notowań ciągłych od 16:30 – przekazała GPW w komunikatach operacyjnych".

Na Wall Street, indeks S&P 500 stracił w kilka dni 10,5 proc. wartości, co oznacza blisko 6 bilionów dolarów wyparowanej kapitalizacji. To nie tylko cyfry – to realne pieniądze inwestorów, funduszy, emerytur i firm.

Giełdy się sypią, inwestorzy uciekają

Gdy na rynkach panuje niepewność i strach, inwestorzy szukają tzw. bezpiecznych przystani – aktywów uznawanych za bardziej stabilne. Tym razem są to m.in. szwajcarski frank, japoński jen, amerykańskie obligacje, a nawet… gotówka. Jen i frank zyskały wobec USD odpowiednio 1 proc. i 1,45 proc.

Za to kapitał ucieka z akcji, kryptowalut, a nawet ze złota. Bitcoin spadł do poziomu najniższego od pięciu miesięcy – poniżej 77 tysięcy dolarów, ether jest najniżej od pół roku.

Czytaj także:

Nawet ropa tanieje, a to rzadko spotykane przy podwyższonym ryzyku inflacyjnym. Również złoto, uznawane za klasyczną bezpieczną przystań, straciło 0,3 proc.

Trump: "To lekarstwo"

Nic nie wskazuje jednak, by Donald Trump wycofał się agresywnej polityki handlowej. W weekend zadeklarował, że "nie wejdzie w żaden układ z Chinami", dopóki nie zostanie zlikwidowany deficyt handlowy USA.

Choć wzywa do tego nawet miliarder Bill Ackman, zagorzały zwolennik prezydenta Donalda Trumpa (założyciel i dyrektor generalny Pershing Square Capital Management).

Spadki na giełdach nazwał "lekarstwem", które inwestorzy muszą przyjąć.

Banki inwestycyjne, jak JPMorgan, ostrzegają, że utrzymanie tej polityki grozi recesją, czyli gospodarczą zapaścią – zarówno w USA, jak i globalnie. Szacują prawdopodobieństwo recesji na 60 proc. i przewidują, że Rezerwa Federalna (amerykański bank centralny) będzie zmuszona obniżyć stopy procentowe nawet pięciokrotnie jeszcze w tym roku.

Czytaj także:

Co to oznacza dla zwykłych ludzi?

To, co dzieje się na giełdach, prędzej czy później odbija się na gospodarce realnej, czyli tej, którą widzimy w sklepie i portfelu.

Wzrost ceł oznacza droższy import, a więc wyższe ceny wielu produktów – od elektroniki po żywność. Firmy, których koszty rosną, albo podniosą ceny, albo zmniejszą marże – co może oznaczać mniejsze inwestycje, cięcia etatów lub nawet bankructwa.

A jeśli giełdy dalej będą się sypać, ucierpią fundusze inwestycyjne, emerytury i oszczędności setek milionów ludzi na całym świecie.