
Donald Trump wprowadził cła na niemal wszystkich partnerów handlowych USA. Niektóre z nich osiągają stawki dwucyfrowe, a w przypadku Chin, nawet trzycyfrowe – cła ogłoszone w środę 9 kwietnia rano sumują się z poprzednimi do 104 proc. podatku na import z Państwa Środka.
Rynki na całym świecie zareagowały na politykę celną Trumpa z niepokojem. Tajwański Taiex odnotował największy spadek od kryzysu w 2008 (a przecież w międzyczasie przeszliśmy przez globalną pandemię) amerykański S&P500 przez moment wpadł w rynek niedźwiedzi, czyli spadł poniżej 20 proc. od ostatniego szczytu.
Skutki polityki Trumpa odczuliśmy również nad Wisłą – giełda warszawska w poniedziałek na godzinę zawiesiła notowania w obawie o bezpieczeństwo obrotu.
Innymi słowy – sytuacja jest poważna. Ale jak bardzo?
– To wydarzenie będziemy wspominali przez dekady – mówi mi Krzysztof Mroczkowski ekonomista, historyk i członek zarządu think-tanku Pacjent-Europa. – Zmiana nie polega na jednej konkretnej decyzji administracji USA, tylko na intencji, która za nią stoi. Do teraz Stany Zjednoczone ponosiły koszty dwóch rodzajów. Pierwsze związane z byciem gwarantem bezpieczeństwa. Oraz te, spowodowane byciem zapleczem finansowym świata, czyli dostawcą waluty rezerwowej oraz miejscem, gdzie wszyscy sprzedają swoje nadwyżki handlowe. W głowie Trumpa i jego otoczenia kwestia bezpieczeństwa i gospodarka nie są rozłączne. Dla nich to jest jedno pole, które podlega negocjacji.
Cel? Nowy blok ekonomiczny
Wiktor Knowski: Cła były zapowiadane przez Trumpa jeszcze w trakcie kampanii wyborczej (a jego fascynacja nimi sięga lat 80tych). Ale patrząc na sposób ich wprowadzenia, widać, że wywołują ogromne zaskoczenie na globalnych rynkach. Co ma przynieść Trumpowi i USA wypowiedzenie globalnej wojny handlowej?
Krzysztof Mroczkowski: Celem jest powrót przemysłu do Stanów Zjednoczonych, po to również, żeby przygotować się do długofalowej walki konkurencyjnej i militarnej z Chinami, do czego potrzebny jest przemysł.
Ich celem jest prawdopodobnie również stworzenie wokół siebie bloku ekonomicznego skoncentrowanego na Stanach Zjednoczonych, ale w opozycji do Chin. Widzimy już, że niektóre kraje dobrowolnie rezygnują z ceł na towary z USA. Wietnam i Kambodża negocjują potencjalne dobrowolne kwoty celne. Jednak dla Donalda Trumpa może to być niewystarczające. Istnieje możliwość, że będzie dążył do utworzenia jednolitego bloku, w którym warunkiem członkostwa byłyby nie tylko nowe zasady wymiany handlowej, ale również skoordynowana polityka wobec Chin. Oznaczałoby to, że kraje Azji Południowo-Wschodniej nie tylko dostosowałyby się do wymogów USA, ale również aktywnie odgradzałyby się od Chin.
Jak miałby wyglądać taki blok ekonomiczny?
Scenariusz maksimum zakłada maksymalne odcięcie się tych krajów od Chin. Państwa zależne od USA pod względem bezpieczeństwa, a gospodarczo od Chin (np. Australia), mogą stanąć przed wyborem. Nikt nie zrobi tego dobrowolnie ze względu na ogromne koszty dostosowania gospodarki uzależnionej od chińskich łańcuchów wartości.
Jednak Trump jest gotów nałożyć dodatkowe koszty, nawet szkodzące również USA, aby zmienić tę kalkulację państw. W efekcie negocjacji kraje mogą dojść do wniosku, że stary świat już nie istnieje i muszą się dostosować do nowych, gorszych warunków wymiany.
Te działania nie są przypadkowe, lecz intencjonalne. Kluczowe jest, że Stany Zjednoczone, jako główny rynek zbytu, mają wyższy próg bólu niż producenci. Ci ostatni, zwłaszcza wytwórcy towarów, znajdują się w trudnej sytuacji, gdyż nagłe znalezienie nowych rynków zbytu dla produkcji nie jest proste.
Wiemy, że w weekend około 50 krajów zabiegało o rozmowy z Departamentem Skarbu i prezydentem. Lista państw, które porozumieją się z USA, prawdopodobnie będzie się powiększać. Im więcej ich będzie, tym stabilniejsza stanie się gospodarka Stanów Zjednoczonych i tym mniejsza będzie ich motywacja do szybkiego porozumienia na warunkach korzystnych dla Europy.
Zalew chińskich produktów
Jak zmienią się globalne relacje handlowe? Jak prawdopodobny jest scenariusz, w którym partnerzy handlowi USA mówią: "To ja zabieram swoje zabawki i będę się bawił gdzieś indziej"?
W zwykłej wojnie celnej tak by to działało. Ale teraz chodzi o coś więcej: o zmianę całego systemu, w którym działają Stany Zjednoczone. Oni chcą stworzyć nowy system, nawet jeśli ich własna gospodarka na tym ucierpi. Dlatego nie sądzę, żeby to była dla nas jakaś wielka szansa na rozbudowanie alternatywnych relacji handlowych.
Istnieje również ryzyko dumpingu produktów z Chin, skąd producenci będą szukali alternatywnych rynków zbytu. Choć ta sytuacja w zasadzie już trwa i rozpoczęła się już w trakcie administracji Bidena. Ale sądzę, że to dobrze, że Unia rozmawia z Chinami. Pokazuje to Stanom, że UE może szukać innych opcji, nawet jeśli nie są idealne. Unia chce wynegocjować jak najlepsze warunki. Z rozmów Ursuli von der Leyen z premierem Chin wynika, że Unia dała do zrozumienia, że nie chce być miejscem, gdzie Chiny będą tanio wyprzedawać towary, których nie kupiły Stany Zjednoczone.
Czy cel administracji Trumpa jest faktycznie możliwy do osiągnięcia? Przecież jak w końcu opuszczą Biały Dom, nowa administracja wyrzuci cła przez okno.
Rozdzieliłbym pana pytanie na dwa. Pierwsze: czy ta polityka USA będzie kontynuowana? A drugie: czy uda się tak naprawdę ograniczyć Chiny? Jeżeli chodzi o pierwsze pytanie, to wydaje mi się, że tak, ta polityka będzie kontynuowana z konieczności. Tak jak poniekąd Biden kontynuował częściowo politykę względem Chin.
Nie wiemy oczywiście, kogo wybiorą Amerykanie za cztery lata. Natomiast cztery lata to jest bardzo dużo czasu, żeby już przemodelować gospodarkę, szczególnie przy tak dużej deregulacji i nowym systemie zachęt, który planuje Trump. Krótko mówiąc, duża część z tego przemysłu, który planuje Trump sprowadzić do Stanów Zjednoczonych, może już powstać.
Czy ograniczenie Chin się uda? Chiny znajdują się obecnie w trudnej sytuacji, ale mają dwa kluczowe atuty. Pierwszym jest ogromny potencjał innowacji technologicznych, w tym przełomowych rozwiązań, które mogą zrewolucjonizować rynki, globalną gospodarkę, wydajność przemysłu, a także wpłynąć na kwestie militarne, wzmacniając ich zdolności obronne w stosunku do Stanów Zjednoczonych i reszty świata. Drugim jest ich potencjał militarny, chociażby potencjalne uruchomienie masowej produkcji sprzętu wojskowego dla Rosji.
Czy powinienem się bać?
Czy jako zwykły obywatel, który nie jest inwestorem, powinienem się martwić spadkami na giełdzie?
W krótkim okresie giełda kieruje się sentymentem, który jest trudny do odgadnięcia, i ruchami graczy, których motywów nie do końca jesteśmy w stanie przewidzieć. W długim okresie giełda powinna w jakimś stopniu, poprzez chociażby wskaźniki cena/zysk przedsiębiorstw i wyniki, odzwierciedlać kondycję gospodarki.
Więc w krótkim horyzoncie roku nie przejmowałbym się przesadnie tym, że giełdy są na czerwono. Ale jeżeli mielibyśmy do czynienia z trwającym lata kryzysem na giełdzie, to już byłby pewien problem.
Unia zapowiedziała wprowadzenie ceł odwetowych. Jakie mogą być ich konsekwencje dla portfeli Polaków?
Wiele zależy od naszego importu z USA, który generalnie nie jest bardzo duży ani szczególnie kluczowy. Jednak bardziej martwi mnie nieprzewidywalność, niepewność i zaostrzenie sporu. Obawiam się, że racjonalne argumenty nie zwyciężą, a wewnętrzna polityka w krajach UE może promować ostrą retorykę wobec Trumpa.
Politycy europejscy mogą łatwo zyskiwać popularność, krytykując Stany Zjednoczone. Nie chciałbym, aby ta pokusa wpłynęła na rozmowy, bo znając charakter prezydenta USA, obawiam się niepotrzebnej eskalacji, która zacznie się od słów, a skończy na wysokich cłach.
Najbardziej ucierpią firmy eksportujące. W Polsce dotknie to między innymi podwykonawców niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego i szerzej – przemysłowego.
Co ma zrobić Kowalski?
Dla Polski dobrze byłoby, aby porozumienie UE-USA zawarto jak najszybciej, bez bolesnej wymiany ciosów. Szczególnie dlatego, iż administracja Trumpa łączy kwestie bezpieczeństwa z gospodarczymi. Są takie ustępstwa ze strony UE, które pośrednio wzmacniałyby polski interes. Na przykład takie zakupy gazu LNG, które trwale wyeliminowałyby opcję zakupów w Rosji, czy też większe wydatki zbrojeniowe, które podwyższyłyby gotowość krajów europejskich wobec Rosji. W poniedziałek doradca Donalda Trumpa Stephen Miran sugerował między innymi takie właśnie mechanizmy kompensacji kosztów USA przez inne kraje.
Przy długotrwałym sporze UE-USA pojawiłyby się w Unii tendencje dezintegracyjne związane z różnicami interesów pomiędzy poszczególnymi państwami członkowskimi Unii.
Co w tej sytuacji radzi pan przeciętnemu Kowalskiemu?
Nie ma gotowych rad dla każdego. Jednak na pewno sugeruję spokój i zaufanie do naszej sytuacji w Polsce. Mamy mocne atuty: stabilny sektor bankowy, jedne z najlepszych rezerw w Europie, chroniące przed wstrząsami z zewnątrz. Polska giełda reaguje spokojnie i nie jest przewartościowana.
Polskie firmy próbują się zabezpieczać, rozkładając ryzyko, by uniknąć nagłych bankructw. Mamy też, w porównaniu z innymi krajami Europy, dobrą sytuację budżetową. Chociaż narzekamy, wiele dużych państw mogłoby nam pozazdrościć poziomu długu i deficytu.
Nie sądzę, żeby Polska została szczególnie dotknięta w tej wojnie handlowej w porównaniu z innymi krajami UE. Nawet w obliczu bardzo dużej eskalacji powinniśmy się wyróżniać na plus w stosunku do innych krajów.