Protestujący skierowali więc petycję do korporacji: 12 zł netto na za jeden przejazd i ani złotówki mniej. Minimum 3 zł za każdy przejechany kilometr.
Protestujący skierowali więc petycję do korporacji: 12 zł netto na za jeden przejazd i ani złotówki mniej. Minimum 3 zł za każdy przejechany kilometr. Ilustracja: Sylwester Kluszczyński
REKLAMA

Ci, którzy dla wielu pozostają niewidoczni, postanowili na 24 godziny naprawdę zniknąć z ulic Warszawy, Trójmiasta i Poznania. Przeciw warunkom pracy protestowali kierowcy, którzy na co dzień współpracują z takimi aplikacjami jak Uber czy Bolt. Ten, kto ma w zwyczaju dojeżdżać w ten sposób do pracy, mógł w poniedziałkowy (14 kwietnia) poranek niemiło się zaskoczyć. 

Na tym jednym dniu ma się jednak nie skończyć. 

Serhii Mykhailiuk, TikToker i jeden z organizatorów protestu zapewnia, że te będą trwały "dopóki Uber i Bolt nie podejmą dialogu z kierowcami lub przedstawicielami władz w Polsce w celu wypracowania kompromisu".

Kierowcy Ubera chcą więcej zarabiać

O co chodzi kierowcom? Przede wszystkim o zbyt wysoką prowizję, którą za każdy przejazd pobiera Uber. Jest nieregularna, choć jej wysokość zazwyczaj waha się w okolicach 30 proc.

Protestujący skierowali więc petycję do korporacji: 12 zł netto na za jeden przejazd i ani złotówki mniej. Minimum 3 zł za każdy przejechany kilometr.

Czytaj także:

"Na początku Uber nie ustalał ceny poniżej 12 zł za krótki przejazd do 2,5 km. Później spadła do 10 zł, a potem i do 8 zł. Wtedy zrezygnowałem." – mówi mi Piotr, który na aplikacji zaczął jeździć 8 lat temu.

Kierowcy chcą też, aby przejazdy nocne były dodatkowo płatne. W mieście +25 proc., poza miastem +50 proc.

Powody, dla których kierowcy żądają wyższych zarobków, wydają się oczywiste. Koszty życia rosną – mieszkanie, jedzenie, paliwo i utrzymanie samochodu. Od 2023 roku płaca minimalna w Polsce wzrosła z 3490 zł brutto do 4626 zł brutto. Stawki w Uberze co najwyżej maleją.

"Nie żądamy luksusu – żądamy sprawiedliwości, która pozwoli nam dalej wykonywać swoją pracę z zaangażowaniem i szacunkiem do pasażera i samego siebie" - czytam w petycji. 

Kulisy pracy kierowców i dostawców jedzenia opisałam w artykule Zapytałam "uberowców" o ich pracę. "Nie mam przyjaciół, bo nie mam na to czasu". Po publikacji napisał do mnie Piotr. 

"Jeżeli jest Pani zainteresowana poznaniem pełnej skali problemu, proszę o kontakt" – czytam w mailu. Zadzwoniłam.

Czytaj także:

Marta Zinkiewicz: Jak pan ocenia strajk kierowców? 

Piotr, kierowca: Nie dziwię się, że protestują. Powinni protestować jeszcze więcej i skuteczniej. Wyższa cena wpłynie na bezpieczeństwo pasażerów i samych kierowców. Nie będą musieli jeździć wiecznie przemęczeni.

Jak pan trafił do Ubera?

To było 8 lat temu. Mój samochód odmówił posłuszeństwa, a jego brak przy małych dzieciach był uciążliwy. Wtedy do Polski wchodził Uber. Pojawiły się firmy wynajmujące samochody. Pomyślałem, że zarejestruję się w aplikacji, wynajmę samochód, wyjadę na miasto 2-3 razy w tygodniu na kilka godzin, a samochód będę miał dla siebie.

Pomysł się sprawdził?

Przez krótki moment to działało, ale takie firmy szybko zaczęły mieć problemy finansowe. Wielu kierowców szybko rozbijało wynajęte samochody. Musiały się zawijać, zostawiając za sobą kupę długów. 

Uber miał wymagania wobec tych samochodów?

Na początku miał bardzo konkretne zasady. W Warszawie samochody nie mogły być starsze niż 7 lat. Każdy kierowca musiał mieć skończone 21 lat, przedstawić prawo jazdy, zaświadczenie o niekaralności, o ilości punktów karnych. Średnie ceny za kursy były na poziomie najtańszych taksówek w Warszawie.

Ale u taksówkarza zawsze cena za kilometr jest taka sama. W Uberze rośnie, kiedy jest większe zapotrzebowanie. Pamiętam sytuację z Sylwestra sprzed 8 lat. Wiozłem dziewczynę z warszawskiego ronda de Gaulle'a do Galerii Ursynów. Za przejazd 11 km zapłaciła 560 zł. U taksówkarza w najdroższej taryfie zapłaciłaby maksymalnie 100 zł.

Czytaj także:

Można było wtedy dobrze zarobić?

Znacznie więcej niż jeżdżąc w tradycyjnej korporacji taksówkarskiej. W ciągu jednej weekendowej nocy miałem do 2 tys. zł obrotu już po odjęciu prowizji Ubera. Musiałem z tego zapłacić co prawda za samochód, paliwo. Ale tygodniowo wychodziło mi 3 tys. zł na czysto. Później Uber zaczął obniżać standardy i ceny swoich usług.

Na początku Uber nie ustalał ceny poniżej 12 zł za krótki przejazd do 2,5 km. Później spadła do 10 zł, a potem i do 8 zł. Wtedy zrezygnowałem. Przeniosłem się do Freenow. Miał dużo niższą prowizję. W Uberze czasem za kurs zostawało 9 zł w kieszeni. Minus koszta oczywiście. Ale po chwili i we Freenow zrobiło się podobnie. Dziś jeżdżę na tradycyjnej taksówce.

Są chętni na tradycyjne taksówki?

Widać wzrost zainteresowania. Dużo jest osób, które kiedyś korzystały z aplikacji, ale jak zaczęło się robić niebezpiecznie, wróciły do tradycyjnych taksówek. Chwilę temu wiozłem pasażera. Jego samochód został skasowany w wypadku samochodowym, jedna osoba ranna. Kierowca Ubera zasnął za kierownicą, dachował, uderzył w drugiego Ubera, a ten ostatecznie odbił na samochód mojego pasażera. Powiedział, że już nigdy nie zaufa kierowcom z tej korporacji.

Uberowcy jeżdżą niebezpiecznie, bo są przemęczeni. Pracują na każdej możliwej aplikacji po kilkanaście godzin na dobę. Powodują dużo wypadków drogowych, kolizji. Ceny ubezpieczenia w całej branży poszły przez to mocno w górę. 

Czytaj także:

Kierowcy, jeżdżąc po 200 godzin w miesiącu, ledwo wyrabiają minimalną. Na tradycyjnej taksówce da się zarobić więcej?

Ale ja nie pracuję mniej, a nawet więcej – po 300 godzin w miesiącu. I wtedy zarobię ok. 20 tys. zł miesięcznie, minus 12 tys. zł kosztów no i mam te 8 tys. zł na rękę. Więc można powiedzieć, że pracuję, prawie że na dwa etaty i zarabiam niewiele ponad minimalną. Tylko że jeżdżąc 10 godzin, zrobię około 10 kursów. Pójdę na obiad, zajadę na kawę. Kierowca Ubera w tym czasie zrobi około 30.

Pamiętam, jak sam jeździłem w aplikacji. Było tak dużo zleceń, że człowiek się zastanawiał, czy już teraz zrobić przerwę, czy jeszcze po jednym kursie. To uzależniające. Zawsze wyskakuje następny przejazd. Tylko widzi się, jak wpadają kolejne pieniądze.

Co jest najtrudniejsze w tej pracy?

Jak ktoś jeździ w nocy. Wtedy trzeba się liczyć z wymiotującymi pasażerami. 

Jak wyegzekwować pieniądze za sprzątanie?

W Uberze bierze się rachunek za sprzątanie, wysyła się go i aplikacja ściąga kwotę z konta pasażera. A jeśli klient nie ma podpiętej karty, płaci tylko gotówkę, to wzywa się policję. Wtedy jest mandat, pokrycie kosztów czyszczenia, ale zwrot pieniędzy może ciągnąć się miesiącami. 

A bywa niebezpiecznie?

Tak, zdarzają się i napady. Już od kilku lat jeżdżę maksymalnie do północy, obsługując głównie lotnisko. Nie podjeżdżam pod kluby, cenię swoje życie.