
Radni Łodzi mają na najbliższej sesji podjąć decyzję o wprowadzeniu ograniczonej prohibicji w godzinach 22:00 do 6:00. Ma objąć siedem osiedli. Pojawiają się jednak pytania, czy to rozwiązanie się sprawdza.
Nocna prohibicja, czyli zakaz sprzedaży alkoholu poza lokalami gastronomicznymi w godzinach nocnych, jest coraz poważniej rozpatrywana przez kolejne polskie miasta.
Zakaz na terenie całego miasta obowiązuje w Krakowie, Bydgoszczy i Białej Podlaskiej. Ograniczoną nocną sprzedaż alkoholu znajdziemy we Wrocławiu, Gdańsku, Poznaniu, Rzeszowie, Katowicach, Bielsku-Białej i Kielcach. Rozważała to Warszawa, ale nadal trwają konsultacje społeczne.
Niedawno zostało to przegłosowane także w Szczecinie, a teraz przyszła kolej na Łódź.
Wydaje się, że to słuszne rozwiązanie problemu nadużywania alkoholu. Są jednak głosy, że niekoniecznie się sprawdzi.
Nocna prohibicja w Łodzi
Konsultacje społeczne w Łodzi wykazały, że 64 proc. ankietowanych popiera ten przepis na wskazanych siedmiu osiedlach, a podobny odsetek chciałby tego w całym mieście.
Na najbliższej sesji radni Łodzi mają podjąć decyzję w tej sprawie, a zakaz ma obowiązywać w godzinach 22:00 do 6:00 i objąć osiedla: Katedralna, Śródmieście Wschód, Stary Widzew, Stare Polesie, Górniak, Bałuty-Doły i Bałuty Centrum. Głosowanie może się odbyć już 25 czerwca lub 2 lipca.
Powód? Zdrowy rozsądek, czyli oczekiwanie, że zmniejszona sprzedaż alkoholu równa się mniej interwencji służb mundurowych oraz więcej spokoju w centrum miasta.
Wątpliwości ws. nocnej prohibicji
Osoby z miast, w których wcześniej wprowadzono takie reguły, wskazują jednak, że to rozwiązanie nie przynosi długofalowych skutków. Głośni i pijani turyści wciąż mogą wylać się z lokali gastronomicznych, a samo spożycie alkoholu nie spada.
Sceptycznie o tym zakazie mówili także eksperci biznesowi podczas czerwcowej debaty w Warsaw Enterprise Institute, poświęconej m.in. szarej strefie w Polsce.
Nocną prohibicję uznano za objaw drastycznej formy zakazów. Zdaniem uczestników debaty nocna prohibicja pokazuje, że gdy państwo sobie nie radzi z problemem, wprowadza zakazy.
Marek Tatała, ekonomista i prezes zarządu Fundacji Wolności gospodarczej porównał to do zakazu handlu w niedzielę oraz nieprzewidzianych efektów ubocznych w postaci kreatywnego obchodzenia regulacji.
"To nie było obchodzenie prawa, to było wykorzystanie jego niedoskonałości. Bo co nie jest zakazane – jest dozwolone" – skomentował.
Źródło: Bankier.pl, materiały prasowe.
