Nowa fundacja Lil Masti. Eksperci: "To naraża dziecko na hejt"
Nowa fundacja Lil Masti Ilustracja: Sylwester Kluszczyński, screenshot Instagram @lilmasti

Aria, choć ma zaledwie 2 lata, reklamuje już owocowe mrożonki, pieluszki, mleko kozie czy podgrzewacze do butelek. O jej matce, Lil Masti, znów jest głośno – tym razem z powodu sharentingu i nowej fundacji promującej wizerunek dzieci w sieci. Sprawą zajęła się nawet Rzeczniczka Praw Dziecka.

REKLAMA

Lil Masti jeszcze 6 lat temu znana była pod pseudonimem Sexmasterka. Była youtuberka publikowała często kontrowersyjne materiały dotyczące s*ksu. Przez wielu były uznawane za spłycające temat i powielające stereotypy. Dzięki temu szybko zyskała popularność, która jednak często wiązała się jednak z krytyką i hejtem. 

W 2017 roku nagrała piosenkę "Poka Sowę", a teledysk w trzy dni zdobył trzy miliony wyświetleń. Utwór ze słowami "dam kilka porad, jak znaleźć sobie żonę, co masz poprawić i by tobie pokazała sowę" zebrał ponad pół miliona łapek w dół stając się 54. filmem o największej ich liczbie w sierpniu 2017 roku.

Kolejne lata to pożegnanie z fanami i szybki powrót w nowej odsłonie. Lil Masti zaczęła tworzyć już inny rodzaj treści, walczyła na frakfightowych galach, m.in. w Fame MMA czy High League, potem została mamą. Aż wreszcie… założyła Fundację Dzieci Są Nasze popularyzującą wizerunek najmłodszych w sieci. 

Chciałoby się zapytać: jak tak kontrowersyjny życiorys doprowadził influencerkę do tego miejsca? No i właśnie tu zaczynają się schody.

1,4 miliona osób wie, jak wygląda córka Lil Masti

Lil Masti w mediach społecznościowych relacjonowała swój poród, szczegółowo opisywała okoliczności i jego przebieg. Pokazywała dziecko chwilę po narodzinach. Jednak to, co powinno bulwersować najbardziej to to, że gdy wejdziemy na jej profil na Instagramie, gdzie ma 1,4 mln obserwujących, wszędzie zobaczymy jej córkę. Jej twarz, ciało. Każdy może to zdjęcie pobrać, przerobić.

Również osoba o złych zamiarach, a dostępne narzędzia sztucznej inteligencji tylko potęgują zagrożenie – mówi Alan Wysocki, ekspert PR i komunikacji. Jeden z czterech autorów pisma interwencyjnego skierowanego do Rzeczniczki Praw Dziecka i Ministerstwa Cyfryzacji.

"Sharenting niesie za sobą serię zagrożeń dla dziecka. Nawet jeśli kierują nami dobre intencje, możemy narazić naszą pociechę na kradzież wizerunku, naruszenie autonomii, a przede wszystkim, narazić je na hejt, cyberprzemoc i kontakt z nieodpowiednimi dla niego treściami. Dlatego potrzebujemy systemowych rozwiązań, które zabezpieczą prywatność dzieci i młodzieży" – pisze w liście kolejna współautorka Katarzyna Andrusikiewicz, certyfikowana psychoterapeutka zajmująca się terapią rodzin oraz dzieci i młodzieży.

Działacze społeczni i eksperci skierowali list do Rzeczniczki Praw Dziecka i Ministerstwa Cyfryzacji wzywając decydentów do działania poprzez nałożenie systemowego zakazu naruszania prywatności i sprzedawania wizerunku dzieci w sieci.

– Zadaniem matki i ojca jest ochrona dziecka przed zagrożeniem, a nie świadome narażanie na niebezpieczeństwa – dodaje Alan.

Normalizacja sharentingu

Zdaniem Lil Masti sharenting może mieć wiele zalet. Influencerka podkreśla, że nie ma badań naukowych świadczących o negatywnym wpływie sharentingu na rozwój dziecka. Choć w nawiasie dodaje, że na ten temat są "tylko" publikacje naukowe.

Pod postami influencerki na Instagramie nie brakuje jednak komentarzy naukowców, polityków i osób publicznych krytykujących jej podejście.

"Droga Pani - nie ma badań, które świadczą o negatywnym wpływie sharentingu na rozwój dziecka. Dlaczego? Bo te dzieci, których wizerunki były publikowane w mediach społecznościowych jeszcze nie dorosły na tyle, aby z nimi robić miarodajne badania.

Taki jest powód, że nie ma takich badań. To, co Pani wymyśliła jest normalizacją sharentingu – jeśli nie ma badań, to robimy. Kiedyś nie było badań na temat szkodliwego wpływu telewizji na dzieci, bo ludzie mieli mało telewizorów" – komentują Dorota Peretiatkowicz i Katarzyna Krzywicka-Zdunek, socjolożki, badaczki i mówczynie (socjolożki.pl).

"Sharenting to najbardziej kontrowersyjny kontent w internecie. Nie uczmy ludzi jak go spieniężać. Nigdy nie wiecie, kto może wykorzystać wizerunek Waszego dziecka ani kim będzie chciało zostać w przyszłości. Słuchajmy ekspertów, a nie influencerów" – dodaje Robert Biedroń.

W jednym przypadku krytyka skończyła się wygraną influencerki w sądzie.

Rodzice Arii pozwali youtubera Gimpera za to, że krytykował działalność celebrytki związaną z sharentingiem. Nagrał film, którego miniatura przedstawia zdjęcie kobiety w ciąży z widocznym na brzuchu plikiem pieniędzy. Co ciekawe, sąd orzekł, że Gimper naruszył w ten sposób dobra osobiste Lil Masti. Został ukarany grzywną w wysokości 50 tys. zł.

Zdjęcie z dzieciństwa, "gdzie byłem umazany jogurtem"

To zmotywowało Lil Masti do działania.

"Fundację Dzieci są z Nami postanowiliśmy założyć w trakcie trwania procesu sądowego o hejt i nagonkę, podczas którego spotkaliśmy się z propagowaniem własnego światopoglądu przez osoby wykonujące zawody społecznie odpowiedzialne" – pisze influencerka w mediach społecznościowych.

Zgodnie z zapowiedziami influencerki, do głównych celów fundacji należy "Promocja wizerunku dzieci w przestrzeni publicznej. Ponieważ dzieci są z nami zarówno w świecie fizycznym, jak i cyfrowym. Karta dobrych praktyk prezentacji wizerunku dzieci w sieci. Wprowadzanie młodzieży w świat cyfrowy odpowiedzialnie i z szacunkiem. Stawiamy czoła ruchom, które chcą wyeliminować wizerunek dzieci z internetu. Wspieramy rodziców w decyzjach związanych z sharentingiem".

logo

– Są o wiele lepsze metody zarobku i dużo bardziej uczciwe niż wykorzystywanie swojego dziecka – twierdzi Alan Wysocki. – Dziecko Lil Masti straciło prawo do anonimowości. Influencerka ciągle je pokazuje, opisuje całe życie córki. Za kilka lat pójdzie do szkoły i pierwsze co, to spotka się z wyśmiewaniem, cyberprzemocą i hejtem.

Dzieci z klasy włączą YouTube’a, a tam znajdą walkę matki na Fame MMA czy piosenkę "Poka sowę" oraz inne utwory jej autorstwa o głębokim gardle. Za 20 lat będziemy oglądali i czytali reportaże o dorosłych, którzy będą opowiadać, jak rodzice zniszczyli im dzieciństwo takimi "niewinnymi" zdjęciami.

"Pamiętam jak głupio się czułem gdy koledzy na obozie w podstawówce nabijali się ze zdjęcia z mojego dzieciństwa gdzie byłem umazany jogurtem. Resztę obozu nazywali mnie nazwą tego jogurtu. Niewinna fotka z naszej-klasy. Dzisiaj się cieszę, że nie był to odcinek na jutubie mojego rodzica. Dzieci się chroni, a nie promuje" – komentuje post influencerki o założeniu fundacji youtuber Naruciak. 

Nie ma na co czekać

Aria, choć ma zaledwie 2 lata, reklamuje już owocowe mrożonki, pieluszki, mleko kozie czy podgrzewacze do butelek.

– To szczególnie skandaliczne. Mówimy o młodym człowieku, który nie ma świadomości i mocy, żeby zarządzać swoim wizerunkiem – mówi Alan. – Uznaliśmy, że nie ma co czekać. Najwyższa pora reagować. Czekamy na reakcję Ministra Cyfryzacji. Rzeczniczka Praw Dziecka już interweniuje.

Monika Horna-Cieślak, Rzeczniczka Praw Dziecka poruszyła temat w swoich mediach społecznościowych. Twierdzi, że sharenting jest sprzeczny z aktualnym stanem wiedzy o bezpieczeństwie dzieci w środowisku cyfrowym oraz z kierunkami działań instytucji publicznych.

Dodaje, że publikacja materiałów, na których można rozpoznać dziecko oraz publikowanie zdjęć i nagrań z udziałem dzieci niesie ze sobą szereg ryzyk, o których należy pamiętać, rozpowszechniając tego typu materiały.

Powołuje się na art. 16 Konwencji o prawach dziecka, która wskazuje, że dziecko ma prawo do prywatności

"Warto przy tym zwrócić uwagę na dostępne badania przeprowadzone w 2024 r. przez Rzecznika Praw Dziecka, które wskazują, że aż 74% nastolatków uważa publikowanie zdjęć/filmów przedstawiających kogoś bez jego zgody za jedno ze szczególnie szkodliwych zjawisk w internecie.

W przedmiotowej sprawie podjęłam szereg działań: zwróciłam się do organów nadzorujących organizacje społeczne, do Prezesa Urząd Ochrony Danych Osobowych, a także weryfikujemy kolejne kroki" – pisze Monika Horna-Cieślak.

– Albo w tym momencie postawimy tamę, bo już jesteśmy spóźnieni, albo zaraz dojdzie do tragedii – podsumowuje Alan.