młoda kobieta w kamuflażu na szkoleniu w terenie
Popatrzyłem na szkolenia wojskowe. No teraz to naprawdę boję się wojny Fot. Uzo Borewicz / Shutterstock

Czy wojsko naprawdę uczy obywateli, jak zbudować szałas i rozpalić ognisko bez zapałek? Jeśli tak, to znaczy, że w razie W jesteśmy w czarnej dziurze. Jeśli nawet wojsko zakłada, że od razu wylądujemy w lasach, to może lepiej zaczniemy uczyć się rosyjskiego?

REKLAMA

Oglądam sobie relacje i zdjęcia ze szkoleń wojskowych, na które można się od jakiegoś czasu zapisywać, i nie mogę wyjść ze zdumienia. To bardzo fajnie, że można się na takim szkoleniu nauczyć, jak rozpalić ognisko bez zapałek. Ale mam też z tym problem: jeśli ta wiedza ma mi się przydać, to ja się cholernie boję. Bo to znaczy, że państwo nie uczy mnie jak się przygotować do wojny, tylko do walki o przetrwanie. W lesie. Halo, chyba zgubiliśmy kilka punktów?

Nawet nie będę udawał, że bazą do moich przemyśleń nie jest tweet Stanisława Sadkiewicza, byłego żołnierza.

Ubrał w lapidarne słowa mi coś, o czymś od jakiegoś czasu myślałem. Załóżmy taką sytuację: zaczyna się wojna. W tej kwestii wiele ode mnie nie zależy, ale chciałbym wiedzieć, jak się do tego przygotować. Bo w godzinie W nie wyląduję nagle w lesie, bez zapałek, nie będę musiał budować szałasu z gałęzi i żywić siebie i rodziny korzonkami i upolowaną zwierzyną.

Nie będzie tego musiała zdecydowana większość ludzi. Będą dalej pracować, żyć, robić zakupy i zarabiać. Wojna to nie jest chowanie się po krzakach, wyjąwszy tereny frontowe. Ale po co ja, mieszczuch, mam się uczyć budowania szałasu? Ta umiejętność mogłaby mi się przydać, gdybym serio musiał ukrywać się w lasach.

Wolałbym, żeby państwo i wojsko nauczyły mnie, jak się zachowywać, gdy nie będzie prądu i wody. Serio, przecież to infrastruktura jest najczęściej atakowana. A przecież w dzisiejszych czasach to właśnie brak prądu, wody czy internetu jest dla milionów ludzi prawdziwym kataklizmem. I nie zdarza się w Polsce zbyt często, prawda?

Kiedy niedawno w Rzeszowie i okolicach śnieg odciął dostawy prądu, trąbiła o tym cała Polska. Kiedy w stolicy albo innym dużym mieście pęknie rura wodociągowa, na miejsce pędzi TVN, TVP i uradowana TV Republika.

W przypadku wojny takie właśnie rzeczy będą się zdarzać najczęściej, z tym będziemy musieli się mierzyć, a nie polować z oszczepem na dziki.

Chciałbym, żeby państwo z moich podatków informowało mnie i sąsiadów, skąd będziemy brać wodę, gdzie się chować w czasie nalotów, gdzie będzie można kupić albo dostać jedzenie. I żeby ta pomoc była w jakiś sposób skoordynowana, z jasnymi zasadami.

Dzięki różnym rządowym publikacjom wiem, co trzeba mieć w domu, jakie zapasy zrobić. Że może niekoniecznie makaron, bo być może nie będzie go jak ugotować, ale puszki, woda, żywność do zjedzenia od razu. To jest cenna wiedza, ale jej też trzeba się nauczyć.

Rok temu byłem w okolicach Stronia Śląskiego kilka dni po powodzi. I widziałem, jak głupio może być koordynowana pomoc. Na początek wszyscy rzucili się do wysyłania tam wody. Po kilku dniach doszło do takiej sytuacji, że dosłownie tony plastikowych butelek gotowały się na placach. Przed każdym sklepem i stacją benzynową leżały zgrzewki a właściciele biznesów mówili: weź sobie, proszę, nie mam co z tym zrobić. Potem pomoc była już nieźle koordynowana, to muszę przyznać. Ludzie mieli co jeść, dostarczano nawet karmę dla zwierząt.

Żeby nie było tak jednostronnie, to oczywiście muszę zauważyć, że szkolenia nie obejmują tylko survivalu. W programie szkoleń jest też przygotowanie siebie i domu na sytuacje zagrożenia, ewakuacja, pierwsza pomoc i cyberbezpieczeństwo. I to akurat dobrze, szkoda tylko, że szkolenia nie są powszechne.

Można by na przykład zrobić filmy szkoleniowe i powrzucać je na platformy społecznościowe. To nie jest żadna tajemna wiedza, a nie da się nie zauważyć, że młodzi ludzie najwięcej czerpią z TikToka i innych platform z filmikami.

Nie każdy musi umieć strzelać, każdy musi jeść

Ale wróćmy do godziny W i szkoleń. Państwo organizuje też szkolenia strzeleckie, moim zdaniem kompletnie bez sensu. To nie tak, że nienawidzę broni. Ale nie każdy musi umieć strzelać. Wielu żołnierzy ukraińskich pewnie do tej pory nie wystrzeliło ani jednego pocisku w stronę wroga. Na jednego żołnierza frontowego przypada zawsze kilku takich, którzy nie walczą. Wojska inżynieryjne, cała logistyka, dostawy, remonty sprzętu, kierowcy.

Zadaniem ludności cywilnej też nie jest strzelanie do wroga. O wiele lepiej chyba uczyć ludzi tego, gdzie i którędy mogą uciekać, gdzie szukać pomocy lekarskiej, gdzie znaleźć wodę i jedzenie. Trzeba wiedzieć, gdzie mieszkają osoby w podeszłym wieku, chore i niepełnosprawne, by nieść im pomoc. 

Niedawno na moim osiedlu pękła rura. Ale było zamieszanie, wody nie było chyba dobę. Woda w butelkach zniknęła z okolicznych sklepów, sąsiedzi dzielili się sposobami na racjonowanie płynu, umycie się na sucho, nosili wodę rodzinom z małymi dziećmi. A co jeśli taka sytuacja dotknęłaby całe miasto? Na taką ewentualność nikt nas nie przygotowuje, a szkoda. Bo co z tego, że będę umiał postawić szałas i rozpalić ognisko, skoro nie będę wiedział co i jak na nim ugotować?

No i boli fakt, że od razu zakładamy, że w razie W wszystko pójdzie tak źle, że od razu będziemy musieli chować się po lasach, żreć korzonki i spać na mchu. Bo to by znaczyło, że w zasadzie już teraz powinniśmy uczyć się rosyjskiego.