Całej armii pracowników płacą za to, że nic nie robią. Boją się ich wyrzucić
Na taki problem mogły natrafić tylko państwa z regionu Zatoki Perskiej. Rządy utrzymują tam na publicznych posadach miliony świetnie opłacanych osób. Problem w tym, że państwa regionu chcą ciąć wydatki budżetowe, a pracownicy...ani myślą odchodzić.
Tamtejsze monarchie mają jednak jeden poważy problem – utarło się, że są pierwszym pracodawcą dla swoich obywateli. Niepisana zasada gwarantowała Saudyjczykom czy Katarczykom pracę niezależnie od tego, co działoby się w kraju. Teraz te porozumienie zaczyna się jednak kruszyć.
Kraje Zatoki wiedzą, że ropa nie będzie lała się szerokim strumieniem w nieskończoność, dlatego próbują ograniczyć wydatki budżetowe. Najgorsza sytuacja jest w Arabii Saudyjskiej, gdzie 70 proc. obywateli ma poniżej 30 lat. Państwo rozpieściło ich dobrze płatnymi posadami, dłuższym urlopem i z całym pakietem benefitów. Przejście do sektora prywatnego wiąże się zazwyczaj z pogorszeniem warunków pracy.
Praca, w której nic nie trzeba robić
Rozpieszczanie obywateli ma jednak dla struktura państwowych opłakane skutki. W Kuwejcie Ministerstwo Finansów zatrudniało w 1987 roku 700 pracowników, a dzisiaj już 3,5 tys. Jednocześnie ilość pracy miała się nie zwiększyć „nawet o 10 proc.”.
Cała sytuacja prowadzi więc do niezłych absurdów. Zatrudnienie jest zbyt duże, więc pracownikom wymyślane są absurdalne zadania – muszą np. codziennie ręcznie czyścić czytnik biometryczny.
Bloomberg przytacza historię jednej z pracownic ministerstwa w Arabii Saudyjskiej, która prosiła, by nie podpisywać jej imieniem i nazwiskiem. Kobieta opowiadała, że jej szef pracował przez trzy dni w tygodniu. Kiedy minister odwiedził jej wydział, pojawiło się w nim natomiast kilka osób, których nigdy wcześniej nie widziała na oczy. Dopiero po czasie odkryła, że widnieją na liście płac.