Nikt nie zyskał na niedzielnym zakazie handlu tak, jak oni. Sprzedaż o jedną czwartą w górę
Sklepy na stacjach benzynowych otwarte w niedziele. Weekendowe wieczorne kolejki przed stacjami benzynowymi w Warszawie stały się już memem, choć akurat nie powinny nikogo zaskakiwać. Ironia polega raczej na tym, że stacje paliwowe rzeczywiście stały się największym beneficjentem niedzielnych ograniczeń w handlu. Dane o obrotach na stacjach nie pozostawiają większych wątpliwości, kto zgarnia największą pulę pieniędzy od zapominalskich, którzy nie zdążyli napakować lodówki przed niedzielą.
Więcej niedzielnych klientów niż się wydawało
Jak podkreśla „Rzeczpospolita”, kwiecień to najbardziej uderzający przykład – ze względu na święta w ciągu czterech wiosennych tygodni sklepy były czynne praktycznie tylko w jedną z kwietniowych niedziel. I okazuje się, że nawet duzi gracze – którzy utrzymywali, że są w stanie zniwelować efekt wolnej niedzieli – mają kłopoty z utrzymaniem wcześniejszych obrotów. W dyskontach spadły one o 3,3 proc., w hipermarketach – o 18 (!) proc.
Pozostaje tylko kwestia interpretacji tych danych. Najprostszy wniosek, jaki można z nich wysnuć, jest taki, że Polacy nie przestawili się gremialnie na zakupy w tygodniu lub w soboty, jak utrzymywała część przedstawicieli branży i ekspertów. Wzmożony ruch w sklepach na stacjach może też oznaczać, że grupa Polaków, którzy nie mają innych możliwości robienia zakupów – jak tylko w niedzielę – jest znacznie większa niż mogłoby się analitykom wydawać. Pozostaje jeszcze ta grupa zapominalskich klientów, która na stację idzie po produkty pierwszej potrzeby: pieczywo, wędliny, słoik z gotowym daniem, a większe zakupy próbuje robić jednak w tygodniu.
Oczywiście, stacje benzynowe długo na ten efekt pracowały, znacznie dłużej niż ostatnich kilka miesięcy. – Od kilku lat nie są one już tylko i wyłącznie miejscem, gdzie kupujemy paliwo i przekąski na drogę – podkreślała Ewa Rybołowicz z agencji Nielsen. Bazując na danych zebranych przez tę firmę trudno jednak mówić o tym, żeby stacje w pełni zastąpiły sklepy[. Kategorie produktów, których sprzedaż wzrosła w pierwszych miesiącach roku najbardziej to przekąski i papierosy (w obu przypadkach wzrost o ponad 8 proc.), co sugeruje, że zamiast robić zakupy na wieczorną imprezę towarzyską w przysłowiowej Biedronce, idziemy na Orlen.
Piwo sprzedaje się tak samo, nagle poszukiwany stał się whiskas
Ale już kolejne kategorie pokazują, że po zamkniętych w niedziele sklepach pozostała luka w rynku. Dosyć znacząco w górę poszła sprzedaż artykułów w kategoriach takich jak żywność dla zwierząt (7,1 proc.), napoje (6,8 proc.), nabiał (4,6 proc.), artykuły gospodarstwa domowego (3,8 proc.). Kto zaglądał na stację po piwo czy inny alkohol nadal pewnie zagląda, ale w tych kategoriach zmiany były niewielkie – sprzedaż piwa wzrosła o 2,3 proc., mocniejszych trunków zaledwie o 0,3 proc.
O ironio, jeszcze kilka miesięcy temu w badaniach ankietowych Polacy zarzekali się, że na stację po zakupy chadzać nie będą. W większości zapowiadaliśmy wówczas, że niedzielne zakupy załatwimy w tygodniu, najdalej w sobotę. A jeżeli nawet czegoś zabraknie w niedzielę, to będziemy szukać jakiegoś osiedlowego sklepiku. Na stację wybrałoby się zaledwie 9 proc. ankietowanych. Najwyraźniej, menedżerowie stacji wyczuli lepiej nadchodzące zmiany – bowiem nowe regały zaczęły pojawiać się na stacjach już w lutym tego roku, a od marca na półkach pojawił się nowy asortyment – od nabiału i wędlin, przez papier toaloetowy i rajstopy, po gotowe do odgrzania dania i przyprawy.