Dłużnicy będą kopać rowy, a nawet gorzej. Nowe sposoby walki z alimenciarzami

Konrad Bagiński
Władze nie ustają w ściganiu tzw. alimenciarzy. Ostatni pomysł Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej to przerzucenie części odpowiedzialności na… pracodawców. Propozycja ministerstwa polega na karaniu za zatrudnianie dłużników alimentacyjnych. Oczywiście chodzi o taki sposób, który ułatwia uniknięcie płacenia zasądzonych alimentów.
Dłużnicy alimentacyjni do prac społecznych, pracodawcy zatrudniający ich na czarno - do alimentów. To nowe pomysły Ministerstwa Rodziny i Pracy Fot. Karolina Sikorska / Agencja Gazeta
– No to już trochę przeginka. W mojej firmie zawsze pracował jakiś facet płacący alimenty, zresztą sam łożę na syna z pierwszego małżeństwa. Ale próba karania mnie za to, że ktoś nie wywiązuje się ze swoich obowiązków jest nie fair – mówi w rozmowie z INN:Poland Krzysztof, właściciel serwisu samochodowego z Warszawy.

Pomysł MRPiPS polega na tym, by pracodawca, który pomaga dłużnikowi w niepłaceniu alimentów, ponosił roczny koszt tychże. Chodzi o sytuacje, gdy alimenciarz jest zatrudniany na czarno lub na podstawie umowy o dzieło, zamiast umowy o pracę.


– Mnie jako pracodawcy nie obchodzi, czy mój pracownik ma jakiś dług u komornika. Jeśli dostanę od komornika polecenie przelewania wypłaty pracownika na jego konto, zrobię to. Ale równie dobrze mogę oficjalnie zmniejszyć mu pensję a resztę wypłacać pod stołem. Przecież wiem, że on nie ma szans utrzymać się za te pieniądze, które mu zostaną – mówi nam Jacek, przedsiębiorca, z branży transportowej.

Wedle projektu przepisów Ministerstwa Pracy, takie działanie byłoby przestępstwem. Gdyby Jacek tak zrobił i wyszło to na jaw, musiałby zapłacić byłej partnerce swojego pracownika roczne alimenty. Karane byłoby też zmienianie rodzaju umowy. Umowa o pracę jest rejestrowana i organom ścigania łatwo do niej dotrzeć a następnie – mówiąc kolokwialnie – wejść na pensję.

W przypadku umów o dzieło praktycznie nie ma takiej możliwości. Dlatego – według ministerstwa – zmiana umowy również mogłaby być przesłanką do ukarania pracodawcy.
Jeśli nowe przepisy wejdą w życie w proponowanej formie, to dłużnicy alimentacyjni oficjalnie pozostający bez pracy będą wysyłani na roboty publiczne.Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
– U mnie mało ludzi pracuje na umowie o pracę. Zatrudniam ok. 30 osób, ale w większości na zlecenia i umowy o dzieło, taki zresztą jest charakter tej pracy. Kierowcy są wysyłani w trasy, które akurat trzeba obstawić. Jeśli któryś prosi mnie, żeby przez kilka miesięcy wypłacać mu pieniądze w gotówce, to nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby domyślić się, że mu komornik wszedł na konto, w końcu to może zdarzyć się każdemu. Ale czy to ja mam wnikać w to, dlaczego i kto zablokował mu środki? – pyta Jacek.

Dodaje, że w sytuacji, gdy komornik zablokuje czyjeś konto, nie ma sensu wpłacać na nie całej pensji, bo w pierwszej kolejności "nakarmi" ona właśnie komornika.

– A w takim przypadku gość ma na koncie minus ileś pieniędzy. Więc przez jakiś czas dostaje gotówkę, jak spłaci komornika, to wracamy do wpłat na konto. Oczywiście w przypadku umów o dzieło. Jeśli ktoś jest na etacie, trzeba zmierzyć się z biurokracją i podzielić pensję pracownika – mówi transportowiec.

Dodaje, że w tej branży, gdzie mężowie spędzają w trasie nieraz całe tygodnie, bardzo łatwo o rozpad związku, więc podobne sytuacje nie są rzadkością.

Komornik: przestępstwo jest przestępstwem
– Według mnie niewielu pracodawców powinno się tego prawa przestraszyć. Wszak większość z nich zatrudnia pracowników w sposób legalny i uczciwy. Ten problem nie dotyka znacznej grupy przedsiębiorców, lecz tylko tych, którzy uczynili sobie z tego sposób na zmniejszenie kosztów prowadzenia firmy – mówi w rozmowie z INN:Poland Robert Damski, komornik, członek zespołu do spraw poprawy ściągalności alimentów przy Rzeczniku Praw Obywatelskich i Rzeczniku Praw Dziecka.

Podkreśla, że mówiąc o dłużniku alimentacyjnym, ma na myśli osobę, która nie płaci, choć pracuje.

– Z tej grupy musimy niestety wyłączyć tych, którzy nie zapłacą nigdy, bo tkwią w szponach nałogu alkoholowego czy narkotykowego. Oni swojego podejścia do świata nie zmienią i każde zdobyte pieniądze przeznaczą na nałóg. Mówimy o tych, którzy zarabiają, ale nie chcą płacić – mówi nam.

Podkreśla, że on również nie jest zwolennikiem karania przedsiębiorców. Ale zatrudnianie ludzi na czarno i tak jest nielegalne a ministerstwo proponuje jedynie zwiększenie kar.
Wiele osób nie chce płacić na dzieci, twierdząc, że utrzymują się "z niczego"Foto: Jakub Ociepa / Agencja Gazeta
– Z całą pewnością trzeba jednak postąpić do końca fair i dać pracodawcom dostęp do rejestru dłużników alimentacyjnych, bo tego nie wyczytają ze szklanej kuli. Gdyby pracodawca miał wgląd do rejestru, byłoby mu dużo łatwiej, problemu by wręcz nie było. O ile oczywiście nie zatrudnia pracownika na czarno – twierdzi Robert Damski.

Nie jest to pierwszy pomysł na zdyscyplinowanie dłużników alimentacyjnych. Jednym z tych, który jest bardzo rzadko wykorzystywany jest dozór elektroniczny.

– Weźmy dłużnika, który przez wiele lat nie zapłacił na dziecko ani złotówki. Najczęstszą odpowiedzą na pytanie z czego się utrzymuje, jest "z niczego". Zdaję sobie sprawę z tego, że Polacy to naród zaradny, ale sztuki życia z niczego nie opanowaliśmy. I mam pełną świadomość tego, że ten dłużnik gdzieś jest zatrudniony. Żeby utrudnić mu pracę na czarno, możemy stosować dozór elektroniczny, obserwować gdzie jest i zorientować się co robi. Niestety jest to pomysł, który jak dotąd pozostał na papierze – przypomina Robert Damski.

Dodaje, że celem wszystkich działań nie jest karanie czy zamykanie dłużników w więzieniach, bo w ten sposób nie rozwiązuje się istoty problemu. Chodzi o to, by skłonić ich do podjęcia legalnej pracy. Zaznacza, że średnia wysokość alimentów nie jest wysoka.

– Jako komornik prowadzę 1500 spraw alimentacyjnych w 15-tysięcznym miasteczku w środkowej Polsce. To dużo. Mimo wszystko średnie zasądzane alimenty, z jakimi się spotykam, to 500 złotych. W skali kraju to 600 - 700 złotych. Nawet przy minimalnym wynagrodzeniu nie stać kogoś, żeby płacić na swoje dziecko? Historia biednego dłużnika, którego nie stać, żeby płacić gdzieś się tu nie klei – mówi nam Robert Damski.

Mówi, że często spotyka się z sytuacją, gdy dłużnik alimentacyjny zapowiada mu, że po prostu rzuci pracę.

– I to samo mówi swojemu pracodawcy. Tylko czy jako zdrowe społeczeństwo powinniśmy godzić się na tego typu szantaż? Nie oszukujmy się, ten pracodawca też jest beneficjentem wielu korzyści. Nie płaci podatków, ZUS-u, niejako oszukuje nas wszystkich – mówi komornik.

– Co więcej, gdy przychodzę do dłużnika, takiego "otrzaskanego”, to on mówi "Mieszkanie jest na matkę, samochód na szwagra, ja bezrobotny - pisz pan, że egzekucja jest bezskuteczna, alimenty zapłaci Fundusz Alimentacyjny i wszyscy będą zadowoleni". No nie do końca, bo skąd fundusz bierze pieniądze? Z budżetu, czyli naszych podatków. I pracodawca nie powinien pomagać w tym przestępstwie, oszukiwaniu nas wszystkich, a szczególnie dzieci – dodaje nasz rozmówca.

Kto powinien ściągać pieniądze?
– Sam dobrze wiem, że z alimentami jest różnie. Jeśli widzę gościa, który zarabia powiedzmy 3000 złotych na rękę a alimentów musi płacić 2500 zł, to coś tu jest nie tak. Ja doskonale rozumiem, że na swoje dzieci trzeba łożyć, popieram to. Jednak czasem widzę, że faceta po prostu nie stać i wpada w pułapkę. Dług rośnie, wchodzi egzekucja. Jak mu nie pomogę, to zwieje za granicę i już nic nikomu nie zapłaci. O tym, że stracę pracownika, już nawet nie wspominam – mówi Krzysztof.
Przyznaje, że w podobnych sytuacjach jest w rozterce.

– Z jednej strony wiem, że powinienem pomóc mojemu pracownikowi. Z drugiej wiem, że on te alimenty musi płacić, bo tu chodzi o dobro jego dzieci. A tak na dobrą sprawę to przecież nie ja powinienem się tym zajmować, chyba można tak skonstruować przepisy, żeby służyły wszystkim – mówi.

Według propozycji resortu minister Rafalskiej, sprawdzaniem, czy pracodawca nie pomaga dłużnikowi alimentacyjnemu, mieliby zajmować się inspektorzy pracy. Nie wiadomo, jak się do tego odniosą – ostatnio muszą zajmować się m.in. naruszeniami zakazu handlu w niedziele. Byłby to kolejny obowiązek nałożony na ich barki.

Inspektorzy mieliby sprawdzać, czy pracodawca nie zatrudnia dłużnika alimentacyjnego na czarno, czy nie wypłaca mu pieniędzy pod stołem czy nie zmienia mu formy zatrudnienia na pozwalającą uniknąć egzekucji. Sporo zadań. Na dodatek przeciwko takiemu rozwiązaniu już protestują przedsiębiorcy.

– O ile sama intencja jest słuszna, o tyle ujęte w projekcie propozycje rozwiązań są skrajnie bezmyślne. Pomysł karania pracodawców za zatrudnianie dłużników alimentacyjnych i nałożenia na ich obowiązku spłaty zaległości alimentacyjnych pracowników, uznajemy za kuriozalny i podważający podstawy demokratycznego państwa prawa – głosi oficjalne stanowisko organizacji Pracodawcy RP.

Zaprojektowana przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej ustawa ma wejść w życie od 1 stycznia 2019 roku. Ale karanie pracodawców to nie wszystko – dłużnicy alimentacyjni, którzy będą bezrobotni, mają być wysyłani na przymusowe roboty publiczne.