Miliony osób dają się nabrać. Najczęstsze triki na etykietach produktów

Konrad Bagiński
Ostatnimi czasy uwagę internautów – a w szczególności miłośników soków Fortuny, marki Karotka – zbulwersowała wieść, że w jednym z produktów reklamowanych napisem „PLUS ALOES”, aloesu jest dokładnie 0,024 proc. Ilość prawdziwie śladowa. Ale to niejedyny trik, na jaki dajemy się nabrać.
Okazuje się, że w zapewnienia producentów żywności często nie można wierzyć Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
„Jabłko, marchew, malina plus aloes”
O sprawie najpierw napisał autor bloga "O wszystkim i o niczym". Przypadkiem zwrócił uwagę na słynną już „Karotkę z aloesem”. Aż trudno uwierzyć, że na etykiecie wymieniono ów składnik, dumnie podkreślając, że w napoju jest go 0,024 proc.

Podchodząc do sprawy ilościowo, w litrze popularnej Karotki znajduje się go 0,24 mililitra. Jest to mniej więcej jedna dziesiąta połowy małej łyżeczki do herbaty – ilość wręcz homeopatyczna.

Jednak na opakowaniu aloes jest wymieniony na frontowej części. „Jabłko, marchew, malina plus aloes” – dumnie informuje główna etykieta. Problem w tym, że jabłek jest 47 proc., marchwi 31 proc. Kolejne miejsce w składzie zajmuje sok z malin, którego jest tu cały 1 proc.


Myślicie, że to mało? To i tak prawie 42 razy więcej, niż ekstraktu z aloesu! W składzie wymieniono też sok z winogron i cytryn, jednak bez podawania ich objętości.

Najdroższy składnik
To nie oszustwo, ale sprytny trik, który pozwala Karotce odróżnić się od konkurencji i zażądać więcej pieniędzy, niż za mieszkankę soku z jabłek i marchwi.

Określanie produktów najdroższym składnikiem, jaki mają w sobie, jest numerem starym jak świat. Doskonale znają go producenci wędlin. Na przykład „parówki cielęce” i „parówki z cielęciną” różnią się od siebie znacząco. Te pierwsze kosztują na ogół 40 - 50 złotych za kilogram, drugie są niewiele droższe od zwykłych parówek dobrej jakości, kosztują przeważnie lekko ponad 20 zł za kilo.

Jak to możliwe? Aby parówkę nazwać cielęcą, musi zawierać ona przynajmniej połowę mięsa z cielaków. Stąd cena. Za to wyroby z cielęciną mogą mieć w zasadzie dowolną domieszkę tego mięsa. W efekcie parówki z cielęciną z Sokołowa mają na opakowaniu duży napis, że zawierają 87 proc. mięsa.

Kiedy przyjrzymy się temu bliżej, okazuje się, że 83 proc. to mięso z kurcząt. Cielęciny jest 4 proc. A więc w opakowaniu o wadze 140 gramów znajduje się dokładnie 5,6 grama cielęciny. Sokołów przynajmniej nie ukrywa tej informacji.

Nie ukrywają jej też twórcy Oliwiera, czyli oleju z dodatkiem oliwy (prawdziwej, z oliwek). Uczciwie, na głównej etykiecie znajduje się informacja, że oliwy w składzie jest 5 procent. Szału nie ma – 5 proc. to łyżeczka do herbaty na litr. Niewiele, ale przynajmniej nikt nie próbuje nikogo wkręcać.
To, co wydaje nam się zdrowe, wcale nie musi takie byćFot. Kamila Kubat / Agencja Gazeta
Świetnym przykładem jest napiętnowana przez Inspekcję Handlową kilka miesięcy temu bożonarodzeniowa wersja przyprawy do pierników jednego z polskich producentów. Kosztowała poniżej złotówki, podczas gdy produkty konkurencji były wycenione 2-3 razy wyżej.

Po lekturze składu wszystko stawało się jasne – większość opakowania stanowiła mąka, potem kakao – które nadawało wszystkiemu barwę, był też kompletnie niepotrzebny cukier. A cynamonu, który stanowi trzon przyprawy, było tyle, co kot napłakał.

Produkty naturalne
Częstym i niezwykle wymownym przykładem na manipulacje składem produktów żywnościowych są jogurty. Doszło do tego, że są firmy – na przykład Danone – które promują same nazwy, bez określenia czym te substancje są w rzeczywistości. Bo na przykład w linii Activia występują zarówno jogurty, jak i napoje jogurtowe.

W wersji pitnej mamy choćby produkt o nazwie „Activia siemię lniane”, który ma pozytywnie wpływać na trawienie. Według etykiety siemienia jest tu… 0,49 proc. W Activii z suszonymi śliwkami, owych śliwek jest 1,3 procenta. Znajdziemy w niej za to 10,6 gramów cukru – i to w to w 100 gramach produktu.

Dietetycy od dawna apelują o to, by nie kupować jogurtów z dodatkami. Najlepiej wybrać naturalny, bez dodatkowych składników, jak mleko w proszku czy białko z niego pochodzące i samodzielnie dodać sobie owoców. Z pewnością będzie ich więcej, bo w przeciętnym opakowaniu jogurtu truskawkowego można znaleźć co najwyżej jedną niewielką sztukę tego owocu. I to w najlepszym przypadku, bo niekiedy nie ma ich w ogóle.

Pamiętajmy też o tym, że skład na etykiecie odzwierciedla proporcje. Jeśli więc na jogurcie napisane jest, że zawiera „mleko, cukier, truskawki”, to najwięcej jest w nim mleka (czyli jogurtu właściwego), potem cukru a na koniec truskawek.

Zwróćmy też uwagę na fakt, że bardzo często producenci używają różnych środków słodzących. Nawet jeśli czystego cukru w produkcie nie ma zbyt dużo, to jego ilość może podwyższać np. syrop, karmel, glukoza etc. Takich substancji jest kilkadziesiąt.

Jak przekonuje prof. Krzysztof Krygier ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, nie wszystkich dodatków należy się bać.

– Niedawno była nagonka na aspartam, a to najzdrowszy ze wszystkich słodzików. Jeżeli spojrzymy na wyniki badań toksykologicznych, to okazuje się że jest 10 razy zdrowszy od stewii (formalnie: glikozydów stewiolowych), która jest dzisiaj synonimem najzdrowszego produktu zastępującego cukier – mówi.