Dziewczyna, która prowadzi tira. "W pracy myśleli, że jestem szpiegiem szefa"

Patrycja Wszeborowska
Praca kierowcy ciężarówki jest wymagająca i samotna. To duży stres związany z życiem w ciągłym niedoczasie i poszukiwaniem wolnego miejsca na przepełnionym parkingu. To często ciężki, fizyczny wysiłek. Kobiet w tym zawodzie wiele nie ma. Wielu twierdzi, że to praca "typowo męska". Nie uważa tak Iwona Blecharczyk, prowadząca na YouTube kanał "Truck Girl". Iwona już od siedmiu lat przemierza kilometry w swojej ciężarówce, tym samym przecierając szlaki innym kobietom-kierowcom.
Iwona Blecharczyk już od siedmiu lat prowadzi tira. O swojej pracy opowiada na YouTubie, gdzie mówi o sobie Trucking Girl. Fot. prywatne zbiory Iwony Blecharczyk
Skąd wzięła się u pani pasja do jazdy?

Bardzo lubię jeździć. Można bardzo dużo zwiedzić - jeżdżąc ciężarówką zjeździłam Europę, teraz wróciłam z Ameryki, z Kanady, gdzie byłam przez rok.

Ale zwiedzać tylko przez szybę tira?

Nie, da się też pozwiedzać normalnie. Trzeba o to walczyć i być dobrze zorganizowanym, planować dużo do przodu, pytać ludzi, gdzie można stanąć. Jeśli się nie da, to zawsze można zmienić firmę i znaleźć taką pracę, która da tę szansę, jeśli człowiek jej potrzebuje.

To można zmienić sobie firmę, ot tak, jak coś kierowcy nie podpasuje?


Tak. Kierowców bardzo brakuje i jest na nich ogromne zapotrzebowanie, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie, Ameryce - na całym świecie. W tej chwili możemy naprawdę sobie przebierać w ofertach i stawiać warunki.

Praca kierowcy tira stała się więc prestiżowa.

Jeśli prestiżem można nazwać to, że pracownik może rzucić kluczyki i z dnia na dzień pójść pracować do innej firmy wiedząc, że kolejną pracę znajdzie bez problemu. Pod innymi względami, praca sama w sobie do prestiżowych, ekskluzywnych nie należy.

Jest trudno?

To bardzo ascetyczny tryb życia. Czy ciężki - to zależy, jaką pracę się wykonuje. Można jeździć chłodnią, czyli jakby taką lodówką, w której wystarczy otworzyć drzwi, podjechać pod rampę, odebrać dokumenty i jechać dalej. Jednak bywają takie ładunki, gdzie trzeba wszystko porządnie zabezpieczyć i założyć dużo pasów, czy ze względu na warunki pogodowe - łańcuchy na koła.

Zakładała pani takie łańcuchy?

Zakładałam, często w Kanadzie na polach naftowych. To było ciężkie fizycznie, bo jeden komplet waży ponad 20 kilogramów, a trzeba takich założyć cztery. Tak w ramach treningu, odpada siłownia. (śmiech)

Sama jazda, przez tyle godzin, bardzo męczy?

W ciężarówce jest zupełnie inny komfort jazdy, niż w osobówce. W ciężarówce sama jazda jest najlżejszą i najmniej męczącą częścią wykonywania całego zawodu. Większym wyzwaniem jest wszystko, co związane z przygotowaniem ładunku do wyjazdu, rozładunkiem, załadunkiem. I oczywiście stres - że coś się opóźnia, nie ma miejsc parkingowych, a czasem wszyscy są tak upchani, że nie ma nawet jak wyjechać z parkingu, zaś czas goni.

Wiedziała pani o tym wszystkim, zanim została kierowcą?

Nie miałam zielonego pojęcia. Tak bardzo chciałam jeździć, że gdy pierwszy raz wsiadłam do ciężarówki i kierowca, który mnie uczył powiedział, że jedziemy na rozładunek, to się zdziwiłam, bo ja już od razu chciałam jechać do Włoch, Hiszpanii, wszędzie! Po co mi ładunek!

Dlaczego chciała kierować pani ciężarówką?

Zaczęło się od tego, że po maturze jeździłam jako kierowca busa w weekendy. Później, jak skończyłam studia, popracowałam chwilę jako nauczycielka języka angielskiego, ale bardzo mi to nie pasowało. Stwierdziłam, że zacznę jeździć, ale tym razem już profesjonalnie, zawodowo, jako kierowca ciężarówki. Zrobiłam więc prawo jazdy, trochę długo szukałam pracy, a teraz już minęło siedem lat, jak jeżdżę.

Dlaczego długo szukała pani pracy? Wtedy akurat nie było zapotrzebowania na kierowców?

Zapotrzebowanie na kierowców było, ale w tamtym czasie nie było popularne, żeby kobiety jeździły jako „kierowniczki”. Wtedy było też więcej starych ciężarówek, które kierowcy sami musieli naprawiać, ale też firmy ogólnie nie wyobrażały sobie, że kobieta mogłaby tak pracować i mnie zbywały.
Dziewczyna za kierownicą tira? Wiele firm nie chciało zatrudnić Iwony, bo nie wyobrażano sobie kobiety prowadzącej ciężarówkęprywatne zbiory Iwony Blecharczyk

Jednak w końcu jedna firma panią zatrudniła. Jak do tego doszło?

To był polski oddział belgijskiej firmy. Zaaplikowałam do nich na stanowisko kierowcy, a oni zaprosili mnie na rozmowę. Na miejscu okazało się, że chcieli mnie zatrudnić, ale… do biura. Bo znam angielski, mam certyfikaty transportowe i dodatkowe prawo jazdy, więc bardzo im się przydam w biurze. Ale ja ich przekonałam, żeby dali mi szansę spróbować za kierownicą.

Jak ich pani przekonała?

Powiedziałam, że ja się do biura nie nadaję (śmiech). Zwyczajnie też nie chciałam. Powiedziałam, że dam radę, bo jeździłam już trochę w trasy - co prawda busem, ale mimo wszystko nie będę pierwszy raz na drodze. To ich przekonało i dali mi próbny miesiąc do pojeżdżenia w podwójnej obsadzie z innym kierowcą. To standardowa procedura - młodych kierowców najpierw wysyła się w trasy z kimś doświadczonym.

Próbny miesiąc minął i się do pani przekonali?

To ja po miesiącu miałam się przekonać i dać odpowiedź, czy będę chciała pracować dalej jako kierowca, czy przejdę do biura. Zaproponowali mi nawet kilka różnych stanowisk w biurze, ale wiedziałam, że nie ma szans, absolutnie! Zdecydowałam się pozostać kierowcą i zaczęłam jeździć sama.

Jakie były początki pracy w męskim towarzystwie? Traktowano panią inaczej jako kobietę-kierowcę?

Wszyscy zawsze się dziwili, dopytywali się: jak to? Po co? Jeżeli chodzi o nieprzyjemności, to w ciągu tylu lat pracy nie spotkałam się żadnymi. Trafiałam na bardzo ciekawych, wartościowych ludzi. Zawsze też potrafiłam zbudować odpowiedni dystans i nie słyszałam na parkingach głupich uwag w kierunku do mnie.

Ciężko było zdobyć zaufanie kolegów w pracy jako wartościowy pracownik?


W mojej pierwszej pracy myśleli, że jestem szpiegiem szefa, który mnie wysłał, żebym zbierała informacje, czy oni kradną paliwo, czy cokolwiek innego. Że lepiej na mnie uważać i nie rozmawiać za dużo. Później zaczęli plotkować, że przyszłam sobie męża znaleźć, żeby korzystać z jego pieniędzy, podczas kiedy on będzie cały czas w trasie. To jednak były tylko nieszkodliwe plotki, które dosyć szybko się skończyły.

Ostatecznie kobieta za kółkiem znalazła się na YouTube. Co skłoniło panią do stworzenia kanału?

Kiedy znalazłam swoją pracę, to bardzo się cieszyłam i opowiadałam o niej wszystkim znajomym, rodzinie. W pewnym momencie oni mieli już dość, bo też kompletnie nie rozumieli problemów, jakie ja miałam w trasie. Zaczęłam więc prowadzić stronę na Facebooku, żeby poznać takich ludzi, jak ja, żebym mogła podzielić się z kimś, kto będzie mnie rozumiał.

Szybko się to rozwinęło i w pewnym momencie ludzie zaczęli mnie prosić, bym coś nagrała. Zbierałam się do tego kilka miesięcy, ale w końcu się udało. Pierwszy film stał się wiralem i już musiałam nagrywać dalej.

Dużo pani zarabia na YouTubie?

Nie są to duże pieniądze, ale wystarczają mi na kamery do nagrywania nowych filmów.

A ile zarabia się jako kierowca tira?

Polscy kierowcy zarabiają 6-7 tys. zł miesięcznie. Jednak to bardzo ciekawa sprawa, bo jest wielkie zapotrzebowanie na kierowców, a zarobki stoją w miejscu. Odkąd pracuję już siedem lat, to pensje poszły zaledwie kilkaset złotych w górę. Pomimo braku kierowców, firmy nie dają żadnych podwyżek. W Ameryce też mają problem z kierowcami, ale tam za tym idą większe pieniądze.

Co okazało się największym wyzwaniem w pracy kierowcy?

Teraz nie ma dla mnie żadnych wyzwań, tyle lat już jeżdżę! Jednak na co dzień, dla przeciętnego kierowcy, sama praca jest wyzwaniem - aby utrzymać swoje zdrowie, dobrą kondycję psychofizyczną przy takim trybie życia. Po pierwsze, praca jest dość monotonna, a po drugie ciało nie ma szansy przyzwyczaić się do rutyny - raz się śpi w nocy, raz się jedzie w nocy.

To jak utrzymać swoje zdrowie?

Trzeba się ruszać, a to wcale nie jest takie łatwe, bo człowiek jest zmęczony po całym dniu i mu się nie chce. Za bardzo nie ma też gdzie poćwiczyć - kabiny są małe. Trzeba jeszcze obiad zrobić, bo kierowcy w Europie zazwyczaj przygotowują sobie wszystko sami w autach - to, co jest dostępne przy drodze, jest drogie i bardzo niskiej jakości.

Jak to - obiad w aucie?

Każdy kierowca ma jakąś swoją kuchenkę, naczynia. Ja miałam nawet filiżanki do espresso, podstawki na jajka na miękko, blender - można było u mnie zjeść absolutnie wszystko. W trasie nawet lepiej odżywiam się niż w domu! Gdy przyjeżdżałam do Krakowa, to pizza, żeberka, food trucki - mam tyle restauracji pod nosem, że już nie chce mi się gotować.
Iwona w swojej ciężarówce odwiedza najniezwyklejsze miejscazbiory prywatne Iwony Blecharczyk

Co jest fajnego w pracy jako kierowca ciężarówki? Plusy równoważą cały ten stres i wyzwania?

Gdy już człowiek się rozładuje, załaduje, zabezpieczy ładunek, zatankuje i w końcu wyjedzie w trasę, to ogarnia go takie uczucie szczęścia i zaczyna czerpać radość z jazdy. Każda nowa trasa to nadzieja na zobaczenie czegoś nowego. To taka chwila wolności i niemartwienia się. Do czasu, gdy zaczyna się stres i pogoń z czasem.

Czy te piękne chwile równoważą trudy? To już z pewnością bardzo indywidualna sprawa. Gdybym jeździła non stop po niemieckim zakorkowanym zagłębiu, to długo bym nie wytrzymała. Co innego, gdy jeździ się np. do Hiszpanii, wzdłuż Morza Śródziemnego.

Czy dziś więcej jest kobiet pracujących za kółkiem ciężarówki, niż kiedy pani zaczynała?

Zdecydowanie. Jakieś dwa-trzy lata temu w Polsce było około trzech tysięcy kobiet, które miały uprawienia do prowadzenia ciężarówki. Dziś może być ich jeszcze więcej, bo mimo stereotypów „kobiety złego kierowcy”, to one świetnie jeżdżą i doskonale dają sobie radę.