Znany polski milioner ostro krytykuje rząd. "Stworzono u nas dużo gorsze warunki"

Mariusz Janik
Największym brzemieniem polskiego biznesu jest biurokracja. To ona ciągnie w dół przedsiębiorców, jeśli jednak duzi mają potencjał, by sobie z nią poradzić, to mali są bez szans. Trwonią czas i środki na borykanie się z tymi samymi obciążeniami, co rynkowe tuzy i w efekcie – są skazani na dreptanie w miejscu. Do takich wniosków doszedł Roman Kluska, niegdysiejszy założyciel firmy Optimus i milioner.
Roman Kluska: biurokracja to największy hamulec, wręcz zabójca polskich firm. Fot. Tomasz Wiech / Agencja Gazeta
W ciągu roku zlikwidowano w Polsce 14,3 tys. sklepów – szacowała firma Bisnode w sierpniu. W pierwszym półroczu sądy orzekły 467 upadłości i restrukturyzacji, o jedną piątą więcej niż analogicznym okresie poprzedniego roku. To nie jest nagłe załamanie, niektóre negatywne trendy trwają od lat. Gdyby patrzeć wyłącznie na suche statystyki, moglibyśmy dojść do wniosku, że przedsiębiorczość w Polsce zamiera.

Oczywiście, nie jest tak źle. Jednak po trzydziestu niemalże latach kapitalizmu polskie firmy są dosyć daleko za swoimi zachodnimi rywalami, w powszechnym odbiorze niewiele też mamy firm, które wyrosłyby „od garażu do korporacji”.


Roman Kluska znalazł kluczową przyczynę tego stanu rzeczy: to biurokracja. – Stworzono u nas dużo gorsze warunki, nie mówię tu o podatkach, ale o barierach biurokratycznych, bardzo silnie odczuwanych zwłaszcza przez małe firmy. W Polsce do prawa unijnego jeszcze sporo dołożono – dowodził w rozmowie z portalem wnp.pl biznesmen.

Dominujące giganty i chmara liliputów
Sytuacja polskiego przedsiębiorcy dalece różni się według niego od sytuacji jego zachodniego odpowiednika. W krajach zachodnich normą jest dostosowywanie wymogów biurokratycznych do „gabarytu” firmy: im mniejsza skala działania, tym mniej wymogów formalnych. – To, co dla małego jest niemal nie do udźwignięcia, dla dużego jest ledwo zauważalne. W Polsce problemem jest równe traktowanie przez regulacje małych i dużych firm – tłumaczył.
Założyciele firmy Irena Eris, mimo odniesionego sukcesu, wciąż mieszkają w tym samym domu na warszawskiej Sadybie, co 30 lat temu.Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
– Jeżeli nie będzie dynamicznych małych firm, które wywierają presję na firmy średnie, i tych średnich które starają się rywalizować z dużymi, to gospodarka nie będzie miała najważniejszego z napędów – dowodzi Kluska. – Sytuacja równego traktowania wszystkich podmiotów na rynku w danej branży powoduje eliminację firm małych i średnich – i pozostanie dużych – kwituje.

Innymi słowy, przyszłością polskiej gospodarki jest relatywnie nieduże grono dużych koncernów, które podzielą między siebie kluczowe rynki. Nie wyrośnie im konkurencja, bo każdy „młody przedsiębiorca od razu zostaje zassany w wir biurokratyczny”.

Oberwało się przy okazji rządowi, na który zresztą do tej pory Roman Kluska spoglądał ze sporą sympatią i nadzieją. – Obecny rząd, podobnie jak poprzednie, nie usuwa tej podstawowej i systemowej wady naszej gospodarki, jaką jest najczęściej jednakowe traktowanie w wymogach prawa maleńkiej, ledwo powstałej firmy i wielkiego koncernu. To oznacza faktyczne uprzywilejowanie dużego, bo on może więcej – dodaje.

Pieniądze wydaje się na firmę, nie prywatny helikopter
Przesada? Pewnie tak, bo jednak każdy z nas mógłby wymienić duże polskie firmy, które rodziły się w garażach. Czasem dosłownie, jak w przypadku Andrzeja Wiśniowskiego, największego w Polsce producenta bram garażowych, przez Nowy Styl, aż po gwiazdę warszawskiej giełdy i twórców kultowej gry komputerowej „Wiedźmin”, czyli firmę CD Projekt.
CD Projekt należy do tych firm, które poradziły sobie pomimo biurokracji - i przedarły się do światowej czołówki.Fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta
– Mamy takich firm dużo więcej. Choćby Irena i Henryk Orfinger, którzy po 35 latach zatrudniają ponad 1000 osób, mają fabrykę w Piasecznie, trzy hotele i sieć gabinetów kosmetycznych – mówi nam Jeremi Mordasewicz, ekspert Konfederacji Lewiatan i członek rady nadzorczej firmy Irena Eris.

– Oni rozwinęli się do tego poziomu organicznie, nie korzystając z żadnych możliwości, jakie dawała niegdyś prywatyzacja – dodaje. – Pamiętam ich początki na warszawskiej Sadybie. I co ważne, oni wciąż mieszkają w tym samym domu. Nie kupili sobie zagranicznych rezydencji, własnego helikoptera. I nawet jeśli mogą sobie dziś pozwolić na wygodne życie, to 90 proc. zysków co roku z powrotem inwestują w swoją firmę – uzupełnia.

W podobnej sytuacji jest wiele spośród ponad 4000 firm zrzeszonych w Konfederacji Lewiatan: to były przedsiębiorstwa rozwijane „od zera” – pomimo, często nawet wbrew biurokracji. – Liczy się konsekwencja w działaniu; odporność psychiczna, która pozwala iść dalej, jeśli coś nie uda; wreszcie ambicja, która napędza przedsiębiorcę – wylicza nasz rozmówca.

Te cechy nie niwelują biurokratycznych obciążeń czy innych braków, ale pozwalają rozwijać się pomimo. Jak zaznacza Mordasewicz, z badań wynika, że nawet 60 proc. przedsiębiorców nie myśli o tworzeniu globalnych korporacji – ich ambicją jest stworzenie firmy, która przyniesie dochód pozwalający utrzymać rodzinę na w miarę przyzwoitym poziomie. Tymczasem do przeskakiwania z poziomu firmy małej do średniej, a potem dużej, potrzebna jest żelazna konsekwencja, reinwestowanie, eksperymenty, z których większość skończy się porażką.
Spory z instytucjami państwa marnują czas i zasoby przedsiębiorców, ale w którymś momencie dobiegną końca. Ważna jest determinacja, by przetrwać.Fot. Przemysław Skrzydło / Agencja Gazeta
Znacznie więcej niż tylko biurokracja
Biurokracja pochłania czas, pieniądze, absorbuje zarówno przedsiębiorców, jak i ich pracowników, podnosi ryzyko prowadzenia działalności. Nazywam ją dodatkowym podatkiem – potwierdza Mordasewicz. – Ale bez przesady. Takich, którym udało się mimo wszystko, mógłbym pokazać wielu – dorzuca.

Przede wszystkim, biurokracja to nie jedyne, a czasem i nie największe z przekleństw polskiego biznesu – w zestawieniu hamulców działalności, jakie skompilował portal money.pl na początku września, biznesmeni wymieniali zbyt wysoki ZUS, zatory płatnicze, stan infrastruktury, niskie płace i emerytury, brak rąk do pracy.

Mści się też niepewność, która hamuje skłonność do inwestowania. Gdy przepisy zmieniają się zbyt często, nawet najbliższa przyszłość jest nieprzewidywalna – chęć do ryzykowania pieniędzmi maleje. Stąd coraz częściej można usłyszeć „mam milion, ale włożę go wyłącznie w pewny interes”. Nie ma czegoś takiego jak „pewny interes”, biznes to właściwie zawsze ruletka.

Jeśli przedsiębiorca musi absorbować uwagę na potrzeby sporu z ZUS, Urzędem Skarbowym, Sanepidem czy Inspekcją Pracy, to w naturalny sposób nie poświęca tego czasu na badanie rynku, określanie potrzeb konsumentów, wdrażanie nowych technologii czy kształcenie pracowników – podsumowuje ekspert Lewiatana. – Ale nie demonizujmy też biurokracji, spór w końcu się kończy – ucina.