Jak wygląda polityczna korupcja w praktyce. Tak się przekupuje ludzi w Polsce

Konrad Bagiński
Za przejście do PiS oferują naszym ludziom posady w spółkach skarbu państwa – alarmują politycy Koalicji Obywatelskiej, która dała łupnia PiS-owi w wielu miastach i sejmikach. To jawna korupcja, ale nikt nie zamierza z tym nic robić.
Jednym z polityków PiS, którzy decydują o obsadzie stanowisk na Mazowszu, jest Jacek Sasin Foto: Dawid Żuchowicz/Agencja Gazeta
Prawo i Sprawiedliwość przegrało wybory prezydenckie w Warszawie, ale teoretycznie wygrało w wyścigu do sejmiku Mazowsza. Teoretycznie, bo zdobyło 24 mandaty. Koalicja Obywatelska dostała 18 miejsc, zaś PSL 8. Jeden radny jest niezależny, ale wiadomo, że lubi się z PiS-em.

W efekcie KO i PSL mają jeden głos więcej, niż PiS z bezpartyjnym samorządowcem. A PiS robi wszystko, by odwrócić tę proporcję, bo wystarczy przeciągnięcie jednej osoby do swoich szeregów, by rządzić Mazowszem. To zaś dla polityków tej partii kwestia honoru – marszałkiem województwa od 16 lat jest Adam Struzik z PSL, wróg publiczny numer 1 mazowieckich struktur PiS.


Już dziś politycy Koalicji Obywatelskiej alarmują, że ich radni są korumpowani. W nieoficjalnych rozmowach jeden na jeden, wysłannicy PiS namawiają ich do przejścia w swoje szeregi. Argument jest jeden – duże pieniądze.

– Trzeba mieć w głowie najgorsze scenariusze. Wykorzystują różne metody administracyjne, aby sprawdzić zainteresowania, status majątkowy, kompetencje opozycyjnych radnych. Jeden z naszych ludzi dostał propozycję wejścia do zarządu jednej ze spółek energetycznych. Wiem o kilku podobnych sytuacjach związanych z Nowoczesną, jest więc pewne, że zdarzają się również w stosunku do innych radnych – mówi Wyborczej Katarzyna Lubnauer, szefowa Nowoczesnej.

Jej słowa potwierdza w innej rozmowie działacz tej partii, Adam Szłapka. Słowem – na Mazowszu trwa festiwal korupcji, zaś CBA jakoś nie reaguje.

Jak dać komuś posadę?
Z informacji Wyborczej wynika, że PiS oferuje stanowiska w Enerdze, Orlenie i PGE radnym Koalicji Obywatelskiej albo PSL. Jak to możliwe?

– To nie jest specjalnie skomplikowane. W momencie, gdy jedna partia obsadzi jakąś państwową firmę, to jest w stanie wymienić wiele osób i wielu osobom dać świetne posady. Tak było zawsze, choć za PO skala była raczej minimalna – przynajmniej u nas w firmie – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Piotr B., menedżer ze spółki z udziałem skarbu państwa. Nie chce, żeby zdradzać nawet branży, w której pracuje, ale chodzi o firmę zatrudniającą kilka tysięcy osób.

– W zasadzie po każdych wyborach zmienia się układ kadry menedżerskiej, ostatnio czystki doszły do poziomu dyrektorów małych departamentów. Wolne od nacisków są na ogół działy techniczne, bo tam nie da się wsadzić ludzi z przypadku. Ale zarządzanie, marketing czy PR to wręcz idealne miejsca dla ludzi, którzy nie znają się na niczym – mówi nam Piotr.

Wyjaśnia, że większość pracy i tak wykonują specjaliści, dyrektorzy nie muszą się specjalnie starać.

– Kilku osób, o których wiem, że przyszły do nas dzięki dobrej zmianie, nie widuję zbyt często. Albo zamykają się w swoich gabinetach, albo udają, że mają wiele spotkań. Efektów ich pracy nie ma, ale może to i dobrze, bo mogłyby być opłakane. Jak już się za coś wezmą, to chodzi o wsparcie jakichś patriotycznych zrywów. A ludzie muszą się tym zajmować, choć robią to nad wyraz niechętnie – opowiada B.

Jakie pieniądze chce dać PiS?
Wyborcza pisze, że negocjatorzy z PiS idą grubo, oferując radnym z sejmiku posady w takich spółkach, jak PGE, Energa i PKN Orlen. Wiadomo, że to bogate państwowe firmy, które stać na dobre pensje dla swoich ludzi, okraszone sutymi premiami i benefitami.

– Samorząd nie zapłaci tyle co rząd. W Warszawie prezes w dużej miejskiej spółce zarabia ok. 20 tys. zł miesięcznie, a w takim Orlenie wicedyrektor ds. marketingu dostaje 30 tys. zł – mówi cytowany przez Wyborczą polityk PO.

Pensja członka zarządu firmy energetycznej, o której mówiła Katarzyna Lubnauer to poziom 2-3 razy wyższy – dużych kilkudziesięciu tysięcy miesięcznie.

– A w takiej firmie można się też nieźle ukryć i miło funkcjonować przez lata. Wiadomo, na wynik firmy zasuwają inni. Trochę żal patrzeć, że to, co uda się firmie wypracować idzie potem na pensje takich desantowców, którzy wpływu na to nie mają – denerwuje się B.