Rząd chce, żebyśmy sami zaczęli produkować sobie prąd. Sprawdzamy, komu się to opłaci

Mariusz Janik
Każdy z nas ma się stać producentem energii – tak lapidarnie można podsumować filozofię, która przyświeca nowemu rządowemu programowi, Energia Plus. Kilka ostatnich lat nie było najlepszym okresem dla OZE, więc branża wyczekuje zapowiedzianych zmian jak kania dżdżu. Ale Energia Plus umożliwi co najwyżej obniżenie rachunków, zarobić na odsprzedawaniu wyprodukowanej energii raczej się nie da.
Premier Mateusz Morawiecki i minister przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz. Rządowy program Energia Plus ma obniżyć nasze rachunki o 2500 zł rocznie. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
2500 złotych rocznie – zgodnie z deklaracjami minister Jadwigi Emilewicz tyle mają w ciągu roku zaoszczędzić beneficjenci programu Energia Plus. – Nie będziemy ponosić kosztów związanych ze wzrostem cen energii elektrycznej. Nie chcemy płacić tam, gdzie jest to niepotrzebne – podsumowywała szefowa resortu przedsiębiorczości. Na programie ma zyskać każdy z nas: indywidualni odbiorcy, przedsiębiorcy, samorządy.

Na razie Energia Plus w postaci, jaką zaprezentowano, to zbiór pobożnych życzeń i rozwiązań, które po części już funkcjonują. Oficjalnych dokumentów na temat programu jeszcze nie ma – nie sposób zatem przewidzieć, na jakich zasadach będzie się opierał, na czym opierają się wyliczenia przyszłych oszczędności, ani z czego wynika założenie, że doprowadzi on do powstania 50 tys. instalacji prosumenckich.


Umiarkowany optymizm
Kto dziś produkuje energię w instalacjach przydomowych, wie, że nie może na niej zarabiać, a jedynie odejmować własną produkcję od energii zużywanej (mowa o osobach indywidualnych). Również 30-dniowy termin na przyłączenie do sieci obowiązuje już dziś, tyle że rzadko bywa dotrzymywany, a sankcji za przekroczenie go brak.

Branża OZE odnosi się do nowego projektu z umiarkowanym optymizmem. – Pani minister odnosi się do wielu rozwiązań, o których branża fotowoltaiczna mówi od lat. Do tej pory jednak nie brano pod uwagę naszych sugestii – komentuje dla INNPoland.pl Jarosław Trela, CEO firmy Vertigo Green Energy.
Otwarcie farmy solarnej w Olsztynie. Rząd chce wpuścić biznes na rynek prosumencki.Fot. Arkadiusz Stankiewicz / Agencja Gazeta
Sugestie te, jak wylicza Trela, obejmują m.in. zastosowanie w odniesieniu do biznesu bilansowania energii dla małych i średnich firm na zasadzie opustów (czyli odliczenia energii wyprodukowanej od zużytej), możliwość sprzedawania wyprodukowanej energii (i jej ceny, bowiem między ceną regulowaną a rynkową jest kilkudziesięcioprocentowa różnica), czy zmniejszenie stawki VAT do 8 proc. w przypadku instalacji prosumenckich.

– Dziś ta stawka dotyczy tylko budynków mieszkalnych – podkreśla Trela. – Jeśli ktoś ma osobny garaż lub budynek gospodarczy, to musi płacić stawkę 23 proc. – dodaje. O zrównaniu stawek do poziomu 8 proc. minister Emilewicz również miała wspomnieć, tyle że nie przewiduje go żaden dokument Ministerstwa Finansów dotyczący tegorocznych stawek podatkowych.

Trela wskazuje skądinąd na mglistość rządowych obietnic: nie określono ram czasowych dla implementacji Energii Plus. – Wydaje mi się, że jeśli nie uda się tego programu wprowadzić w pierwszym półroczu, to może on być trudny do wprowadzenia w przyszłym, ze względu choćby na planowane wybory parlamentarne – podkreśla szef Vertigo Green Energy.

57 tysięcy oszczędności w 25 lat
Luźne szacunki potencjalnych korzyści, jakie dotychczas można było znaleźć na witrynach branży OZE, zakładają, że np. sprzęt fotowoltaiczny, jaki przeciętny prosument mógł zainstalować np. na dachu swojego domu, miał maksymalną moc rzędu 10 kWp. Tymczasem moc urządzeń elektrycznych, jakich używamy w domach – nie wliczając w to ogrzewania elektrycznego – dobija 30 kWp.
Odnawialne źródła energii będą musiały w końcu zastąpić energetykę opartą na węglu. Im szybciej, tym lepiej.Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
Rok temu portal budujemydom.pl na bazie ówczesnych stawek doliczył się 57 tys. zł oszczędności w ciągu 25 lat. Użył do tego następujących parametrów: rachunki za prąd wynoszą 313 zł na dwa miesiące, przy stawce 0,64 zł/kWh, przy rocznym zużyciu 3600 kWh. Prosument inwestuje w instalację wartą około 23 tys. zł, o mocy 3,640 kWp. Potrzebna powierzchnia pod panele sięga 23,8 m kw.

Efekt to zbicie wysokości rachunków za prąd z 2310 do 608 złotych, gdy część energii będzie magazynowana przez elektrownię, a następnie odkupiona przez właściciela instalacji. Gdyby cała energia została zużyta na własne potrzeby, rachunek miałby wynieść nieco mniej niż 170 zł. Oszczędności przez 25 lat dobiłyby 80 tys. zł, po odliczeniu zainwestowanych w panele pieniędzy wychodziłoby 57 tys. zł „na czysto”.

Do podobnych wniosków doszli eksperci Vertigo Green Energy, którzy przygotowali podobną symulację dla INNPoland.pl. Zakłada ona instalację o mocy 5,12 kWp, mającą produkować 5250 kWh rocznie, złożoną z 16 modułów, kosztującą około 25,5 tys. zł. Przy założeniu zużycia na poziomie 4500 kWh rocznie instalacja zaczęłaby się zwracać w 9. roku po zakupie.

Jak podkreślają wszyscy zainteresowani – od ekspertów po posiadaczy przydomowych instalacji produkujących energię – trzeba się liczyć z tym, że inwestycja będzie się zwracać przez pierwsze 7-9 lat. Potencjalne korzyści z niej będziemy osiągać dopiero po tym okresie, a o tym, żeby na produkcji energii zarabiać – bo i takie pomysły pojawiały się, gdy poprzednie rządy rozprawiały o OZE – nie ma mowy.

Dlatego zresztą branża liczy na to, że sugestie minister Emilewicz – że do rynku prosumenckiego dopuszczeni zostaliby również przedsiębiorcy – w końcu się ziszczą. W firmach zużycie energii może być znacznie wyższe, więc i opłacalność inwestycji we własną instalację byłaby większa.
Wydajność paneli fotowoltaicznych rośnie co roku o 5-15 Wp.Fot. mat. prasowe
Postęp technologiczny
Z wyliczeń wynika, że indywidualny konsument energii ma raczej niewielkie szanse, żeby oszczędzać na rachunkach 2500 złotych, jakie obiecuje minister Emilewicz. Z drugiej jednak strony, niewykluczone, że nowe generacje instalacji zaczną nas powoli zbliżać do wyznaczonego przez szefową MPiT celu.

– Wprowadzamy innowacyjne moduły fotowoltaiczne. Są to wysokomocowe moduły monokrystaliczne, charakteryzujące się dużo większą wydajnością – zapowiada prezes Trela. – Ma to szczególne znaczenie, gdy klient ma ograniczoną przestrzeń dachową. Dotychczas instalacje o mocy 10 kWp potrzebowały około 70 m kw., dzięki wysokomocowym modułom można osiągnąć ten efekt na 53 m kw. – dodaje.

Oczywiście, liczy się też efekt skali. Z danych, jakie przytacza szef Vertigo Green Energy, wynika, że jeśli dziś koszt instalacji wytwarzającej 1 kWp sięga 4500 zł (innymi słowy, za instalację o mocy 10kWp przyjdzie nam zapłacić około 45 tys. zł), to przy instalacjach przekraczających 100 kWp da się go zbić do 3200 zł za 1 kWp.

Siłą rzeczy, z efektu skali mogliby korzystać raczej producenci instytucjonalni. – Warto nie zapominać o największych konsumentach prądu, bo przekonanie jednej dużej firmy do inwestycji w fotowoltaikę może sprawić, że Polska wyprodukuje więcej odnawialnej energii niż przekonując dziesiątki małych – podsumowuje główny analityk Vertigo Green Energy, Adam Staliński.

Bogdan Szymański ze Stowarzyszenia Branży Fotowoltaicznej POLSKA PV szacuje, że co roku wydajność trafiających na rynek modułów rośnie o 5-15 Wp. – Jeszcze pięć lat temu wśród powszechnie dostępnych modułów PV granicą była moc 250 Wp – wskazuje. – Dziś nie ma problemu z wykonaniem instalacji PV w oparciu o moduły 320 Wp – kwituje. Również inne elementy systemu, jak falowniki (urządzenia przetwarzające prąd stały na przemienny) szybko się unowocześniają,

To tempo tego procesu modernizacji wyposażenia do produkcji energii zadecyduje o popularności rozwiązań fotowoltaicznych. Program Energia Plus może przyspieszyć ten proces – i byłoby dobrze, gdyby się tak stało, bo prognozy rządu dotyczące przyszłych źródeł energii w Polsce pokazują, że jesteśmy – i długo pozostaniemy – pod tym względem w ogonie Europy.