Po studiach wyjechał do Holandii jako programista. Do Polski wrócił jako prezes

Konrad Siwik
Początkowo w firmie pracowało kilka osób, dziś to największy w Europie softwarehouse specjalizujący się w języku Python. STX NEXT to 14-letnie „dziecko” Macieja Dziergwy. Firma powstała z jego pasji do języka Python. Dziś znajduje się w czołówce najszybciej rozwijających się biznesów w Europie. To, czym wyróżnia się na rynku, to idea tworzenia postaci bohaterów jako nośników wartości i cech charakterystycznych firmy.
Na przestrzeni lat STX przeistoczył się z dostawcy w dojrzałego partnera technologicznego i biznesowego zdolnego do przeprowadzenia cyfryzacji dowolnej spółki od A do Z. Materiały prasowe
Zauważyłem, że wasz brand oparty jest na superbohaterach marki. Skąd pomysł na taki sposób komunikacji?

Od początku działalności STX NEXT naszym głównym celem było dotarcie do klienta amerykańskiego. Nie było to łatwe zadanie, bo musieliśmy się wyróżnić na tym konkurencyjnym rynku i sprawić, by nasz brand przykuł uwagę i został zauważony. Wśród naszego zespołu pojawiały się głosy, że powinniśmy prezentować się klasycznie – jako firma technologiczna – stonowana, niebieska kolorystyka (tak było wcześniej).

Pomyślałem jednak, że taki sposób prezentacji nie przyniesie oczekiwanego rezultatu, szukałem czegoś bardziej oryginalnego. Finalnie postawiłem na bohatera marki, który pozwoli odbiorcom zapamiętać firmę i podświadomie zbuduje pierwszą relację z klientem, bazującą na jego skojarzeniu i emocjach.


Pomysł wypalił?

Tak, dostaliśmy bardzo pozytywny feedback z rynku, ponieważ było to coś innego, co zupełnie nie kojarzyło się do tej pory wprost z IT. W kolejnych latach obserwowałem inne firmy. Część z nich zaczęła nas naśladować w różnych działaniach marketingowych. Z perspektywy czasu cieszę się, że mogliśmy być w tym zakresie pionierami na rynku. Brand hero jest z nami do dziś. To na pewno unikalna komunikacja, przez co wielu klientów nas zapamiętuje.

Dobra, zostawmy marketing. Ty bardzo szybko zasiadłeś na fotelu prezesa STX. Byłeś do tego przygotowany?

Skądże! Dzień po obronieniu pracy magisterskiej z informatyki na Politechnice Poznańskiej w 2004 roku, pojechałem do Holandii jako programista Pythona. Już w wieku 25 lat zarządzałem spółką, nie mając do końca pojęcia, jak to robić. Przez kolejnych kilka lat intensywnie się edukowałem w wielu obszarach i inwestowałem w swój rozwój. To były czasy, kiedy wykonywałem pracę głównie dla Holendrów.

Nie wolałeś żyć i pracować w Holandii?

W Holandii przyjemnie się mieszkało, fajnie się pracowało, całkiem nieźle zarabiało, natomiast wtedy odkryłem w sobie, że jestem bardziej domatorem. Po paru miesiącach doszedłem do wniosku, że tam raczej na dłużej nie osiądę. To było w październiku, a w styczniu zacząłem rozmawiać z Holendrami o moim powrocie do Polski. Chciałem być bliżej miasta rodzinnego, czy miasta, w którym studiowałem.

Nie mieli nic przeciwko, że chcesz ich opuścić?

Holendrzy byli zadowoleni z mojej pracy. Udało mi się ich przekonać do otwarcia spółki w Polsce. I tak od 2005 roku zaczęliśmy zatrudniać polskich specjalistów, inżynierów. Jednocześnie wtedy otrzymałem ciekawą ofertę pracy w Londynie za dużo większe pieniądze, nie skorzystałem z niej, wiedziałem już, że migracja jest nie dla mnie. Postawiłem na powrót do ojczyzny wbrew zaczynającej wówczas fali polskiej emigracji do Wielkiej Brytanii.

Ale ostatecznie i tak odłączyliście się od Holendrów?

W 2008 roku nasze drogi zaczęły się rozchodzić, ponieważ ja, jako młody człowiek startujący w biznesie, chciałem inwestować zyski w rozwój firmy, we wzrost i sprzęt. Natomiast Holendrzy chcieli wypłacać sobie dywidendy od razu, a ewentualny rozwój finansować kredytem. Jak usłyszałem słowo kredyt, to od razu się wystraszyłem i nie chciałem się zgodzić na taki scenariusz.

Słuszny mechanizm obronny. Ale skąd wzięliście pieniądze na rozwój?

Trafiła się okazja, pojawił się inwestor z Polski i nastąpiła tzw. repolonizacja STX-a. Kapitał holenderski został zamieniony na kapitał polski. Zostaliśmy przejęci przez polską spółkę z Warszawy, dzięki której dostaliśmy dostęp do ciekawych i, co ważne, dużych, polskich projektów. W momencie przejęcia w firmie pracowało ok. 5-6 osób. Z polską spółką jako głównym udziałowcem zaczęliśmy bardzo intensywnie rosnąć do skali 50-80 osób. Wtedy też zaczęliśmy wychodzić ze swoimi usługami na rynki zagraniczne.

Jakie rynki konkretnie masz na myśli?

Najpierw był to rynek amerykański, później Europa Zachodnia i praktycznie w kolejnych 2-3 latach uniezależniliśmy się od projektów ze spółki matki, byliśmy w pełni samodzielni. W roku 2014 udało nam się przerosnąć tę spółkę, dziś jesteśmy od niej ponad dwukrotnie więksi.
Wierzę, że droga do sukcesu okupiona jest pasmem drobniejszych i większych porażek i reakcji na nie.Materiały prasowe


Ekspansja zawsze okupiona jest kryzysami.

Wierzę, że droga do sukcesu okupiona jest pasmem drobniejszych i większych porażek i reakcji na nie. Pamiętam, jak na początku działalności klient zadzwonił, że jeden z naszych systemów nie działa, że jest jakiś problem i nie dostarczyliśmy takiej jakości, jaka była oczekiwana. Programiści byli pewni, że wina leży po stronie klienta, bo klient nie dostarczył nam odpowiednich informacji.

Jak zareagowaliście?

Musieliśmy wyjść mądrze z tej sytuacji. Ponieważ sam jestem programistą, przeanalizowałem raz jeszcze, krok po kroku, to co się wydarzyło i doszedłem do wniosku, że tak naprawdę, pomimo że klient nie dostarczył nam odpowiednich informacji, to my jako profesjonaliści i eksperci powinniśmy się pewnych rzeczy domyślić i je przewidzieć.

I co?

Przyznałem rację klientowi i poniosłem koszt naprawy systemu. Wzięliśmy winę na siebie, co spowodowało, że zbudowaliśmy bardzo silne zaufanie z klientem na wiele, wiele lat. Taka postawa zaprocentowała.

Były jakieś inne porażki, które utkwiły Ci w pamięci?

Pamiętam sytuację związaną z „zarządzaniem ludźmi”. Na samym początku działalności rozliczaliśmy się z klientem na zasadzie Time and Materials. Pracownicy wysyłali mi informacje, ile czasu spędzali przy konkretnym projekcie, a ja na tej podstawie wystawiałem fakturę klientowi. Po 2-3 miesiącach zorientowałem się, że jeden z pracowników nie dosyłał mi wszystkich godzin, przez co wystawiona faktura była dużo niższa niż być powinna.

I co stało się z tym pracownikiem?

Zareagowałem stanowczo, dałem negatywny feedback pracownikowi, ponieważ jego błąd spowodował stratę ok. 20-30 proc. miesięcznych przychodów firmy.

Jakie wnioski wyniosłeś z tych sytuacji?

Zrozumiałe, że system, który wówczas funkcjonował, nie działa właściwie. Wprowadziłem nowy system notowania godzin, który działa w firmie do dziś. Od tamtej pory zmienia się jedynie liczba wypracowanych godzin, wtedy notowaliśmy miesięcznie 500-600 godzin, dzisiaj jest to 30-40 tys. godzin. Przy okazji zacząłem się szkolić się z narzędzi dawania feedbacku, żeby wiedzieć, jak reagować w podobnych sytuacjach. Dzisiaj przekazuję tę wiedzę w swojej firmie, żeby każdy umiał dawać feedback we właściwy sposób i był na niego otwarty.

Z czego jesteś dumny w swojej pracy?

Z wielu aspektów. Na pewno dużym sukcesem ostatnich dwóch lat, którego nie widać bezpośrednio, jest zmiana organizacji z zarządzanej jednoosobowo – gdzie sam robiłem wszystko – do momentu, gdzie udało mi się zbudować strukturę organizacyjną złożoną z doświadczonych fachowców w swoich dziedzinach i delegować sporą część zadań i odpowiedzialności na te osoby.

Czy to znaczy, że już nie musisz pracować?

W praktyce oznacza to, że dzisiaj cała sprzedaż i dostarczanie usługi na wysokim poziomie jakości jest realizowane bez mojego aktywnego udziału, a to na czym się koncentruję, to głównie procesy i strategia firmy. Moje zadania na dziś to także sprawy finansowo-prawne, można powiedzieć, że stałem się strategiem firmy, a nie biorę już udziału w takim bardzo intensywnym codziennym execution. To jest duży wewnętrzny sukces, którego nie widać, a który będzie się przejawiał w jeszcze szybszym wzroście firmy.

Dlaczego akurat Python?

Odkąd pamiętam byłem pasjonatem tego języka programowania, zaufałem mu, skupiłem się na nim i dzisiaj jesteśmy najwięksi w tej określonej niszy. Postawiłem na język Python wiele lat temu, gdy nie był on jeszcze modny. Dziś jesteśmy największym Python software housem w Europie specjalizującym się w tym konkretnym języku. To jest duży sukces i jeden z naszych najważniejszych wyróżników. Jesteśmy międzynarodową firmą, światowym liderem w swojej dziedzinie i z tego jestem ogromnie dumny.