Rząd miota się z podatkiem cyfrowym. Amerykanom obiecuje, że go nie będzie, a wciąż nad nim pracuje
Choć zaledwie trzy dni temu amerykański wiceprezydent Mike Pence powiedział, że Stany Zjednoczone „z głęboką wdzięcznością” przyjęły odrzucenie przez nasz kraj „propozycji podatku od usług cyfrowych, który utrudniłby wymianę handlową między naszymi krajami”, to resort finansów wcale nie wykluczył jego wprowadzenia.
Jak donosi „Rzeczpospolita”, mimo wzajemnego poklepywania się po plecach Mike'a Pence'a i Andrzeja Dudy i ustalenia kwestii spornej daniny, Ministerstwo Finansów wciąż nad podatkiem cyfrowym pracuje.
– W projekcie ustawy budżetowej na 2020 r. nie zostały zapisane wpływy z tzw. podatku cyfrowego. W tym zakresie kontynuujemy dyskusje na forum unijnym oraz OECD. Trwają również wewnętrzne prace analityczne – wyjaśnia biuro prasowe resortu w odpowiedzi na pytanie dziennika.
Niekonsekwencja w polskim rządzie
Rządowe miotanie się w decyzji dotyczącej daniny od technologicznych gigantów, które jest olbrzymim faux pas wizerunkowym w relacji Polska-Stany Zjednoczone (jeśli jakieś obietnice w tej kwestii rzeczywiście padły), nie jest dla polskich ekonomistów zaskoczeniem.
– Dla mnie, jako obserwatora polityki podatkowej, to, że rząd jest bardzo niekonsekwentny, nie jest niczym nowym – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.
Według specjalisty przykłady niekonsekwencji za kadencji obecnej władzy się mnożą.
– To między innymi limit 30-krotności, o którym mówiono wiele razy, który znikał i pojawiał się i który w obecnym budżecie jest, ale jeszcze nie został uchwalony. Również test przedsiębiorcy - rząd najpierw go ogłosił, potem zarzekał się, że go nie będzie – przypomina.
– Teraz można przypuszczać, że zostanie wprowadzony tylnymi drzwiami, bo jak limit 30-krotności zostanie zniesiony, to różnice w opodatkowaniu pracy na etacie i samozatrudnienia będą tak duże, że trzeba będzie jakoś hamować ucieczkę ludzi na samozatrudnienie. Pod niekonsekwencję rządu można podpiąć również podatek handlowy i teraz podatek cyfrowy – zauważa.
O obietnicy danej Mike'owi Pence'owi najwyraźniej nie słyszał również premier Mateusz Morawiecki. Komentując kwestię daniny pobieranej od gigantów technologicznych w czwartkowej rozmowie z portalem money.pl, wspomniał, że polski rząd walczy z rajami podatkowymi, jakie tworzą dla siebie takie firmy.
– Firmy międzynarodowe muszą płacić podatki uczciwie tam, gdzie robią biznes – zapowiedział. – Polska była pierwszym krajem, który 3-4 lata temu zaczął głośno krzyczeć, że raje podatkowe to piekło dla społeczeństw, a raj tylko dla nielicznych. Wahadełko przesuwa się powoli, ale w dobrym kierunku – dodał.
Kropla w morzu
Jak zauważa Aleksander Łaszek, wpływy z podatku cyfrowego są niczym kropla w morzu. - Z punktu widzenia finansów publicznych nie jest to coś bardzo istotnego. W 2019 roku wpływy podatkowe wyniosą ponad 800 miliardów złotych. Podatek cyfrowy miał przynieść 217 milionów, a to kwota rzędu 0,02 procenta. Podatek od cyfrowych gigantów nie jest zbyt ważny gospodarczo, ważniejszy jest politycznie – wskazuje.
– Powstaje pytanie, jaka branża zostanie "opodatkowana" w następnej kolejności. Ten rząd raczej nie opodatkuje węgla i górników, ale wybiera tych, którzy mają pieniądze, za głośno nie krzyczą i są nielubiani – kwituje specjalista.