Przychodzi do firmy kontrola ze skarbówki. To horror, "czeski film" i komedia w jednym

Konrad Bagiński
Taka sytuacja: do przedsiębiorcy przychodzi kontrola ze skarbówki. Podejmuje jakąś decyzję, przedsiębiorca się z tym nie zgadza, więc chce złożyć odwołanie. Na kogo trafia? Zgadliście – na tego samego urzędnika. I nie jest to jedyny absurd, na jaki można natknąć się w sprawach ze skarbówką.
Wizyta skarbówki w firmie to gehenna, nawet jeśli przedsiębiorca nie ma nic do ukrycia Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
O problemach dotykających przedsiębiorców w postępowaniach przed urzędami administracji skarbowej pisze BusinessInsider. Powołuje się na raport firmy doradczej KPMG, który wylicza absurdy przepisów i działań polskiej skarbówki.

Z jednej strony faktycznie zauważalne jest zmniejszenie liczby kontroli skarbowych w firmach, przy ich jednoczesnej skuteczności. Ale koszty tego sukcesu ponoszą przedsiębiorcy.

Jeden z rozmówców BI mówi na przykład o tym, że w każdej chwili do jego firmy może przyjść kontrola ze skarbówki i zażądać dokumentów z 2002 r. Ale to najmniejszy problem. Dużo gorsze jest to, że w takiej sytuacji trzeba ściągać do firmy byłych prezesów, członków zarządu i pracowników. Bo nikt z obecnych nie pamięta o co chodziło kilkanaście lat temu, a wyjaśnienia trzeba złożyć.


Inny rozmówca dodaje, że urzędnikom nie wolno wierzyć. Często mówią, że wszystko jest w porządku, po wszystkim wystawiają negatywny wynik i trzeba składać odwołania i nowe dokumenty. Gdyby nie uśpiona czujność, można byłoby się do tego przygotować wcześniej.

Urzędnicy nie są od pomagania
KPMG dodaje do tego pozorną możliwość odwołania. Bo coś takiego w praktyce nie istnieje, urzędnicy nie podważają wyroków swoich kolegów.

Wiele się też mówi o prawnym tsunami, jakie od lat trwa w Polsce. Przepisy zmieniają się tak szybko i są tak niejasne, źle napisane i pełne błędów, że wielu przedsiębiorców po prostu nie chce inwestować i robić nowych rzeczy. Nie warto ryzykować.

Ostatnio o tworzeniu dobrego prawa sporo mówił premier Morawiecki podczas swojego expose. Przy okazji przyłapano go na kłamstwie. Premier chwalił się na przykład tym, że według firmy Grant Thornton liczba stron ustaw uchwalonych za czasów rządów PiS zmalała. Owszem, takie dane podano w 2018 roku. Ta sama firma wyliczyła, że w 2019 roku liczba stron nowych przepisów prawa znów rośnie.

Tylko od początku lipca do końca września 2019 roku przyjęto w Polsce ponad 5,6 tys. stron maszynopisu ustaw, rozporządzeń i umów międzynarodowych. To o 6,6 proc. więcej niż w analogicznym okresie rok wcześniej.

Fikcją są też jakiekolwiek graniczne terminy postępowań. W teorii powinny się one kończyć po miesiącu, dwóch. W praktyce trwają często ponad rok. Na dodatek sporo kosztują, bo wymagają na przykład profesjonalnej obsługi prawnej. Urzędnik nie pomaga, tylko wymaga.