Wyjechały z Polski nie za pieniędzmi, a za przygodą. Oto dlaczego nie chcą wracać
Są głodni świata i pracy w międzynarodowym środowisku. Elastyczni i otwarci. Tworzą start-upy i robią zawrotne kariery. Londyn, Berlin, Oslo, Tel Aviv, Perth nie mają przed nimi tajemnic. O kim mowa? O młodych innowatorach z branży IT.
Sylwia decyzję podjęła z dnia na dzień. – Pojechałam tam totalnie spontanicznie. Nie przygotowałam się za bardzo do tego wyjazdu. Po prostu postanowiłam pewnego dnia, że rzucam pracę w korporacji i wyjeżdżam za granicę. I padło na Norwegię – wyjaśnia.
U Evy scenariusz był bardzo podobny. – Pojechałam w ciemno, na dwa tygodnie, żeby zobaczyć, jak to wszystko wygląda. Byłam na kilku eventach branżowych. Po dwóch tygodniach wiedziałam już, że chcę tam zostać – wyjaśnia.
Wyjeżdżają, żeby poznać świat
Historie dziewczyn, choć dla wielu mogą się wydawać zaskakujące, tak naprawdę obrazują tylko schemat działania wielu młodych Polaków pracujących w branży IT. Do pracy za granicą codziennie emigruje ponad 400 profesjonalistów. Jak pokazuje badanie „E-migracja. Polska diaspora technologiczna”, głównym powodem opuszczenia kraju jest ciekawość świata i chęć zdobycia doświadczenia. Przeprowadziła je Fundacja PLUGin Polish Innovation Diaspora, do której należą nasze rozmówczynie.
– Od dziecka marzyłam o tym, żeby pracować w międzynarodowym środowisku. Ciągnęło mnie do jakiejś przygody – mówi Eva. – Chciałam zobaczyć, jak wygląda życie za granicą, poznawać inne kultury i mieć większe możliwości – zdradza Sylwia. I dodaje: Ale z takim nastawieniem, że zawsze mogę wrócić do Polski, bo mam też tu możliwości rozwoju, zarobków itd.
Świetnie sobie radzą
W ostatnich latach karierę za granicą zrobili m.in. Stefan Batory, współtwórca aplikacji iTaxi, czy programista Tomasz Czajka, zatrudniony w SpaceX Elona Muska. W Dolinie Krzemowej, Londynie, Berlinie, Oslo, Perth czy Singapurze pracuje wielu polskich specjalistów, a wśród nich właśnie dziewczyny.
Ewa ma na swoim koncie doświadczenie projektowe z pracy w Berlinie, Chicago, Tel Avivie i Perth. Pracowała jako product owner w angielskich software housach i start-upach. Teraz podobnie jak w Polsce jest kontraktorem. Właśnie zakończyła półtoraroczną współpracę z dużą amerykańską firmą i przygotowuje się do nowego wyzwania.
– Robiłam dwa duże projekty dla tej firmy. Byłam expansion managerem, czyli osobą odpowiedzialną za wprowadzenie firmy na nowy rynek. Najpierw przez prawie rok odpowiadałam za wypromowanie i otworzenie oddziału firmy w Polsce, a później w zachodniej Australii – wyjaśnia.
Sylwia pracuje w dużym banku w Norwegii na stanowisku IT Internal Control Specialist. Ma nie lada odpowiedzialne zadanie – zajmuje się wdrażaniem kontroli wewnętrznych dla IT. Jak sama mówi, to jest coś, co robiła wcześniej w Polsce.
– Moja rola polega na wspieraniu działu IT podczas audytów wewnętrznych i zewnętrznych. Oceniam jakość kontroli, zapewniam ich zgodność ze standardami i doradzam zmiany. Prowadzę również szkolenia dla top managementu w tym zakresie – tłumaczy mi Sylwia, a kiedy o tym wszystkim opowiada, widać, że jest w swoim żywiole.
Miały odwagę zaryzykować
Wygrały los na loterii? Niekoniecznie. Raczej ciężko zapracowały na swój sukces. Obie zgodnie przyznają, że początki nie były łatwe. Jak wyznaje Sylwia, zanim wyjechała, wydawało jej się, że pracę znajdzie od ręki. W końcu miała 5 lat doświadczenia w pracy w dużej, międzynarodowej korporacji i wykształcenie IT. Na miejscu okazało się jednak, że to nie jest takie łatwe.
Sylwia podczas prezentacji swojego przebojowego pomysłu na start-up Hei Banking podczas Start-up Weekend Oslo.•Fot. materiały prywatne Sylwii Harewskiej
– Tam poznałam osobę, która prowadziła swój start-up, po części też ulokowany w Polsce, dołączyłam do niego. Tak zaczęłam swoją pierwszą pracę w Norwegii, od start-upu – zdradza Sylwia.
W kolejnym roku znowu wzięła udział w start-up weekendzie, ale tym razem była już gotowa, żeby wystąpić ze swoim pomysłem na przebojowy start-up „Hei banking” stworzony z myślą o ułatwieniu Polakom dostępu do norweskiej bankowości. Wygrała. Reszta to już historia. Potem był kolejny start-up, a w międzyczasie dostała wymarzoną, stałą pracę, w banku, w swoim zawodzie, w tym, w czym dalej chciała się rozwijać.
Historia Ewy jest bardzo podobna. Swoją karierę zaczęła od szkoły językowej. Przez pół roku chodziła dzień w dzień na 4-godzinne zajęcia z angielskiego. Wszystko po to, by jak najlepiej odnaleźć się w angielskim środowisku biznesowym. W wolnym czasie, trochę z nudów, założyła start-up fashion tech.
– To dało mi motywację do tego, żeby wychodzić do ludzi. Jeździłam z nim, prezentowaliśmy projekt w Tel Avivie, Warszawie, Dublinie i Mediolanie. Wygrywaliśmy różnego rodzaju konkursy, a to nakręciło moje kolejne działania – wyjaśnia swoje początki Ewa.
Później z racji problemów zdrowotnych start-up zszedł na dalszy plan. Po krótkiej przerwie, już zaznajomiona z brytyjskim środowiskiem IT, wróciła do pracy kontraktorskiej, którą wykonywała w Polsce. Czynnie włączyła się też w szerzenie wiedzy IT – w Londynie, Berlinie, Kanadzie, San Francisco i w różnych innych miejscach współorganizowała konferencje i spotkania IT.
Doceniają zagraniczną kulturę pracy
Kiedy pytam je o to, co najbardziej podoba im się w pracy za granicą, obie mówią jednogłośnie – lepsze perspektywy i inna kultura pracy. To pokazuje, że zagranica ma nadal dużo do zaoferowania nawet tym, którzy na rodzimym rynku mogą liczyć na najlepsze warunki pracy.
Sylwia chwali Norwegów za work life balance. Mówi, że nikt w pracy nie rozlicza jej z godzin, a po pracy ma czas, żeby się rozwijać.
– Ludzie tutaj bardzo oddzielają pracę od czasu wolnego. Nie ma zostawania po pracy poza ustawowymi godzinami. Po 16.00 prawie nikogo nie ma w biurze. Jest jakaś taka różnica mentalna. Praca nie jest tutaj najważniejszą rzeczą dla ludzi – zdradza Sylwia.
Podobne rzeczy mówi Ewa o pracy w południowo-zachodniej Australii. Śmieje się, że to raj dla pracownika, ale od razu zaznacza, że taki system ma też swoje wady.
– Gdybym miała tam budować swoją firmę od zera, to trwałoby to dużo dłużej niż w Europie ze względu na to, że efektywność jest niższa – wyjaśnia Ewa.
– Przez długi czas byłam pracoholikiem, bardzo lubiłam szybkie tempo, myślę, że właśnie dlatego odnalazłam się świetnie w Londynie – dodaje.
Eva na drugim końcu świata - przez pół roku realizowała tu projekt dla dużej, zagranicznej firmy.•Fot. materiały prywatne Evy Galant
Trudno jej wskazać ulubione środowisko pracy, chętnie dzieli się jednak swoimi spostrzeżeniami. Mówi, że w Izraelu pracuje się podobnie jak w Polsce, choć zaznacza, że Izraelczycy bardziej przywiązują uwagę do wolnych weekendów. W Niemczech duży nacisk kładzie się na procedury, co nieco spowalnia niektóre procesy, a w Ameryce stawia się kreatywne rozwiązywanie problemów i daje pracownikom dużą swobodę działania. Wielka Brytania jawi się zaś jak raj dla specjalistów IT.
– Każdy feedback jest wyważony i trzy razy przemyślany, a angielscy programiści o wiele bardziej cenią sobie czas wolny i nie chcą nawet słyszeć o nadgodzinach. W Polsce o wiele łatwiej było przekonać programistów do dodatkowej pomocy czy dodatkowych godzin w razie potrzeby – wyjaśnia Ewa.
– Zawsze rozmawia się tu bardzo grzecznie, jest bardzo dużo „please” i „thank you”. W pewnych momentach bywa to utrudnieniem, jeśli np. jest się product managerem i ma krótki termin na realizację projektu, ale na co dzień bardzo ułatwia to pracę w zespołach i poprawia stosunki w pracy.
Nie myślą o powrocie do Polski
Kiedy słucham tego wszystkiego, to już rozumiem, dlaczego tak podoba im się praca za granicą, i domyślam się, że raczej nie są zainteresowane powrotem. Sylwia mówi wprost, że nie myśli o pracy w Polsce, woli norweską równowagę.
Ewa jest trochę ostrożniejsza w swoich deklaracjach. Zdradza, że na ten moment chce zostać w Londynie, ale nie wyklucza powrotu do Polski w przyszłości. Mówi, że nasz kraj też ma dużo do zaoferowania, ale to jeszcze nie jest dla niej czas, żeby wracać.
Podobnie odpowiadają respondenci badania „E-migracja. Polska diaspora technologiczna”. Prawie 83 proc. potwierdza, że chcą na stałe zostać za granicą. O powrocie lub przeniesieniu się do Polski myśli 48,8 proc. badanych.
Z dziewczynami rozmawia się świetnie. Od razu da się wyczuć, że to mądre osoby, które czerpią ze swojego życia garściami. Na pewno godnie reprezentują nasz kraj za granicą. Niestety, Polskę opuszcza więcej specjalistów niż do niej przybywa. Jeśli nie potrafimy ich zatrzymać, to powinniśmy wprowadzić mechanizmy, które pozwolą korzystać z ich wiedzy i wykształcenia.