Twierdzą, że Polska cofa się do PRL-u. Przez kolejki pod sklepami i "państwo policyjne"

Patrycja Wszeborowska
Kolejki pod sklepami, brak towarów na półkach, widmo biedy i bezrobocia oraz organy kontroli legitymujący podejrzanych obywateli. Niektórzy komentatorzy obecnej sytuacji wprost nawiązują do czasów PRL-u. O to, czy słusznie, postanowiliśmy spytać ekspertów.
Dzisiejsze kolejki pod sklepami wielu kojarzą się z czasami komuny. Wikimedia Commons / domena publiczna

Powrót Polski do komuny?

– NBP, rozmontowując konstytucję finansową naszego państwa, włączył się działania, które prowadzą nas z powrotem do PRL. Najwyraźniej jego kierownictwo nie wyniosło z upadku socjalizmu lekcji, że rachunku za beztroską konsumpcję rządu w tłustych latach nie da się opłacić drukiem pustego pieniądza – tymi słowami prof. Andrzej Rzońca, doradca Koalicji Obywatelskiej, skomentował skup obligacji rządu przez NBP.

Porównania do czasów komuny padają jednak nie tylko ze strony ekonomistów. Powrót do PRL sugeruje m.in. portal Vice.com, który umieścił Polskę wśród 30 reżimów wykorzystujących epidemię koronawirusa do umocnienia swojej władzy, jak również zwykli obywatele. Przed sklepami padają komentarze w stylu „kolejki jak za komuny”.
(https://twitter.com/Wielmozny_Pan/status/1249251996999311360?s=20)
– Porównanie obecnej sytuacji do PRL-u pasuje jak pięść do oka – komentuje w rozmowie z INNPoland.pl dr hab. Andrzej Zawistowski, historyk i ekonomista z SGH. – My tak naprawdę wciąż nie wiemy, czego się spodziewać. Zaś tego, co nas czeka, nie można porównać z niczym, co było wcześniej – wyjaśnia.

Inne kolejki, inny rynek

Różnic między dzisiejszym stanem, w jakim się znaleźliśmy, a komuną, jest całe mnóstwo. Ekspert na pierwszy ogień bierze kolejki, które nie powstają w oczekiwaniu na przywóz towarów jak za komuny, ale na obsługę.


– Co więcej, kształt dzisiejszych kolejek nie jest regulowany przez władze. Rozporządzenia w kwestii prawa do zakupów poza kolejnością leżą w gestii sieci handlowych. Swoją decyzją sklepy mogą wprowadzać specjalne kasy dla wojskowych, ciężarnych czy seniorów – zauważa.

Historyk wskazuje również na niezgodność dzisiejszej paniki sklepowej do tej sprzed kilkudziesięciu lat. Ludzie nie rzucili się dziś na cukier, jak w 1976 roku, gdy z powodu paniki sklepowej i pustek w zaopatrzeniu trzeba było wprowadzić kartki na ten towar. Obecnie towarem pierwszej potrzeby okazały się papier toaletowy, mydło, makarony, ryż oraz spirytus.

– Choć rzeczywiście z powodu stanu epidemiologicznego w sklepach zdarzały puste półki z żywnością, to sytuacje te kończyły się, gdy tylko dojeżdżał transport z towarem. Koniec końców handel wewnętrzny poradził sobie znakomicie ze zwiększonym popytem – komentuje prof. Zawistowski.

Inna okazała się również reakcja rynku. – Dzięki temu, że mamy dziś wolny rynek, handel wewnętrzny zareagował naturalnie, czyli wzrostami cen na określone, deficytowe towary. W PRL-u ceny nie rosły, bo były sztucznie ustalone przez państwo. Jeśli rosły, to na polecenie rządu, a nie w wyniku zwiększenia popytu – tłumaczy ekspert.

Państwo policyjne

Od czasu wprowadzenia obostrzeń w zakresie przemieszczania się do sieci trafia całe mnóstwo filmów nagrywanych przez osoby zatrzymane przez policję. W komentarzach pod postami przewijają się określenia „państwo policyjne” czy porównanie ustroju Polski do totalitaryzmu.
W sprawie postanowił wypowiedzieć się radca prawny Piotr Dobrowolski. Na swoim profilu na Facebooku podzielił się 13 konkretnymi radami dotyczącymi rozmów z policjantami w taki sposób, by uniknąć mandatu.

– Policjant nie jest wybitnym znawcą prawa, zasad techniki prawodawczej, a tym bardziej konstytucjonalistą. Policjant musi znać prawo, ale naprawdę oczekiwanie, że będzie z tobą toczył na ulicy dyskusję o tym, czy zakaz przemieszczania się jest zgodny z Konstytucją, czy nie, skończy się po prostu ukaraniem. Takie ma polecenie i je wykonuje. Nie licz na to, że półgodzinna dyskusja o hierarchii źródeł prawa, czy bezpośrednim stosowaniu Konstytycji, go przekona. Prędzej zirytuje. Zostaw te argumenty dla sądu – przekonuje Wpis spotkał się z pozytywnym odbiorem, choć pojawiło się również wiele negatywnych komentarzy. Warto jednak mieć na uwadze fakt, że według definicji „państwo policyjne” jest krajem rządzonym przy pomocy terroru policyjnego, w którym obywatel nie ma zapewnionych jakichkolwiek środków obrony przed represjami ze strony państwa.

Do takiego stanu, który nasi ojcowie i dziadkowie pamiętają jeszcze z czasów komuny, na szczęście (jeszcze) nam dość daleko. Pamiętajmy, że mandatu od policjantów przyjmować nie musimy, a swoje argumenty wciąż możemy obronić w sądzie

Działania NBP

W kwestii skupowania obligacji państwowych przez NBP ekonomiści się nie zgadzają. Część, wśród których jest m.in. Leszek Balcerowicz, przekonuje, że finansowanie wydatków rządu przez NBP jest niedopuszczalne i niezgodne z konstytucją, a w efekcie skończy się niepotrzebną inflacją i destabilizacją gospodarki.

Znajdują się jednak i tacy, jak Ignacy Morawski z Spotdata, którzy uważają, że choć działanie NBP i rządu jest ryzykowne, to dziś nie ma rozwiązań nieniosących ryzyk, a destabilizacja gospodarki grozi nam bez względu na wybrany scenariusz.

– Wstrząs związany z pandemią grozi wysokim bezrobociem, zubożeniem części społeczeństwa, gigantycznymi zatorami płatniczymi i destrukcją struktur organizacyjnych firm na dużą skalę. Można znacząco złagodzić wiele z tych zjawisk dzięki istotnemu zwiększeniu wydatków publicznych i gwarancji kredytowych rządu, ale koszt takiej pomocy będzie gigantyczny – żeby była ona jakkolwiek efektywna może sięgać ok. 200-500 mld zł, czyli 10-25 proc. PKB. A to z kolei niesie ryzyko pogorszenia wiarygodności kredytowej kraju i wyższej inflacji w przyszłości, czyli zjawisk, które też będą miały negatywne konsekwencje – wskazuje w swojej analizie.

Przekonuje również, że to, czy obligacje państwa kupią komercyjne banki czy Narodowy Bank Polski, ma znaczenie dla kosztu pieniądza i obciążenia budżetu kosztami zadłużenia. Interwencja banku centralnego zmniejsza ryzyko i oprocentowanie.

– Bank centralny robi to, do czego jest powołany: obniża faktyczny koszt pieniądza w gospodarce w sytuacji, gdy jest to potrzebne dla utrzymania stabilności gospodarczej kraju – zauważa.

Ostrzega jednak, by do interwencji NBP nie podchodzić bezkrytycznie. – Główne ryzyko związane z działaniami banku centralnego nie polega na tym, że jego dzisiejsze, konkretne działania wywołają niepotrzebną inflację, ale na tym, że dojdzie do trwałego przejęcia kontroli rządu nad decyzjami banku. Dziś bank centralny finansuje pakiet ratunkowy, za rok sfinansuje pakiet inwestycyjny – alarmuje.