Zamknięto ich teatr, więc otworzyli warzywniak. "Nasi widzowie przychodzą na zakupy"

Izabela Wojtaś
Uciekając przed kryzysem, przebranżowili się. Zmiana ogromna – z desek teatru trafili do warzywnika w kontenerze. Tak o swoje bezpieczeństwo w trakcie pandemii zadbali założyciele katowickiego Teatru Żelaznego Marta Marzęcka-Wiśniewska i Piotr Wiśniewski. Choć cieszy ich to, że są klienci, to tęsknią za teatrem.
Założyciele katowickiego Teatru Żelaznego Marta Marzęcka-Wiśniewska i Piotr Wiśniewski stworzyli warzywniak Twoja Nać. Fot. Materiały prywatne właścicieli Teatru Żelaznego
Nie mogą grać, więc otworzyli warzywniak. Małżeństwo aktorów pokazuje, jak się nie dać pandemii koronawirusa. Podobnie jak firma CleverFrame, która po ponad 10 lat produkcji systemów wystawienniczych przestawiła się na produkcję przyłbic ochronnych.
Jak narodził się pomysł na warzywniak?

Marta Marzęcka-Wiśniewska: Wszystkie teatry, w tym nasz, z dnia na dzień zostały zamknięte z powodu pandemii. Nas, mnie i męża, ta informacja zastała akurat na urlopie. Wypuściliśmy premierę i pojechaliśmy na dwa tygodnie odpocząć. Wiedzieliśmy, że jak wrócimy, to teatr będzie zamknięty – to z kolei wiązało się z odwołaniem spektakli i oddaniem pieniędzy za bilety.


Niezbyt dobra informacja...

Była to absolutnie kryzysowa i załamująca sytuacja dla teatru. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wszystko potrwa bardzo długo, więc trzeba po pierwsze utrzymać siebie, po drugie utrzymać teatr – bo to, że nie działa, nie oznacza, że nie generuje wpływów. Dlatego trzeba było pomyśleć nad biznesem, które będzie to wszystko w stanie jakoś utrzymać i pozwoli przetrwać ten czas.

Pierwszy pomysł i od razu złoty strzał?

[śmiech] Pomysłów było kilka. W tym pomysł mojego męża na otwarcie piekarni, na który stanowczo zaprotestowałam, w końcu padło właśnie na warzywniak.

Dlaczego?

Było to o tyle proste, że od strony organizacyjnej praktycznie wszystko mieliśmy załatwione. Mamy drugą firmę, gdzie mamy i kasę fiskalną, i załatwione wszystkie księgowe rzeczy.

To już coś, ale trzeba jeszcze mieć co i gdzie sprzedawać?

W piątek mąż znalazł kontener, który miał być naszym warzywniakiem, w sobotę stanął na naszej ziemi, więc też nie było mowy o żadnym wynajmie. W międzyczasie dobry znajomy Piotrka, mojego męża, który pracuje na giełdzie owocowo-warzywnej, udzielił mu szybkiego kursu, gdzie się kupuje i jakie są marże. To pozwoliło nam zacząć, a reszty nauczyliśmy się już na żywym organizmie.

Ile upłynęło czasu od pomysłu do startu sklepu?

Trzy dni, bo czekaliśmy na zamówione terminale, żeby można było płacić kartą.

Ekspresowo… A co z promocją? Widziałam, że świetnie działacie w social mediach...

Sprawą promocji, logotypów, grafiki – zajęłam się sama.

A nazwa? „Twoja nać” – genialne! To też pani pomysł?

Tak. Bardzo lubię zabawy językiem polskim, skojarzeniami – wiedziałam od razu, że ta nazwa musi być charakterna, i taka jest. Na co dzień piszę sztuki, scenariusze, więc z wymyślaniem nie mam żadnego problemu. Ta nazwa do mnie po prostu przyszła. Słyszałam, że zatrudniliście też swoich pracowników?

Tak. Po dwóch tygodniach, kiedy wszystko się już rozkręciło na dobre, dołączyli do nas pracownicy teatru. Grześ, który jest u nas technicznym, Patryk, który na co dzień sprzedaje u nas spektakle teatralne – on teraz zajmuje się dowozami, no i tak sobie teraz żyjemy.

I jak się państwo odnajdują w tym „życiu”?

Przede wszystkim to bardzo ciężka, fizyczna praca – myślę, że to jest najbardziej męczące. Cieszy oczywiście to, że są klienci. W dużej mierze są to nasi widzowie, którzy chcą nas w ten sposób wesprzeć – przyjeżdżają, robią, zakupy i nas polecają.

To bardzo miłe...

Tak, budujące. Odnajdujemy się dobrze, ale bardzo tęsknimy za teatrem. Choć nie wykluczmy, że po pandemii warzywniak zostanie taką naszą dodatkową działalnością. Po pierwsze, potrzebną na rynku z tego, co obserwujemy, po drugie, dającą radość.

Ale chyba nie taką jak teatr?

Samo przebranżowienie się jest trudne. Słyszałam też takie pytania, czy nie mamy problemu mentalnego z tym, że z bycia artystą przeszliśmy do sprzedawania marchwi. Powiem tak: nie uważam, by sprzedawanie marchwi było mniej ważne, ale sam fakt, że muszę zmienić zawód i uczyć się czegoś nowego, jest trudne. Poza tym w teatrze było mi dobrze, robiłam to, co lubię, i jeszcze dostawałam za to pieniądze…

Praca, która jest pasją – marzenie wielu osób...

Dlatego w głowie nieustannie kołacze się pytanie: czy nie mogło tak zostać?

Wszystko w końcu wróci do normy…