"Chyba nigdy nie byli u fryzjera". Zapytaliśmy fryzjera, jak ocenia nowe wytyczne

Katarzyna Florencka
Moment ponownego otwarcia salonów fryzjerskich wydaje się być coraz bliższy. Jeszcze przed tym, jak z ust polityków padła konkretna data, Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego ujawnił pierwsze wytyczne dla salonów fryzjerskich. O to, jaki wpływ na biznes będą miały te rekomendacje, zapytaliśmy jednego z warszawskich fryzjerów.
Rząd planuje ponownie otworzyć salony fryzjerskie w drugiej połowie maja. Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
Salony fryzjerskie i kosmetyczne to jedne z miejsc, za którymi Polacy tęsknią najbardziej. Według sondażu przeprowadzonego przez IBRiS dla "Rzeczpospolitej", aż 67 proc. z nas chce jak najszybszego ich odmrożenia.

Do pracy garnie się też sama branża, oficjalnie zamknięta od 1 kwietnia. Według badania przeprowadzonego przez sieć hurtowni fryzjerskich Fale Loki Koki, to właśnie maj jest dla branży zatrudniającej 300 tys. osób kluczowy. Chodzi o prozaiczną rzecz: kończące się fundusze. Zaledwie 11 proc. zakładów ma bowiem odłożone pieniądze pozwalające przetrwać trzy i więcej miesięcy bez ruchu.

Ponowne otwarcie salonów fryzjerskich

Wygląda jednak na to, że dzień ponownego otwarcia salonów fryzjerskich jest już bliżej niż dalej: według zapowiedzi rzecznika rządu Piotra Müllera, dzisiaj mają zostać ogłoszone konkretne daty. Już kilka dni temu w sieci pojawiły się natomiast pierwsze wytyczne dla fryzjerów, o których pisaliśmy w INNPoland.pl.


Choć jednak opublikowane w formie plakatów przez Polski Związek Przemysłu Kosmetycznego wytyczne są dość ogólnikowe, to dały nam one pierwszy wgląd w to, jak będą działać salony fryzjerskie po ponownym otwarciu. Na ich podstawie opracowano rządowe wytyczne.

O opinię na temat nowych rekomendacji zapytaliśmy warszawskiego fryzjera Adama Krupińskiego.

– Mam wrażenie, że osoby, które te wytyczne wymyśliły, nigdy nie były w salonie fryzjerskim, albo ostatni raz były tam za komuny – ta branża inaczej teraz działa – ocenia w rozmowie z INNPoland.pl Krupiński. – Większość tych obostrzeń to są rzeczy, które musieliśmy mieć już dawno temu. Bez dezynfekcji wszystkich narzędzi, zawsze i po każdym kliencie w ogóle nie moglibyśmy otwierać salonu, prowadzić działalności.

Jak zauważa, są tam też zalecenia dość dziwne, jak informacja o nieużywaniu telefonów komórkowych. Jeśli dotyczy ona fryzjerów, nie będzie ona zapewne zbyt przydatna – po powrocie zawaleni pracą fryzjerzy raczej nie będą mieli czasu na "granie w gry".

Niepewność i ograniczenia

– Najbardziej bolą mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, wciąż nie mamy jeszcze oficjalnie powiedziane, że na pewno otworzymy się w poniedziałek. Po drugie, nie dostaliśmy czasu, żeby kupić te rzeczy, o których oni wspominają. Jesteśmy zamknięci od 1 kwietnia, więc skąd mamy wziąć na te zakupy pieniądze? Czym mam mierzyć temperaturę w sytuacji, w której od dwóch miesięcy praktycznie niedostępne są termometry zbliżeniowe? – pyta nasz rozmówca.

W wytycznych pojawia się natomiast zapis o ograniczaniu liczby klientów w salonie i "przyjmowaniu w odpowiednich odstępach czasowych". – To jest tragedia – stwierdza Krupiński. W przypadku zabiegów takich jak farbowanie klient może bowiem przebywać w salonie przez długi czas, którego większość spędzi jednak siedząc z farbą na włosach. W tym czasie fryzjerzy zazwyczaj przyjmują innych klientów.

– Oczywiście finansowo będzie to dla nas bardzo słabe i wielu fryzjerów na pewno podniesie ceny – dodaje.

Czy jednak takie umawianie dodatkowych osób nie przekłada się na tłok w salonie, którego w tym momencie chcemy unikać? – My wiemy, jak pracujemy. Jeżeli mamy bardzo mały lokal, nie umawiamy sobie za dużo ludzi, żeby się o nich nie potykać. Nie ma już takich fryzjerów, do których stoi się w długich kolejkach – podkreśla nasz rozmówca. – Tutaj musimy dostać precyzyjne informacje, ale to ograniczenie na pewno nie pomoże nam zapłacić czynszu czy ZUS-u.