Bunt wielkich miast. "Dlaczego mamy finansować zacofane wsie i ich elektorat?"

Leszek Sadkowski
Mieszkańcy dużych polskich miast w większości opowiadają się za opcją demokratyczno-liberalną, co wyraźnie widać w obecnej kampanii wyborczej. I coraz mniej skłonni są finansować transfery socjalne dla wsi i małych miast, dzięki którym obecny rząd utrzymuje tak dużą popularność. Tym bardziej, że dochody ludności mieszkającej na terenach wiejskich rosną szybciej aniżeli w mieście.
Mieszkańcy metropolii coraz głośniej pytają dlaczego mają finansować transfery socjalne dla wsi i małych miast? 123rf.com

Obietnice wyborcze kosztem rozwoju


Zacznijmy od samorządowców, którzy dość szybko zdiagnozowali problem. Ich zdaniem rząd finansuje obietnice wyborcze PiS m. in. kosztem rozwoju lokalnego – wielu gminom grozi stagnacja, a nawet bankructwo - ostrzegają samorządowcy.

– Mamy dzisiaj demontaż samorządu terytorialnego. Jest to demontaż ekonomiczny. Jesteśmy blisko rodzin i mieszkańców naszego miasta i chcielibyśmy mieć możliwość decydowania wspólnie z naszymi mieszkańcami o tym, w jaki sposób i na co przeznaczamy pieniądze naszych miasteczek, powiatów i większych miast – mówi Renata Kaznowska, wiceprezydent m.st. Warszawy.


Wzrost dochodów samorządów, który tak podkreśla stale strona rządowa jest niższy nawet o kilka miliardów złotych od wzrostu kosztów realizacji zadań własnych samorządów.

– Nie ma już żadnych rezerw na dodatkowe obciążenia, które chce na nas przerzucić rząd PiS. Jesteśmy za podwyżkami wynagrodzeń w oświacie czy służbie zdrowia oraz za ulgami w podatkach - twierdzi Zygmunt Frankiewicz, prezydent Gliwic, Prezes Związku Miast Polskich.

Drenowanie miejskich kieszeni

Odczucie coraz większego drenowania swoich kieszeni mieszkańcy dużych miast odczuwają już od jakiegoś czasu. Obecny kryzys im to tylko jeszcze bardziej uzmysłowił, tym bardziej tym, którzy przez "lockdown" stracili pracę lub dochody.

Z badań sytuacji gospodarstw domowych, które publikuje Główny Urząd Statystyczny rzeczywiście wynika, że największym beneficjentem 500 plus i innych programów socjalnych stała się wieś i małe miasta.

– Wynika to głównie z tego, że przeciętny poziom dochodów na wsi jest dużo niższy niż w mieście. Inna jest też przeciętna liczbę dzieci na wsi i w miastach – ocenia Piotr Łysoń, dyrektor departamentu badań społecznych w GUS.

Dodajmy, że dochody rolników z gospodarstwa czy pracy rosły średnio w tempie 5 proc., czyli dwukrotnie wolniej niż tzw. dochód rozporządzalny.

Natomiast dochód z różnego rodzaju świadczeń socjalnych zwiększył się już na początku władzy PIS o 37,5 proc. To wyraźnie pokazuje, dlaczego obecny rząd tak bardzo wspiera ludność wiejską i małomiasteczkową. I vice versa, bo w zamian mieszkańcy wsi i małych miast w ciemno wręcz wspierają partię PiS i kandydata Dudę.

Widać to wyraźnie choćby po zachowaniach elektoratu wiejsko-małomiasteczkowego, który bodaj po raz pierwszy od 1990 roku poczuł się przez polityków doceniony zarówno finansowo, jak i psychologicznie.

Dodajmy, że wieś i małe miasteczka (do 20 tys.) zamieszkuje ponad 20 mln Polaków. Duże miasta, te powyżej 200 tys. to łącznie ok. 7,6 mln osób. Widać zatem wyraźnie jak doskonale prosty plan miała rządząca obecnie partia na to, by na długo, być może nawet bardzo długo, notować duże poparcie wyborcze.

Głosy wsi po prostu kupiono za wypłatę 500+ i inne świadczenia społeczne i nie przypadkiem bastionami PiS są wsie dawnej Galicji i Kongresówki (województwa lubelskie, podkarpackie, świętokrzyskie i podlaskie), gdzie jest wyższa dzietność i najwięcej beneficjentów programu 500+.

Rosną dochody na wsi

Pewne kuriozum całej tej sytuacji polega na tym, że programy socjalne finansują w dużej części stosunkowo młodzi i dynamiczni mieszkańcy dużych (powyżej 200 tys.) i największych miast (ponad pół mln).

To oni pracują najwięcej i najdłużej, płacą największe podatki i wydają znaczne kwoty finansując w ten sposób nie tylko biedniejszych mieszkańców wsi, ale też i różne instytucje, na które wszyscy narzekamy, tj. szpitale, urzędy czy partie polityczne.

Bo większość mieszkańców dużych miast wie, że pieniądze nie spadają z nieba i ciężko trzeba na nie zapracować. Z badań socjologicznych wynika z kolei, że mieszkańcy wsi nie zawsze o tym pamiętają.

Tymczasem dochody ludności mieszkającej na terenach wiejskich rosną szybciej aniżeli w mieście.

W okresie po akcesji do UE (2004–2018) dochód rozporządzalny na 1 osobę na wsi zwiększył się o 158 proc., a w mieście o 119 proc., przy czym także w ostatnich latach (2015–2018) wskaźnik wzrostu w przypadku wsi wyniósł 30 proc., a w przypadku miast 19 proc.

Sławomir Kalinowski, jeden z twórców raportu „Polska wieś 2020. Raport o stanie wsi” analizując problem ubóstwa pisze:

Gdy w 2005 roku niemal co piąty Polak był zagrożony ubóstwem, to w 2018 r. odsetek ten spadł o ponad ¼ – z 20,5 do 14,8 proc.

Również mieszkańcy wsi mogą czuć większą satysfakcję z przystąpienia Polski do UE, bowiem wskaźnik ubóstwa spadł z 27,2 do 21,2 proc.

Konserwacja zacofanej struktury

To także może wydawać się kuriozalne, gdyż wiejski elektorat PiS całkiem spore transfery z UE otrzymuje, ale wcale tej Unii chętny i przyjazny nie jest.

Co więcej, unijna polityka rolna zdaniem socjologów konserwuje w pewnej mierze zacofaną strukturę społeczną wsi, podobnie zresztą jak mieszkańcy dużych miast, którzy to zacofanie finansują.

Beneficjentów jest dwóch - partia polityczna czerpiąca z tej sytuacji wyborcze korzyści i sami mieszkańcy wiosek.

Tomasz Kamyk, ekspert rynku marketingu i public relations tłumaczy, że przedstawiciele wielkomiejskiego elektoratu, którzy od lat zarabiają powyżej średniej krajowej i są przekonani, że swój zawodowy sukces zawdzięczają tylko sobie, nie mają często udziału w programach proponowanych przez PiS. Nie mają dzieci, a nawet jeśli mają, to jedno, ewentualnie dwoje, przez co 500+ stanowi dla nich zaledwie ułamek miesięcznego uposażenia.

A przez to, że dzięki m. in. 500+ miesięczne dochody na prowincji zbliżyły się w wielu przypadkach do tych wielkomiejskich, poczuli się zawiedzeni.

– Kariery budowali latami, pracując po kilkanaście godzin, często kosztem życia osobistego, tymczasem wiodący spokojny żywot kolega z prowincji ma dziś podobne przychody do niego. To u wielu ambitnych pracowników korpo musi budzić sprzeciw – podsumowuje.

Głosy sprzeciwu białych kołnierzyków są coraz głośniejsze i wyrażają się już nie tylko w głosowaniu przeciwko zacofanym partiom i ich kandydatom, ale coraz częściej także w masowych protestach, które nasiliły się po ostatnich zmianach politycznych.

Choć wiadomo, że wykształceni mieszczanie nie zachowają się jak górnicy czy rolnicy i opon pod Sejmem palić raczej nie będą, przez co ten rząd ich serio nie potraktuje.

– Nie rozumiem, dlaczego mam finansować zacofane wsie i małe miasteczka pełne nierozumnych i roszczeniowych ludzi, którzy stają się agresywni, gdy ktoś chce ukrócić rozdawnictwo moich pieniędzy – mówi Joanna, pracująca w dużej stołecznej korporacji.

– Nie chcę finansować niereformowalnych chłopów i młodych rencistów z małych miasteczek, ani ich cynicznych, politycznych sponsorów czy politycznej telewizji, która miesza im w głowach i wyciąga moje pieniądze. Po prostu nie chcę – dodaje.

Takich głosów w wielkich miastach jest coraz więcej. Ludzie są wkurzeni, że ktoś w imieniu siermiężnego systemu drenuje ich portfel.

Preferencje wyborcze

Warto przyjrzeć się jeszcze danym statystycznym - otóż na preferencje wyborcze faktycznie bardzo silnie wpływa miejsce zamieszkania. W ostatnich wyborach do Sejmu w metropoliach (powyżej 500 tys.) Koalicja Obywatelska zdecydowanie wygrała z PiS – 41:27 proc.

Bardzo dobrze wypadła także Lewica z 19 proc., słabiej PSL z 6 proc. Koalicja Obywatelska wygrała też z PiS w dużych miastach od 200 do 500 tys. mieszkańców (39:32 proc.).

W kategorii "wykształcenie" jest podobnie od lat. Im niższe, tym większy odsetek wyborców PiS. Dla KO jest odwrotnie – wraz ze wzrostem wykształcenia sympatia rośnie. Menedżerowie są za opozycją, rolnicy, emeryci i bezrobotni za PiS. Tu faktycznie wszystko się zgadza.

Maria Halamska z Zakładu Socjologii Wsi PAN ocenia, że zwolnienia z podatków, składek, opłat i innych danin na rzecz wspólnego państwa oraz korzystanie z transferów socjalnych utrudnia wyrobienie u mieszkańców wsi obywatelskiego poczucia odpowiedzialności za państwo, czyniąc ich bardziej podatnymi na populistyczne hasła i autorytarne pokusy.

Z szacunków i badań socjologów wynika wprost, że mało produktywna część społeczeństwa, wspierana ze środków wypracowanych przez tę wysoko produktywną, zajmuje postawy przeciwne i wrogie swoim donatorom oraz kulturowym podstawom ich produktywności. Zresztą nie tylko krajowym, lecz także europejskim, od których czerpie pieniądze, ale nie wzory kultury, dzięki którym tamci są bogaci.

I tak najcelniej można chyba ująć obecną sytuację dziejącą się w Polsce przed wyborami.

Z pożyczonych pieniędzy

Dariusz Rosati, ekonomista i polityk, od dawna mówi, że obietnice rządu dot. programu 500+ i obniżenia wieku emerytalnego finansowane są z pożyczonych pieniędzy, a rząd PiS zadłużał się w okresie najlepszej koniunktury, podczas gdy inne kraje notowały budżetowe nadwyżki.

Z badań przeprowadzonych na panelu Ariadna na zlecenie Wirtualnej Polski wynika, że faktycznie 6 mln Polaków jest przekonanych, że program "Rodzina 500+" finansują bogatsi rodacy.

Ale aż 750 tys. wierzy, że pieniądze na sztandarowy program PiS pochodzą z kasy partii Jarosława Kaczyńskiego. Eksperci komentujący te badania nie mają wątpliwości: najłatwiej wyborców kupić "dużą forsą".

I rzeczywiście teraz już wyraźnie widzimy, że w dużej części tak jest - politycy, którzy w dużej części wcześniej podzielili Polskę na dwa różne kraje, kupują sobie kluczowe w wyborach głosy wsi i małych miast pieniędzmi wypracowanymi przez mieszkańców dużych metropolii oraz pieniędzmi europejskimi. A tzw. "Warszawka" czy "Krakówek" ma nie przeszkadzać i siedzieć cicho.