Polacy ugotują się we własnych domach. Nie jesteśmy przygotowani na piekielne temperatury

Katarzyna Florencka
Za kilkadziesiąt lat możemy się w naszych mieszkaniach dosłownie ugotować. To nie żart: polskie budownictwo po prostu nie nadąża za tempem zmian klimatycznych. Deweloperzy budują przede wszystkim tak, aby było ciepło zimą – rzadko kiedy pamiętając o tym, że powinno być również chłodno latem.
Większość polskich budynków mieszkalnych nie jest gotowa na zmiany klimatyczne, przede wszystkim na fale upałów. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Nasz kraj nie należy do tych zagrożonych najbardziej spektakularnymi efektami katastrofy klimatycznej. Widoki takie, jak tegoroczne pożary w Australii czy w Kalifornii raczej będziemy obserwować tylko na zdjęciach. Czy oznacza to jednak, że nie ma się czego bać i dopóki nie ruszymy się z Niepodległej, dopóty nic złego nas nie spotka? Oczywiście, że nie.

Czytaj także: Mają nas za "brudasa" Europy. Polska już dawno przekroczyła limit emisji dwutlenku węgla

W ostatnich latach mieliśmy przedsmak zmagań, które czekają nas w przyszłości: suszy oraz powracających fal coraz większych upałów. Problem w tym, że nasze domy w większości nie są do tych wyzwań przygotowane.

Domy nie na te temperatury

Zachodzące w klimacie zmiany zupełnie zaprzeczają starym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie mądrościom. I nie były to wcale mądrości bezsensowne. W sumie trudno się dziwić, że zakorzeniona jest w nas obawa przed długimi tygodniami kilkudziesięciustopniowych mrozów.


Problem jednak leży w tym, że choć takie zimy odchodzą w zapomnienie, wciąż poszukujemy przede wszystkim domów, które nas przed nimi ochronią. W rezultacie Polacy lubią więc budować tak, aby w najzimniejszych miesiącach roku nie zakładać za dużo swetrów i równocześnie nie wyczyścić sobie za bardzo kieszeni opłatami za ogrzewanie – i zakładają, że latem jakoś to będzie.

A potem w panice wydzwaniają do firm instalujących klimatyzację. Choć to tak naprawdę żadna niespodzianka: już dzisiaj wiemy, że upały będą coraz gorsze.

– W skali około 30 lat, fale upałów będą znacznie większym problemem niż zimno – stwierdza w rozmowie z INNPoland inż. Jakub Wójcik, niezależny ekspert współpracujący z Krajowym Ośrodkiem Zmian Klimatu. – W naszych domach będzie wtedy po prostu bardzo trudno mieszkać, szczególnie latem: budynki, zwłaszcza te starsze, będą się zwyczajnie przegrzewać.
Największymi problemami w Polsce staną się susza oraz wysokie temperatury latem.Fot. Josh Hild / Pexels

Kwestia wentylacji

To wina braku odpowiedniej izolacji termicznej ścian i dachów, niezacienionych okien, które "łapią" dodatkowy strumień ciepła słonecznego oraz starych systemów wentylacyjnych. W miastach dochodzi też brak zieleni, przez który nagrzewają się ulice, chodniki i ściany budynków. Wszystko to jeszcze bardziej podnosi temperaturę i tak już ciepłego letniego powietrza.

Czytaj także: Sposób na upał? Ogród na dachu i bluszcz na ścianie. Tak radzi sobie świat – oprócz Polski

Tradycyjnie budowane domy i bloki mają tzw. wentylację "grawitacyjną": działa ona zimą, kiedy w pomieszczeniu jest dużo cieplej niż na zewnątrz. Różnica temperatur wymusza wówczas przepływ powietrza, usuwając wilgoć i zasysając świeże powietrze z zewnątrz.

Problem polega na tym, że latem ten proces ustaje – a bez dobrego przepływu powietrza w budynku nie ma co liczyć na przetrwanie najgorszych upałów.

– Co ciekawe, od dwóch lat obserwujemy w Polsce krajowy szczyt zapotrzebowania na energię nie zimą - na ogrzewanie, jak to było przez dekady, a właśnie latem - na klimatyzację – zauważa Wójcik. Jak tłumaczy, klimatyzacja niesie znacznie większe koszty niż ogrzewanie, gdyż energochłonność urządzeń chłodniczych jest 4-6 razy większa niż sprzętów grzewczych.

To co buduje się dziś, będzie oddziaływało na klimat i naszą kieszeń przez dziesięciolecia. Przegrzewające się budynki nie są zresztą wyłącznie polską bolączką. Istnienie takiego samego problemu w Wielkiej Brytanii – kraju, którego klimat jest wszak łagodniejszy od naszego – sygnalizował niedawno Bloomberg.

Eksperci, z którymi rozmawiał serwis, zwracali uwagę na to, że niewielu brytyjskich deweloperów buduje domy z myślą o rosnących temperaturach – a tymczasem w Londynie istnieje już ok. 80 proc. domów, w których będą mieszkać ludzie do 2050 r.

Dom na kryzys klimatyczny

No dobrze – ale co jeśli właśnie poszukujemy własnego lokum? Ciężko westchnąć i po prostu doliczyć do ceny mieszkania koszt klimatyzacji? Owszem, to jedna z możliwości. Nawet jednak na polskim rynku można znaleźć budynki mieszkalne lepiej od innych przygotowane na zmiany klimatyczne.

Upały to tylko jedno. Jedną z konsekwencji trwającej w Polsce od lat suszy mogą być problemy z przerwami w dostawach prądu. To kolejny problem, który będzie postępował.

Kluczowe jest więc to, aby miejsce, w którym chcemy zamieszkać, było mądrze zaprojektowane i zbudowane – np. budynki pasywne projektuje się tak, aby ich izolacja chroniła przed zimnem i przegrzewaniem, a bardzo niskie zapotrzebowanie na energię można w dużym stopniu pokryć własną produkcją prądu np. z paneli fotowoltaicznych.
Warto szukać miejsc produkujących energię z paneli fotowoltaicznych.Fot. Jose G. Ortega Castro / Unsplash
To zresztą wyjdzie planecie na dobre. Jak ocenia organizacja pozarządowa Architecture 2030, samo funkcjonowanie budynków odpowiada za ok. 28 proc. wszystkich emisji dwutlenku węgla na świecie. Jak wskazuje nasz rozmówca, w Polsce przeciętny Kowalski przyczynia się do emisji średnio 15 ton CO2 rocznie – i jest to zasługa przede wszystkim emisji z budynków, w których mieszka.

Tymczasem środowisko naturalne jest w stanie "przyjąć" jedynie ok. 1 tonę CO2 rocznie – nasz ślad węglowy jest więc aż piętnaście razy za duży.

Czytaj także: Uwierzyliśmy w bajkę o ekologii. Mamy tylko dwie opcje, trzeciego wyjścia nie ma

– Za wielkość śladu węglowego Kowalskiego odpowiada przede wszystkim wybrany przez niego sposób transportu oraz decyzja o tym, w jakim typie budynku zamieszka: czy to będzie miejsce dobrze izolowane, z nowoczesną wentylacją – czy też odziedziczony po dziadkach niedocieplony domek z 1960 roku – tłumaczy Wójcik.

Budynki energooszczędne

Pozostaje jednak jeszcze problem tego, jak ten "właściwy" dom znaleźć. Nie jest to wcale tak oczywiste: polskie przepisy są dość liberalne jeśli chodzi o kwestie takie, jak zapotrzebowanie budynku na energię.

– Zdarza się, że widzę reklamę "energooszczędnego" budynku o zapotrzebowaniu 75 kWh/m2 na rok – teoretycznie wszystko się zgadza, ale trudno nie zauważyć, że w Holandii najwyższe dopuszczalne zapotrzebowanie to 15 kWh na metr kwadratowy mieszkania na rok– opowiada Wójcik.

O ile nowo budowane obiekty są w miarę energooszczędne, o tyle większość Polaków mieszka w 5,5 mln budynków budowanych od XIX wieku do lat 80. XX wieku, kiedy to nie stosowano żadnej izolacji, a poziom ich energochłonności to aż 300-400 kWh na metr kwadratowy na rok.

Jak jednak zauważa Wójcik, w interesie dewelopera nie jest budowanie za wszelką cenę budynków energooszczędnych. – Oni chcą przede wszystkim zbudować jak najszybciej i jak najtaniej, trudno się temu w sumie dziwić. To w ekonomicznym interesie jego klienta jest znalezienie mieszkania, w którym za kilkanaście lat będzie go stać na rachunki za energię – dodaje.

Dobrze jest więc na etapie poszukiwań nowego lokum pytać deweloperów o zapotrzebowanie danego budynku na energię. – Warto myśleć tutaj przyszłościowo. Nawet jeśli teraz koszty energii są dla nas akceptowalne – to będą one rosły rok w rok – podkreśla ekspert.