"Poważny problem z wypłatą". Przez pandemię zabrakło pieniędzy dla pracowników z tej branży

Grzegorz Koper
Lockdown dla gastronomii oznacza spadek obrotów i poważne problemy dla właścicieli. Niestety okazuje się, że na jednym wózku z przedsiębiorcą jadą jego pracownicy. I zdarza się, że oni też ponoszą konsekwencje finansowe lockdownu.
W niektórych miastach odbyły się protesty przeciw zamykaniu gastronomii. Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta

Pandemia to katastrofa finansowa

Nowe restrykcje nałożone przez rząd duszą obroty gastronomii. Przypomnijmy, że od 24 października zamknięte są wszystkie bary, kawiarnie i restauracje. Mają jedynie możliwość sprzedaży na wynos. Obostrzenia pierwotnie wprowadzono na dwa tygodnie z możliwością ich przedłużenia.

Decyzja spotkała się z niezrozumieniem właścicieli lokali, których placówki i tak już podlegały rygorom sanitarnym. Nakazywano im dezynfekować stoliki, ograniczać liczbę klientów czy pracować w określonych godzinach. Na to nałożyła się mniejsza chęć potencjalnych gości do wychodzenia z domu i stołowania się na mieście. Dlatego lokale i tak nie pękały w szwach.


Nie dość, że przedsiębiorcy nie wyszli na prostą po pierwszym lockdownie, to rząd znowu zdecydował się na zamknięcie ich działalności. Niestety ta decyzja władz odbija się nie tylko na właścicielach. Wielu pracowników straciło z dnia na dzień możliwości zarobkowania.

Czytaj także: Rząd zamyka wszystkie bary i restauracje! Fatalne wiadomości dla przedsiębiorców

Opóźnienia w wypłatach

Stowarzyszenie STOP Nieuczciwym Pracodawcom informuje, że jednym z problemów, z którym zdarza się mierzyć pracownikom branży, jest opóźnione wypłacanie pensji. Przy czym nie jest to nowością dla niektórych z nich, bo już w wakacje czy w trakcie pierwszego lockdownu takie sytuacje się zdarzały.

– Dostajemy sygnały na bieżąco od pracowników, że w niektórych lokalach jest poważny problem z wypłatą wynagrodzenia lub jest ono płacone w ratach. Obawiamy się, że drugi lockdown gastronomii sprawi, że szereg pracowników zostanie bez pieniędzy – poinformowała na stronie Małgorzata Marczulewska.

Ekspertka dodała, że zanim sprawą zajmują się prawnicy, to Stowarzyszenie zwraca się do pracodawcy o wyjaśnienie powodów opóźnień. Okazuje się, że w wielu przypadkach właściciele lokali po prostu nie mają z czego zapłacić.

Z podobnym kłopotem, jeszcze przed drugim lockdownem, mierzył się Tomek*, kelner z Warszawy. Przez wiele tygodni nie mógł się doprosić szefa o część zaległej wypłaty.

– Wydaje mi się, że pieniądze, które dostawaliśmy, pochodziły z utargu. Utargu nie było, to i właściciel nie miał możliwości zapłacić mi reszty pensji. Niestety zamiast powiedzieć mi wprost, to zwodził mnie obietnicami albo unikał kontaktu ze mną – powiedział nam.

Pojawiają się też zwolnienia

Stowarzyszenie informuje, że ofiarą nagłego lockdownu mogło paść nawet kilkaset osób. Chodzi na przykład o kelnerów, barmanów czy innych członków obsługi restauracji.

– Najczęściej piszą do nas osoby z obsługi restauracji, które straciły pracę w momencie, kiedy okazało się, że restauracje muszą się zamknąć w trybie z dnia na dzień. To właśnie tutaj pojawiało się najwięcej pytań, jak odzyskać pieniądze od pracodawcy, gdy miał już opóźnienia, a teraz jeszcze nas zwolnił lub zawiesił działalność – czytamy słowa Małgorzaty Marczulewskiej.

Mariusz, jeden z pracowników wrocławskiej restauracji, powiedział nam, że zaraz po ogłoszeniu pierwszych obostrzeń regulujących pracę lokali w godzinach 6-21 połowa załogi musiała pożegnać się z pracą.

– Podziękowano im niedługo po ogłoszeniu restrykcji. Właściciel zwolnił połowę zespołu, bo mniejsza liczba pracowników wystarczała w zupełności do obsługi sali w nowych godzinach. Dziś źle mają też ci co zostali. Co prawda dostajemy pieniądze, ale niestety już nie możemy liczyć na premie i dodatki związane z obsługa imprez – wyjawił.

Czytaj także: Takich skutków swojej decyzji rząd się nie spodziewał. Tony jedzenia trafiły do kosza

*dane w tekście zostały zmienione na prośbę rozmówców