Królowa Chryzantem o dramacie branży. "Tak żeśmy za PIS-em szli, a teraz co mamy powiedzieć?!"
Straty liczone w setkach tysięcy, zmarnowany wysiłek i kwiaty, które można wyrzucić w błoto. Weekendowe zamknięcie cmentarzy to prawdziwy dramat dla hodowców chryzantem. Pani Krystyna* opowiedziała nam, z czym muszą mierzyć się ogrodnicy i dlaczego boją się nadchodzącej zimy.
Praca z chryzantemami trwa właściwie cały rok. Już w styczniu zamawiamy sadzonki kwiatów, w czerwcu wsadzamy je w doniczki. Te doniczki oczywiście trzeba wcześniej kupić i przygotować odpowiednią dla kwiatów ziemię. Potem jest codzienne podlewanie, nawożenie.
Jeszcze intensywniej robi się w sierpniu. Wtedy przez 3-4 tygodnie przeprowadzamy tzw. sterowanie, czyli okładanie kwiatów specjalną, ciemną folią. To po to, by „wydłużyć noc”, żeby kwiaty były w pełni rozwinięte na listopadowe dni.
We wrześniu jest natomiast „skubanie”, czyli zabieg konieczny, jeśli chcemy uzyskać jeden, gruby i duży kwiat.
Brzmi to na bardzo czasochłonny proces.
Przy chryzantemach pracuje się na pełen etat! Od czerwca do listopada te 8 godzin to minimum, jakie spędzamy całą rodziną w szklarni.
Jest to również bardzo wymagająca fizycznie praca. W szklarni temperatura sięga nawet około 40 stopni. A my pracujemy na pełnych obrotach, bo czas goni. W sierpniu, podczas największej fali upałów, z każdą pojedynczą doniczką musieliśmy wychodzić na zewnątrz, w cień, bo nie dałoby się wytrzymać.
Praca z kwiatami warta jest tego mozołu?
To jest zamiłowanie. Kocham kwiaty i z uśmiechem do nich idę. Chcę i pracuję. I one mi się odwdzięczają. Uważam, że takich kwiatów, jak my mamy, to nie ma nigdzie.
Tylko nikt nie spodziewał się, że ta ciężka praca pójdzie na marne...
Ile zwykle udawało się państwu sprzedawać w okresie Święta Zmarłych? Na jaki mogliście liczyć zysk?
W same dni świąteczne sprzedawaliśmy około 6000 doniczek. Zysk wynosił zwykle około 80 - 100 tysięcy złotych. Ale trzeba pamiętać, że sam nasz wkład w przygotowanie kwiatów wnosi około 40 000 tysięcy złotych.
Lecz w tym roku będzie inaczej…
Takiego roku jeszcze nigdy nie było. Będzie sto tysięcy, ale straty. Pieniądze z chryzantem miały nam pozwolić przetrwać do wiosny.
Ale to nie tylko środki na życie. Część mieliśmy przeznaczyć na kwiaty rabatowe, których sadzenie zaczynamy od lutego. Pelargonie, surfinie… Je zaczynamy sprzedawać od kwietnia. Wcześniej trzeba opłacić sadzonki, doniczki, ziemie, nawóz, torf - przecież to wszystko kupujemy my. To jest bardzo duży wkład.
A do tego jeszcze opał i węgiel. Tysiąc złotych płacimy za tonę węgla.
Po co ogrodnikom węgiel?
Małe sadzonki w lutym trzeba dogrzewać, bo inaczej zmarzną, zrobi się zgorzel. Żeby kwiat miał ciepło, to musi być 25 stopni, jak w domu. W ten interes trzeba naprawdę sporo włożyć. A w tym roku jest ogromny wkład, a nie ma zysku.
Ile doniczek zostało po weekendzie?
Około czterech tysięcy. To ogromna liczba. Ale nie ma co się dziwić. Nim rząd zamknął cmentarze, przed weekendem sprzedawało się raptem po trzydzieści doniczek dziennie. Większość, jak co roku, z dekorowaniem nagrobków czekała na świąteczne dni.
My też się na nie nastawialiśmy. W tym okresie sprzedajemy zwykle masę kwiatów. To dlatego zatrudniamy dodatkowych sprzedawców, wynajmujemy duże samochody, wózki, miejsca sprzedażowe na ośmiu łódzkich cmentarzach.
Ile kosztuje wynajęcie takiego miejsca sprzedażowego?
Około 1250 złotych. To abonament za cały rok, ale stoimy tylko przez dwa dni. To są dla nas kolejne koszty, kolejna bardzo duża strata.
W czwartek jeszcze nic nie zapowiadało tego, że ten rok będzie dla państwa takim ciosem.
Bo i skąd mogliśmy wiedzieć, że stanie się coś takiego? Gdyby rząd to zapowiedział chociaż dwa dni wcześniej, tydzień wcześniej! Hodowcy by się przygotowali i każdy by swoje kwiaty sprzedał. Bo ludzie chcieli kupować! Ale wszyscy byli nastawieni na sobotni handel, oraz Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny - wtedy, kiedy zawsze najwięcej kwiatów szło…
Jak zareagowaliście państwo na decyzję o zamknięciu cmentarzy?
Byliśmy akurat w Łodzi, staliśmy przy cmentarzu. Ludzi nie było prawie w ogóle. Usłyszeliśmy w radiu, że premier ogłosił, że cmentarze będą pozamykane. No i jak sobie pani wyobraża, jak mieliśmy się czuć?
Dosłownie ręce poopadały, łzy w oczach, wszyscy zaczęli zwijać stanowiska… My jeździliśmy potem po innych cmentarzach i widzieliśmy, że zrobił się absolutny kocioł. Deszcz lał, nie dało się dojechać, ludzie pędzili, żeby chociaż ten znicz symboliczny zdążyć swoim bliskim zapalić. O kwiatach nikt nie myślał.
Jak dotarliśmy do domu, to nie wiedzieliśmy, co ze sobą zrobić. Rozpacz i telewizor. Następnego dnia wszyscy do siebie dzwonili - każdy ogrodnik. Każdy siebie wspierał, pocieszał… Bo to jest po postu tragedia! Tak żeśmy za PIS-em szli, a teraz co mamy powiedzieć?! Nawet wniosków nie mają do złożenia, nic! Nie są przygotowani! Tego już się nawet nie chce komentować…
No właśnie. Premier w sobotę deklarował wsparcie, lecz dziś wiceminister rolnictwa Anna Gembińska powiedziała, że producenci i sprzedawcy otrzymają do 11 złotych za doniczkę. Czy to wystarczy na pokrycie strat?
Nie. Absolutnie nie wystarczy. 10 złotych to kosztuje sam wkład do takiej doniczki, nie mówiąc o naszej pracy. I ona mówi, że da 11 złotych za doniczkę? To proszę mi powiedzieć, jak to będzie rozliczane? Bo my mamy w dużej donicy po 4 sztuki pięknych, rozwiniętych kwiatów. A ktoś wsadzi drobną jedną sztukę i też 11 złotych dostanie? Coś tu chyba jest nie tak.
Ludzie przejęli się losem ogrodników i kwiatów. W internecie jest sporo akcji, ludzie nawołują się do wspierania hodowców. Odczuliście tę pomoc?
Tak, odczuwamy i dziękujemy każdemu, kto przyjeżdża i kupuje od nas chryzantemy. Cieszy nas to, że dużo ludzi wzięło donice, by postawić przy drzwiach, na ogródkach czy balkonach.
A co stanie się z tymi kwiatami, które się nie sprzedadzą?
Rząd mówi, że przyjedzie i je zabierze. I po 11 złotych zapłaci!
Wierzy w to pani?
Coraz mniej. Dlatego musimy wziąć sprawy w swoje ręce. Od jutra zaczynamy jeździć po cmentarzach na handel. Zobaczymy, co uda się sprzedać do niedzieli. A potem trzeba będzie już zacząć myśleć o wiośnie. Musimy tunele przygotowywać, wymieniać folie w szklarniach, odkażać. Tu ciągle jest praca, nie ma przestojów.
A co z tymi niesprzedanymi chryzantemami, aż nie chce się myśleć…Pewnie trafią na śmietnik. A my? Nie wiem, jak przeżyjemy do wiosny. Mam żal do rządu, premiera i pana Kaczyńskiego. Ale najbardziej mi żal tych kwiatów.
* Imię rozmówczyni zostało zmienione na jej prośbę i ze względów bezpieczeństwa z powodu dużej ilości internetowego hejtu.