Słynny restaurator z Cieszyna o kulisach otwarcia. "Była u nas policja z całego województwa"

Krzysztof Sobiepan
Włoska restauracja "U Trzech Braci" z Cieszyna w ostatni weekend stała się znana na całą Polskę. Jak za dobrych czasów można tam zarezerwować stolik i zjeść przy nim posiłek. Tomasz Kwiek – jeden z właścicieli lokalu – opowiada nam o wynikach weekendowej kontroli sanepidu, policyjnej blokadzie i o tym, jak otwarcie pomogło odżyć jego biznesowi.
Pozory mylą. Na zdjęciu jest tylko jeden z braci z restauracji "U Trzech Braci". Fot. Facebook.com / UTrzechBraci

Jedyna otwarta restauracja w Polsce

Mimo rządowych zakazów działania gastronomii, właściciele "U Trzech Braci" zdecydowali otworzyć salę dla gości i przyjmować ich przy stolikach. Robią to od piątku i bardzo chwalą sobie ten ruch.


Nie zostało to bez odpowiedzi władzy, bo już w sobotę w firmie zjawiły się kontrolerki sanepidu, właścicieli bronił zaś w ramach interwencji poseł Lewicy Przemysław Koperski. W niedzielę na cieszyński Plac Teatralny zjechało zaś kilkudziesięciu policjantów, którzy nie wpuszczali gości do przybytku.

O gorące weekendowe wydarzenia, odzew klientów i dalszy rozwój sytuacji zapytaliśmy jednego z właścicieli "U Trzech Braci". Okazało się, że Tomasza Kwieka telefonicznie złapaliśmy na progu lokalnego biura sanepidu.

Własciciel "U Trzech Braci" opowiada o blokadzie policji i sanepidzie

Dopiero co Pan wyszedł ze spotkania. Mogę zapytać czego dotyczyła wizyta w urzędzie?

Tomasz Kwiek: W niedzielę panie z sanepidu umówiły się z nami w sprawie jakiegoś podpisu pod mandatem. Pojechaliśmy zobaczyć, o co dokładnie chodzi. Wyszliśmy niczego nie podpisując.

W wyniku weekendowej kontroli sanitarnej chciano nam wlepić mandat 500 zł, ale protokół był tak absurdalny, że po prostu się na to nie zgodziliśmy.

Pani, której ze względu na słaby wzrok trzeba było czytać daty ważności poszczególnych produktów, nagle wykazała się orlim spojrzeniem i wykryła kurz na jakiejś odległej półce. No absurd. Spotkanie zakończyło się mało przyjemnie, bo radca prawna sanepidu zaczęła podnosić na nas głos.

Jak powstał pomysł otwarcia lokalu? Czy słynny już wyrok sądu w Opolu ws. kasacji kary sanepidu dla fryzjera jakoś Państwa ośmielił?

Planowaliśmy otwarcie się już od pewnego czasu. Można jednak powiedzieć, że pomyślna dla przedsiębiorców decyzja sądu była kolejnym impulsem. Wyrok pokazał jedno. W Polsce może i mamy nienormalną władzę, nienormalne prawo, ale przynajmniej niektóre sądy są jeszcze normalne i nie godzą się na to, co funduje nam PiS.

Działamy już trzy dni i nadal jesteśmy na wolności. Gdyby był na nas jakiś paragraf, to pewnie wyglądałoby to inaczej. Nie musiałem nawet dzwonić do mojego adwokata, bo nie łamię żadnego prawa. Przy ostatnim zainteresowaniu medialnym, gdyby można nas było wsadzić, to ktoś już by to zrobił.

Cofnijmy się do piątku. Można powiedzieć, że miał Pan bardzo aktywny weekend. Mogę prosić o krótkie podsumowanie?

Ogłosiliśmy, że w piątek zapraszamy na salę. Najpierw przyszli goście, był pełen spokój, nikt na nas krzywo nie spojrzał. Osób było mniej więcej tyle, ile mamy miejsc, może nieco mniej. Po kilku godzinach zjawił się patrol, dwóch funkcjonariuszy.

Po krótkiej rozmowie mundurowi odjechali. Nawet nikogo nie wylegitymowali. Po jakimś czasie przyjechali jednak drugi raz. Policjantów było już chyba z sześciu, nie licząc kierowcy. Zaczęli legitymować losowych klientów, bo nie mieli przy stołach maseczek na twarzy. Na tym się wtedy skończyło.

A potem nadeszła sobota...

Ten dzień rozpoczęliśmy jak zwykle. Otwieramy się od 12.00, nie widzieliśmy nikogo poza gośćmi. Komedia zaczęła się potem, jak ok. 13:00 przy stoliku zasiadły dwie panie. Posiedziały sobie dłuższą chwilę i jak się okazało... były z sanepidu. Dla mnie jest o tyle śmieszne, że ta instytucja raczej w soboty i niedziele nie pracuje.

Jak wspomniałem otwieraliśmy w południe, co do zasady kontrole sanitarne przeprowadza się przed rozpoczęciem zwykłej pracy, tymczasem my obsługiwaliśmy już dawno gości. Wydawało się, że sanepid zjawił się u nas, by nas tak trochę zastraszyć, zaszantażować, że mamy zamknąć lokal.

Nie zgodziliście się.

Dokładnie. Gdy postraszyć się nie udało, nagle powstał temat kontroli sanitarnej. Sam proces transmitowaliśmy już na żywo na Facebooku, można to znaleźć. Gołym okiem widać na jakim poziomie była ta kontrola – nic dodać, nic ująć.

Zakończyło się bez kar?

Panie opuściły lokal po kontroli, chyba musiały pojechać do zamkniętego przecież w weekend biura i sporządzić wszystkie protokoły. Wróciły do nas z dokumentacją. Dostaliśmy zawiedź mandatu 500 zł, umówiliśmy się na spotkanie w poniedziałek.

Przypuszczamy, że ta kontrola ma na celu znalezienie jakichś haków, że niby mamy jakiś syf w restauracji, zaniedbania, których oczywiście nie ma. Kuchnia jest otwarta, przeszklona, nie mamy nic do ukrycia.

Oczywiście oczekujemy, że lada dzień wkroczy do nas każda możliwa inspekcja – pracy, handlowa, BHP. Pewnie każdy inspektor w promieniu paru kilometrów będzie próbował znaleźć u nas jakieś nieprawidłowości. Tak to niestety działa.

A co z niedzielą i dużymi siłami policji przed restauracją?

Z naszych informacji wynika, że mieliśmy w swoich progach policję nie tylko z całego powiatu, ale też województwa. Ludzie informowali nas o kolumnach wozów jadących właśnie do nas, m.in. z Bielska. Cały Plac Teatralny, gdzie mieści się nasza restauracja, był zastawiony wozami policyjnymi.

Wyglądało, jakby policjanci chcieli przynajmniej bronić domu Kaczyńskiego, tyle ich było w jednym miejscu.

Co robiła na miejscu policja?

Był to jakiś taki kordon, w pewnym momencie zatarasowali wejście i przestali wpuszczać do restauracji gości. Oczywiście zarzekali się, że nikogo nie blokują i pilnują bezpieczeństwa i przepisów sanitarnych. W praktyce wpuszczali po jednej osobie do odbioru zamówienia na wynos. To była totalna blokada, niezależnie od tego, jak to nazwać.

Wiemy jak na otwarcie lokalu zareagowała władza, a co z klientami? Jaki był odzew od gości?

Restauracja jest pełna od piątku, mamy zarezerwowane praktycznie wszystkie stoliki, na calutki dzień. Kolejne rezerwacje na jutro i tak dalej. Przypominam, że mamy poniedziałek, miasto Cieszyn. Zwykle tydzień pracy to prawie martwy okres dla restauracji, żyjemy głównie z weekendów.

Zainteresowanie to jedno, a odzew to drugie. Od początku naszego otwarcia powiedziałbym, że otrzymujemy przytłaczająco pozytywne komentarze. Zdarzają się oczywiście malkontenci, ale znaczna większość nam gratuluje, niektórzy mówią nawet, że nasza restauracja "pisze teraz historię". To nas podnosi na duchu, daje siłę do działania.

A co z malkontentami?

Ostatnio trafił się taki jeden pan, który powiedział, że przez "takich jak my" inne restauracje w Polsce otworzą się dopiero we wrześniu. Odpisałem mu, że przez takich jak my może całą gastronomia wstanie jeszcze w styczniu.

Orientacyjnie – jak otwarcie wpłynęło na biznes, obroty?

Lekko licząc w dwa dni otwarcia z goszczeniem osób na sali, czyli w piątek i sobotę, mieliśmy obrót jak za całe dwa tygodnie działania wyłącznie na dostawach i zamówieniach na wynos.

Po pierwsze – Cieszyn to nie jest tak duże miasto jak Warszawa, to nie jest to zagęszczenie zaludnienia. Na zamówieniach z dowozem robimy więc dużo kilometrów i nie mamy ogromnej liczby zgłoszeń każdego dnia.

Co ze zrzutką pieniędzy?

Pomysł nie był nasz, podrzucały go nam liczne osoby w naszych komentarzach. Ludzie po prostu chcieli dorzucić się do sprawy. Całość zrobiliśmy naprawdę na szybko, zresztą trochę to widać po stronie, treści. Roboczo ustaliliśmy próg na 30 tys. zł – maksymalną karę sanepidu.

Nie liczyliśmy, że ktoś przeleje na nasz cel nawet jedną złotówkę, a dziś zebraliśmy na zrzutka.pl już ponad 8 tys. zł. Od początku nie chcieliśmy na tej zbiórce nic zarobić. Taka poduszka w razie kosztów prawnych daje nam jednak zabezpieczenie.

Jeśli po całej walce z tym chorym systemem, płaceniu mandatów, kar i kosztów prawnych, coś nam zostanie to oddamy w ten czy inny sposób. Myślimy na przykład nad organizacją jakiegoś wydarzenia dla społeczności w Cieszynie, marzy nam się koncert jakiegoś ciekawego artysty, może zagranicznego.

A inni restauratorzy z Cieszyna? Czekają co będzie dalej, kibicują Wam, jakiś się kontaktują?

Z ich strony także mamy niezły odzew. Ledwo nadążamy z odpowiadaniem na wszystkie wiadomości, rozmawiamy z bardzo wieloma lokalnymi restauratorami i trzymamy się razem. Nasi koledzy z branży mocno liczą, że dzięki naszemu przykładowi już niedługo sami będą mogli otworzyć lokale.

Plotki wszyscy znamy doskonale, każdy ma swoje dojścia. Nikt przy zdrowych zmysłach nie liczy, że coś drastycznie się zmieni po 17 stycznia.

Liczy Pan, że rząd zmieni strategię ws. gastronomii, bo kolejne lokale będą się otwierać w ramach nieposłuszeństwa obywatelskiego?

Jeśli nasza sprawa w Cieszynie będzie nadal głośna, to rząd musi się do niej odnieść. Inaczej wyjdą na głupków albo słabeuszy – obydwie strony medalu są dla niech nie do przyjęcia. Z sytuacji są dwa wyjścia. Albo zdepczą nas bez pardonu, albo otworzą inne restauracje i udadzą, że to wszystko według wielkiego planu. Rząd to przecież mistrzowie w rozwiązywaniu problemów, które sami stworzyli. (śmiech)

Ma Pan żal do rządu przez to jak została potraktowana gastronomia?

Gastronomia i nie tylko. Trzeba patrzeć na to szerzej. Np. pralnie świadczą znaczną część usług właśnie dla gastronomii i hoteli. Teraz obie te branże są zamknięte, a rząd ani słowem nie zająknie się o pomocy. Pewnie rządzący nawet nie wiedzą o istnieniu takiej branży, a oni cierpią podobnie jak my.

O pralniach i szeregu innych branż nikt już nie pomyślał, bo do tego trzeba by mieć trochę oleju w głowie. Gdyby mądrale z rządu miały własną firmę, to wiedzieliby, że nie ma czegoś takiego jak przedsiębiorstwo w próżni. Hotelarstwo i gastronomia nie są odcięte od świata i rzeczywistości. Jeśli zamyka się te dwie branże, to cierpi szereg innych, zależnych podmiotów.

Co jeśli nagonka organów państwa na "U Trzech Braci" się zaostrzy?

W ostateczności spakujemy się i przeniesiemy całą działalność do Czech. Trudno się o tym mówi, bo w Cieszynie jest nam dobrze. Ale u naszych sąsiadów mielibyśmy od razu o połowę mniej problemów na głowie. Mają tam stan wyjątkowy, przedsiębiorcy dostają dobre wsparcie.

Tymczasem w Polsce firmom oferuje się jałmużnę, bo inaczej tego nie można nazwać. Dodatkowo stosuje się mały szantaż, bo pieniądze przedsiębiorca dostanie tylko wtedy, gdy będzie grzecznie otwarty przez kolejny rok, nikogo nie zwolni, będę opłacał składki. Pal sześć zmieniający się z dnia na dzień rynek, sytuację biznesową i kryzys gospodarczy.

Czytaj także: Lokal z "Kuchennych Rewolucji" omija zakazy. Będzie szkolić z obsługi noża i widelca