Rząd nie powiedział prawdy o podatku od mediów. Ekspert obala kluczowy argument PiS

Emilia Bromber
"Media bez wyboru" - pod takim hasłem dziennikarze i dziennikarki w całej Polsce protestowali przeciwko tzw. daninie solidarnościowej, czyli forsowanemu przez rząd PiS podatkowi od mediów. Rządzący twierdzą, że chodzi o opodatkowanie "cyfrowych gigantów" jak Facebook czy Google. Ale czy na pewno? – To nie jest podatek cyfrowy, tylko nierówne warunki w reklamie sprzyjające gigantom – mówi w wywiadzie dla INNPoland Jan Zygmuntowski, ekspert ds. gospodarki cyfrowej, wykładowca na Akademii im. Leona Koźmińskiego.
Na czym polega podatek od mediów, przeciwko któremu protestują dziennikarze? Fot. screen z TVN 24
Wiemy, że w Komisji Europejskiej trwały prace nad podatkiem cyfrowym. Niektóre państwa wprowadziły już takie rozwiązanie. Na czym to polega?

Jan Zygmuntowski: Podatek cyfrowy w oryginalnym założeniu Komisji Europejskiej, czyli Digital Services Tax, jest to podatek od trzech rodzajów działalności: od reklamy profilowanej, czyli takiej, która jest oparta o dane, jakie stosuje Facebook czy Google; od e-handlu, czyli od market place’ów takich jak chociażby Amazon; i od e-usług, czyli np. Google Play, App Store czy Uber. Razem, taki podatek, składający się z tych trzech części, jest w istocie podatkiem od globalnych korporacji, unikających u nas płacenia CIT (płacących zaniżony podatek CIT, przyp. red.). W Polsce, mam wrażenie, że ta debata toczy się na bardzo politycznym poziomie i nie zawiera odniesienia do podstawowych faktów


Jaki zysk miałoby państwo z takiego podatku od mediów?

W think tanku Instrat, który zajmuje się regulacjami w gospodarce cyfrowej od strony ekonomicznej, szacowaliśmy, że w tym roku byłyby to wpływy około miliarda złotych. W ciągu pięciu lat natomiast mogłyby one sięgnąć już ok 2 miliardów. Rynek reklam on-line rośnie rocznie ok 11-14 proc., choć w pandemii był to mniejszy wzrost z powodu recesji.

Wobec tego, dlaczego zaproponowany przez rząd projekt tzw. daniny solidarnościowej, czyli "podatku od mediów", jest tak kontrowersyjny?

Tak jak już powiedziałem, podatek cyfrowy składa się z trzech elementów. Należy jednak odróżnić podatek cyfrowy od podatku od reklam. Podatek reklamowy, a dokładniej "składka z tytuły reklamy internetowej i konwencjonalnej", który został zaoferowany przez rząd Prawa i Sprawiedliwości, nie składa się z tego, z czego składa się podatek cyfrowy, ponieważ z tych trzech rynków bierze tylko rynek reklamowy.

Dodatkowo dokłada do tego zwykłą reklamę od mediów tzw. tradycyjnych, bo obecnie serwisy internetowe też już traktujemy jako media tradycyjne. To jest element, którego nie ma w zwykłym podatku cyfrowym i jest on w taki sposób wykalibrowany, że wygląda na to, że będzie on trafiał raczej w takie media, które są największe i tak się akurat składa, że również opozycyjne.
Jaki wpływ będzie to miało na rynek medialny w Polsce?

Uderzy to przede wszystkim w duże media krajowe. Media mają coraz większy problem z uzyskiwaniem stabilnych przychodów. Po to musi być wprowadzone inne rozwiązanie – "podatek od linków", czyli link tax. Wbrew szumnej nazwie polega on na płaceniu wydawcom przez Big Tech za treści medialne, które wyświetla, nie trafia on do budżetu państwa.

W Polsce zamiast transponować link tax, zamiast transferować pieniądze Google i Facebooka do tych mediów i zamiast wprowadzić podatek cyfrowy, który jest nakładany na wszystkie te globalne korporacje cyfrowe, to robi się jakiś miks. Z jednej strony odbiera się tym mediom, które są już w trudnej sytuacji, a z drugiej strony trochę się też uderza w te giganty, żeby móc się zasłaniać, że jest to podatek cyfrowy. Nie rozumiem, w jaki to sposób powstawało.
Podczas protestu strony gazet interentowych zostały zawieszone. Pojawił się na nich komunikat o proteśćie.Fot. twitter.com/PolsatNewsPl
Wspomniał Pan o "podatku od linków". W jaki sposób miałby on pomóc mediom?

Dzięki niemu wydawcy oryginalnych treści internetowych, czyli np. mediów internetowych, dostawaliby pieniądze od Facebooka czy Google, za to, że zasysają oni od nich tytuły, zdjęcia i fragmenty opisów na swoje media społecznościowe. I bardzo słusznie, bo czerpią oni korzyści z tego, że content oryginalnych wydawców się u nich ukazuje. Giganci cyfrowi lobbowali przeciwko temu rozwiązaniu, nazywając je ACTA 2, chociaż z oryginalnym ACTA nie miało to nic wspólnego.
Ostatecznie kwestie te rozwiązano na poziomie UE za pomocą dyrektywy w sprawie prawa autorskiego, a państwa członkowskie zobligowane są do jej transponowania do porządku prawnego do czerwca tego roku. Przypisuje ona niezbywalne prawa autorskie twórcom treści i przewiduje, że muszą oni otrzymać godziwą rekompensatę za cyfrowe korzystanie z ich utworów.

Teraz poszczególne państwa same muszą negocjować, jaka rekompensata będzie im przysługiwać. Francuskie koncerny medialne już wynegocjowały te stawki. Tym w pierwszej kolejności ma się zajmować rząd, a nie tak niespójnymi, zupełnie nowymi propozycjami.


Ile ma wynosić podatek od reklam?

I to jest kolejna kwestia, która budzi pewne wątpliwości. W przypadku reklamy internetowej, czyli od tzw. internetowych gigantów, jest to 5 proc. W przypadku reklamy konwencjonalnej, czyli mediów tradycyjnych, jest to od 2 proc. do nawet 15 proc., w zależności od obrotów i rodzaju reklamy. To budzi pewne wątpliwości, bo dlaczego te media lokalne mają być ścigane wyższymi kwotami niż ci giganci? Dlaczego złotówka zostawiona Facebookowi zostawia w budżecie 5 groszy, w radiu 6 gr, a w dotkniętym pandemią kinie 10 gr?
To nie jest podatek cyfrowy, tylko nierówne warunki w reklamie sprzyjające gigantom cyfrowym. Rekomendacje ekspertów są takie, żeby podatek cyfrowy wynosił 7 proc.

Premier Mateusz Morawiecki powołuje się na inne europejskie państwa, gdzie, jak twierdzi, zostały już wprowadzone podobne rozwiązania. Czy Polska idzie śladem Francji, Hiszpanii czy Włoch, na które w tym kontekście przywoływał premier?

W wymienionych państwach działa podatek cyfrowy w takiej postaci, którą przewiduje UE, a nie uderza on w lokalne media, tak jak będzie to miało miejsce w Polsce. Podatek cyfrowy działa już we Francji, Hiszpanii, Czechach czy Austrii, gdzieniegdzie jeszcze w okresie przejściowym. W Wielkie Brytanii nie jest on osobnym podatkiem, ale jest on włączony do podatku CIT. Jeśli chcemy iść w kierunku europejskim, to zróbmy tu prawdziwy podatek cyfrowy.

Mamy też przypadki podobnych podatków cyfrowych na świecie, w Indiach czy w Turcji. Podobne rozwiązanie, najczęściej zaczynające się od mediów, czyli od reklamy, a potem rozciągające się na e-handel i e-usługi pojawiają się w innych krajach europejskich i pozaeuropejskich.

Jaka jest Pana opinia na ten temat?

Z mojego punktu widzenia, z jednej strony opłaty i podatki od rzeczy, które są społecznie szkodliwe, są dobre, dlatego podatek od reklam też wydaje się dobrym pomysłem, bo reklamy prowadzą do jakiegoś ogłupienia ludzi, nakręcają konsumpcjonizm, więc dobrze jest je opodatkować.

Ale akurat ten rynek ma teraz inne problemy np. takie, że media sobie nie radzą z drenażem wpływów przez cyfrowe platformy, więc tu powinno być główne skupienie naszych sił. Póki co, ja nie rozumiem tego miksu, gdzie bierze się trochę od gigantów, a trochę od koncernów medialnych, gdzie są inne problemy, takie jak np. nierówności płacowe między zarządami a pracownikami.

Czytaj także: Wszystko, co musisz wiedzieć o nowym "podatku od reklam". Pieniądze mogą pójść... do TVP