Rząd serwuje pomysł z czasów Gomułki. Tama na Wiśle skończy się katastrofą ekologiczną

Krzysztof Sobiepan
Na dniach rząd zamierza rozpocząć ogromny przetarg na wybudowanie betonowej konstrukcji na Wiśle. Na rzece powstać ma kolejny stopień wodny, by ratować inny tego typu obiekt – przeżytek we Włocławku, pamiętający jeszcze lata 70. Na alarm biją zaś naukowcy i ekolodzy.
Tama we Włocławku jest nadgryziona nie tylko zębem czasu. Fot. warszawa.wody.gov.pl

Nowa tama w Siarzewie

Wody Polskie mają się stać inwestorem kolejnej tamy na Wiśle. Państwowe Gospodarstwo Wodne uzasadnia to koniecznością podparcia istniejącej już zapory we Włocławku oraz koniecznością działań zaradczych przeciw możliwym powodziom oraz suszom. Naukowcy i ekolodzy podważają zaś te argumenty i ostrzegają przed konsekwencjami – pisze gazeta.pl.

Jak się okazuje, sprawa nie jest prosta, bo nie można jednoznacznie stwierdzić, które rozwiązanie byłoby najlepsze – budować nową tamę w Siarzewie? Nie budować? A może rozmontować staroć z Włocławka? W konflikcie jest wiele stron i jeszcze więcej opinii.


Problem powstał właśnie przez stopień wodny ukończony równo w 1970 roku. W ubiegłym roku tama we Włocławku obchodziła 50-lecie. Była oczkiem w głowie Gomułki, który planował całą serie takich obiektów na rzece. Niestety przyszła zmiana władzy, a Gierek miał zupełnie inne priorytety.

Zapora we Włocławku nie młodnieje i to właśnie dla jej odciążenia rząd planuje kolejny stopień wodny. Tym razem w Siarzewie nieopodal Ciechocinka. Oprócz zapory obiekt ma też służyć jako elektrownia wodna o mocy 80 MW. Koszt? Szacowny na od 2,2 do 3 mld złotych.

Jak ratuje się jedną tamę stawiając kolejną? Czemu ma służyć kolejny, niżej położony stopień?

– W kaskadzie powstaje tak zwana cofka - czyli woda w zbiorniku, spiętrzona przez stopień wodny, niejako podpiera poprzedni wyżej położony stopień. W 1970 roku oddano do użytku stopień wodny we Włocławku, ale następne planowane stopnie kaskady nigdy nie powstały – tłumaczy hydrolog, dr hab. Artur Magnuszewski.

Właśnie ten argument wykorzystuje Marek Gróbarczyk, do niedawna minister gospodarki morskiej, a po likwidacji tego resortu sekretarz stanu w ministerstwie infrastruktury. Obecnie naprawy i utrzymanie tamy we Włocławku wiążą się z dużym kosztem ekonomicznym. Dodatkowo, nowa tama ma mieć charakter przeciwpowodziowy, zapobiegać suszy i zaopatrywać okolice energię odnawialną.

Ekolodzy biją na alarm

Ekolodzy nie zgadzają się z argumentacją wiceministra. Od lat powtarzają, że kolejna zapora nie jest rozwiązaniem. Tamy są bowiem złe dla stanu rzek, więc nie powinno się budować kolejnej, tylko zlikwidować tą pierwszą.

WWF Polska utrzymuje, że planowana zapora w Siarzewie nie będzie mieć istotnego znaczenia w zakresie zapobiegania powodziom. Dodatkowo może spotęgować problem tzw. powodzi zatorowych, w czasie, gdy rzeka pokrywa się lodem. Kolejny problem to susza. Działacze proekologiczni przekonują, że tama tylko pogorszy obecną sytuację.

Energia wodna nie jest zielona, choć odnawialna. Nakłady inwestycyjne na jednostkę produkowanej energii są w przypadku EW Siarzewo są nawet sześciokrotnie wyższe, niż gdyby prąd pozyskiwać z wiatru lub słońca - podkreśla przedstawicie WWF Marek Elas.

prof. Artur Magnuszewski jest jednak zdania, że choć nie wszystkie argumenty rządu znajdują potwierdzenie, to tama nadal powinna powstać za względów bezpieczeństwa. Nie wiadomo bowiem ile wytrzyma zapora we Włocławku. Zgadza się jednak, że nowa tama nie będzie miała z byt dużego wpływu na walkę z powodziami czy zapobieganie suszy. Wpływ obecnej konstrukcji jest w tych aspektach marginalny, a oddziaływanie kolejnego stopnia będzie jeszcze mniejsze.
Czytaj także: Walczymy z jednym kryzysem, a za rogiem czai się kolejny. Uderzy w nas wszystkich

Polska wysycha

Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, nasz kraj posiada jedne z najmniejszych zasobów wody w całej Europie. Wynika to z nierównomierności opadów, a powodowane jest najprawdopodobniej postępującymi zmianami klimatu. Średnio w roku opadów jest praktycznie tyle samo, ale bywają okresy, kiedy deszczu jest bardzo dużo oraz takie, kiedy nie pada przez długi czas w ogóle.

Głównym użytkownikiem wody jest rolnictwo i przemysł, które potęgują zjawisko braku wody. Susze powodują między innymi podwyżki w cenach produktów rolnych, czy przerwy w dostawach prądu.

Dodatkowo dochodzi kwestia jakości wody. W okresach suszy dostawa zanieczyszczeń z obszarów np. rolniczych jest cały czas bardzo zbliżona, a wody w rzekach jest mniej, czyli ilość rozpuszczalnika się zmniejsza.

– Przez ostatnich kilkadziesiąt lat w Polsce, a w zasadzie w całej Europie regulowano rzeki. Powoduje to wiele problemów gospodarczych dopiero po jakimś czasie. Teraz widzimy, że te wyprostowane i skrócone rzeki, bardzo silnie erodują i ściągają wody z obszarów przyległych do siebie, odprowadzając je dalej, czyli mamy mało wody w krajobrazie – powiedział dr hab. Mateusz Grygoruk profesor z Katedry Inżynierii Wodnej Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie.

Zdaniem eksperta, by uporać się z problemem małej ilości wody w krajobrazie Polski należy odtwarzać naturalne strefy retencjonujące wodę i przywrócić koryta rzek do stanu sprzed ich znaczącego przekształcenia. Można tego dokonać np. przywracając meandry, co spowolni odpływ w rzece.

– Oczywiście, w pewnych momentach roku może to powodować pewne skutki niekorzystne, np. lokalne podtopienia, ale Unia Europejska i wspólna polityka rolna posiadają narzędzia, instrumenty finansowe, które mogą te problemy rozwiązać. Chodzi o to, żeby jak najwięcej wody zatrzymać w krajobrazie, żeby nasze rzeki, rzeczki i strumyczki były dalej pełne – powiedział dr hab. Mateusz Grygoruk.
Czytaj także: Zabetonowana Polska nie radzi sobie z ulewami. Rząd - wbrew paskom TVP - nikogo nie ratuje

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl