Nie dostała pizzy jak inni pracownicy. Za dyskryminację otrzymała tysiące funtów
Recepcjonistka w brytyjskim salonie Forda właśnie wygrała sprawę o dyskryminację i zyskała tysiące funtów zadośćuczynienia. Niejaka Małgorzata Lewicka wskazała, że była wielokrotnie pomijana przy zbieraniu zamówień na posiłek służbowy. Sprawa ma jednak drugie dno, gdzie pracodawca recepcjonistki jawi się w jeszcze gorszym świetle.
Wielkie odszkodowanie za dyskryminację
Lewicka, która już nie pracuje w salonie Forda w Watford jest obecnie bogatsza o 23 tysiące funtów, czyli ok. 121 tys. zł. Z powodzeniem wygrała sprawę o dyskryminację, szkody moralne i utratę zarobków. Czara goryczy przelała się przy pomijaniu recepcjonistki przy zamawianiu nieformalnego lunchu, ale pracodawca ma więcej na sumieniu – pisze Daily Mail.Kobieta, będąca samotną matką, pracowała na recepcji na pół etatu. Wszystko było w porządku do czasu, aż nie zgłosiła przypadków dyskryminacji seksualnej, jakiej mieli dopuszczać się wobec niej inni pracownicy salonu. To doprowadziło do ostracyzmu kobiety. Inni pracujący nie rozmawiali z nią i odkładali słuchawkę, gdy to ona odbierała firmowy telefon.
Zwyczajem w salonie było też zamawianie nieformalnego lunchu w ostatni piątek miesiąca – pizzy, ryby z frytkami czy innego jedzenia na wynos. Menedżerowie mieli zbierać zamówienia od kadry na tzw. Pizza Friday, lecz Lewicka była dziwnym trafem pomijana. W końcu recepcjonistka została zwolniona, bo "firma potrzebowała kogoś na pełen etat".
Kobieta ubiegała się o swoje prawa w brytyjskim sądzie, wnioskując że była ofiarą mobbingu, dyskryminowaną nie tylko ze względu na płeć, ale także przez fakt bycia samotnym rodzicem. Ze względu na obowiązki wobec dzieci nie mogła pracować na pełny etat.
Pracodawca próbował się tłumaczyć, że recepcjonistka kończyła pracę przed porą nieformalnego lunchu, lecz sąd nie dał sobie zamydlić oczu tymi wyjaśnieniami. "Mogła być zapytana, czy chce dołączyć, lecz nikt nie zadał sobie tego trudu" – zawyrokował sędzia.
Spisywał nadgodziny i dostał zaległe pieniądze
W INNPoland.pl opisywaliśmy też inny przypadek niewłaściwego zachowania przełożonych. Tym razem chodziło o pracownika jednej z polskich firm holowniczych.Osoba o pseudonimie D.P. zatrudniła się w prywatnej firmie zajmującej się holowaniem pojazdów. Do obowiązków mężczyzny należała obsługa wypadków i awarii samochodów. Mimo że praca ponad miarę były dla niego codziennością, to pracownik nie zobaczył ani grosza za nadgodziny.
D.P. nie przyjeżdżał do firmy, ale czekał na telefon ze zleceniem we własnym domu. Służbowy samochód stał pod jego klatką w bloku. Dziennie otrzymywał 4-5 zleceń, w weekendy liczba ta była większa – nawet 5 albo 6.
Musiał stawiać się na każde wezwanie, ale między zleceniami mógł wracać do domu. Szef liczył mu jednak czas pracy tylko za pobyt "w terenie", od wyjazdu do przyjazdu. Reszta ekipy pracowała z siedziby firmy, w 8-godzinnym systemie zmianowym.
Na szczęście D.P. prowadził dzienniczek nadgodzin. Gdy miarka się przebrała zwolnił się z firmy i poszedł z kajetem do sądu. Wymiar sprawiedliwości zarządził szefowi cwaniakowi wypłatę 33 tys. zł zaległej pensji za okres od października 2015 r. do grudnia 2017 r.
Sąd nie dał wiary pracodawcy, który tłumaczył, że "tak się umówił" z D.P., a pracownik wręcz wymusił na firmie świadczenie usług z domu. Mężczyzna był jedynym pracownikiem spółki, który wykonywał obowiązki w takim formacie, na podpisanej przez strony umowie nie było zaś wzmianki o pracy z domu.
Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl