Dziadersi znów ruszyli do ataku. Głowa puchnie od tych bzdur na temat klimatu

Katarzyna Florencka
Po wynikającej z pandemii chwili odpoczynku od głoszonych w mainstreamie bzdur klimatycznych apostołowie "klimatycznego spisku" powrócili z przytupem. Znów grzmią o tym, że katastrofa klimatyczna to kłamstwo, dzieciom nie wolno narzekać na brak działań dorosłych, a jak naukowiec mówi zrozumiałym językiem, że planeta umiera, to naukowcem nie jest. A ja nie mogę wyjść ze zdumienia – na co im to wszystko?!
W polskich mediach znów pojawiają się głosy zaprzeczające katastrofie klimatycznej. 123rf.com
Też mieliście wrażenie, że w ubiegłym roku denialiści klimatyczni trochę ucichli? Trudno się temu w sumie dziwić: uwagę większości osób o tendencjach teoriospiskowych pochłonął pewien niewielkich rozmiarów jegomość z koroną oraz próba przejęcia kontroli nad umysłami światowej populacji za pomocą niepozornych maseczek.

Mniej uwagi to mniej okazji do zdobycia poklasku swoją heroiczną walką z klimatycznym lobby – ich święta wojna musiała więc zaczekać na lepsze czasy. Niestety, mam dla nas wszystkich złą wiadomość: te czasy właśnie nadeszły.

Warzecha kontra "klimatyzm"

Na początku maja czarną klimatyczną serię rozpoczął prawicowy publicysta Łukasz Warzecha. "Klimatyzm obnażony" – triumfuje w tytule okładkowego tekstu tygodnika "Do Rzeczy", który zapełniony jest przez taki stek bredni, że aż trudno uwierzyć w to, co właśnie widzą nasze oczy.


Co prawda pan redaktor łaskawie nie potępia w czambuł wszystkich "fanatyków ocieplenia klimatu" – przyznaje, że niektórzy to zagubione gąski, które w ocieplenie "szczerze wierzą" – ale z entuzjazmem godnym lepszej sprawy zaczyna rozprawiać się z "mitami", które według niego narosły wokół kryzysu klimatycznego.

Co tam fakt, że aktualny konsensus środowiska naukowego co do tego, że to człowiek odpowiada za współcześnie zachodzące zmiany klimatyczne osiągnięty został w wyniku badań prowadzonych przez dziesięciolecia na całym świecie. Czytając Warzechę, który dowodzi, że antropogeniczne (czyli spowodowane przez człowieka) globalne ocieplenie to "jedynie hipoteza", a "prawdy nie ustala się na mocy konsensusu", można odnieść wrażenie, że naukowcy z całego świata pewnego pięknego dnia spotkali się na konferencji i zagłosowali na to, co teraz będzie wiodącą teorią.

Nie, żadnego głosowania nie było. Ta powszechna zgoda, która tak mierzi Warzechę, wzięła się z wyników badań, które jak na dłoni pokazują, że gdyby nie nasza radosna działalność w ostatnich stuleciach, przyszłym pokoleniom nie groziłoby znalezienie się na planecie, która zrobi się po prostu zbyt gorąca do życia.

W tekście obrywa się również "Nauce o klimacie" – najbardziej zasłużonemu polskiemu serwisowi poświęconemu edukacji klimatycznej. Grupa naukowców pod wodzą prof. Szymona Malinowskiego, fizyka atmosfery, od lat dogłębnie – acz w przystępny sposób – tłumaczy zwykłemu Kowalskiemu klimatyczne zawiłości.

Niestety, robią to w... zbyt przystępny sposób. "Chociaż redakcję portalu stanowią w większości naukowcy, to sposób argumentacji jest nierzadko publicystyczny" – triumfalnie oznajmia redaktor Warzecha. Bo w sumie kto by chciał chwalić naukowców rzetelnie i klarownie przedstawiających aktualną wiedzę naukową? Jeszcze by ludziom się w głowach poprzewracało.

Gadomski i "Wyborcza" kontra naukowcy

Co ciekawe, zaledwie miesiąc po publikacji Warzechy w bardzo podobnym tonie zespół "Nauki o klimacie" skrytykowany został przez... szefa działu Opinie "Gazety Wyborczej" Wojciecha Maziarskiego. Redaktorzy "NoK" ośmielili się bowiem napisać do "Wyborczej" list, w którym zaprotestowali przeciw publikacji artykułu o książce kwestionującej naukową wiedzę na temat globalnego ocieplenia.

"Niezależnie od tego, kto ma rację w sprawie polityki klimatycznej i energetycznej (...) nikt nie może oczekiwać ani domagać się, by Wyborcza przemilczała tę publikację czy wręcz nakazała swoim autorom, by ją potępili. Na naszych łamach toczy się i będzie się toczyć wolna debata, a cancel culture nie będzie tu mieć dostępu" – strofuje naszych "bezczelnych" naukowców Maziarski.

Czyjej wolności słowa tak zaciekle broni? Ano, chodzi o artykuł "O klimacie i energetyce bez ideologii" pióra Witolda Gadomskiego, laureata plebiscytu na Klimatyczną bzdurę roku 2019. Gadomski żali się w nim, że jego klimatyczne opinie spotykają się z niezrozumieniem – ale zaraz poprawia sobie humor rozpisując się o książce Stevena Koonina, który "dowodzi", że całe to ględzenie o katastrofie klimatycznej jest przesadzone i nic takiego nie będzie mieć miejsca.

"Nie jestem w stanie ocenić, kto ma rację, ale ufam umiarkowanym poglądom profesora Koonina. Ma wystarczające kompetencje, by ocenić wiarygodność prognoz" – broni swojego towarzysza na placu klimatycznego boju. A jego szefowie w "Wyborczej" tylko mu przyklaskują: tezy Koonina nie są w artykule bezpośrednio ocenione przez innych naukowców, jednak list "Nauki o klimacie" nie mógł być puszczony bez oburzonego komentarza szefa działu.

Powrót starej copypasty

I w ten sposób docieramy do dzisiaj. Nowa aktywność denialistów nie pozostaje bowiem bez echa w społeczeństwie. Dziwnym trafem, po polskim internecie znów zaczęła krążyć pewna copypasta z 2019 r., którą chętnie podawano sobie w reakcji na protesty klimatyczne młodzieży.

"Zamiast chodzić pieszo do szkoły, korzystacie z wszelkiego rodzaju środków transportu z silnikiem spalinowym. Wielu z was jest nawet codziennie przywiezionych taksówką rodziców aż do klas. (...) Prawie nikt z was nie naprawia swoich ubrań, nie macie pojęcia jak wymienić zepsuty zamek, a co dopiero jak obchodzić się z igłą do szycia" – takie to "doskonałe słowa reportera Skynews Australia" przekazują sobie z entuzjazmem internauci z pokolenia baby boomersów.

"Obudźcie się i zamknijcie swoje rozpieszczone gęby" – uprzejmie radzą młodzieży. A wszystko to opatrzone wyjątkowo niekorzystnym, agresywnym zdjęciem Grety Thunberg. Tak zupełnym przypadkiem, pierwsze wpadło.

Owszem, kolportujący copypastę internauci mogą nie mieć akurat zielonego pojęcia o istnieniu artykułów Warzechy i Gadomskiego. Ale idę o zakład, że to właśnie te teksty wykreowały atmosferę, w której stary łańcuszek powstał z martwych.

Siedzę więc i zastanawiam się: o co chodzi? To cynizm wynikający z potrzeby bycia bojownikiem o sprawę? A może oni naprawdę w każde swoje słowo wierzą? I jako ten rycerz, który mówi "Ni!" będą obstawać przy swoim nawet racjonując swój codzienny przydział wody pitnej? Nie wiem w sumie, co jest smutniejsze.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl