Wyprowadzają rolników w pole. W sklepie warzywa i owoce kilkaset razy droższe niż w skupie
Ceny warzyw i owoców rosną jak na drożdżach a rolnicy wskazują, że muszą je sprzedawać poniżej kosztów. Marża sprzedawanych nam produktów często sięga 300 procent, a rekordziści "wykręcają" nawet i 500 proc. Z czego wynika taka dysproporcja i kto na tym zarabia?
Pośrednicy nie chcą godziwie płacić za skup warzyw i owoców
Tragiczne ceny na skupie i drożejące produkty w sklepach wywołują wściekłość zarówno u konsumentów, jak i u rolników.– Młode ziemniaki w skupie kosztują teraz ok. 30 groszy za kilogram. W sklepie te same ziemniaki można nabyć za 2,5 do 3 zł za kilogram – wskazuje cytowany przez Money.pl Michał Kołodziejczak.
Lider AgroUnii ma więcej przykładów. – W środę zgłosił się do mnie rolnik, który dostał od pośrednika propozycję odsprzedaży mu fasolki szparagowej po 3 zł za kg. W markecie, do którego ta fasolka miała trafić, kosztuje ona 15 zł za kilogram – grzmi.
Powód takiej sytuacji jest dla rolników jasny jak słońce. To układy między supermarketami a pośrednikami. Jeśli rolnik nie sprzeda swoich plonów po kosztach, to pośrednik kombinuje – szuka innego dostawcy lub sprowadza zakontraktowany produkt z zagranicy. Sieci handlowe podpisują bowiem umowy na określone, niskie ceny.
– Wystarczy spojrzeć na obecne ceny skupu papryki (1,2 zł za kg zielonej i 2,5 zł – za czerwoną i żółtą – red.), borówek, a wkrótce też i jabłek i porównać je z cenami w sklepach. Pośrednicy kupują warzywa i owoce od rolników dosłownie za grosze, a potem kupujemy je w sklepach dużo drożej – dodaje Witold Boguta, prezes Krajowego Związku Grup Producentów Owoców i Warzyw.
Najgorzej mają obecnie hodowcy ziemniaków. Przez bakteriozę pierścieniową – chorobę tej rośliny – rolnicy nie mogą jej eksportować na rynki zagraniczne. Oznacza to, że są skazani na ceny, jakie zaproponują im w kraju. A te są głodowe.
Czytaj także: Polskie drzewa uginają się od czereśni, a w sklepach owoce z zagranicy. Wiemy dlaczego
Poważna choroba polskich ziemniaków
Uprawa ziemniaków schodzi do szarej strefy, gdzie nie jest rejestrowana i sprawdzana przez urzędy i służby odpowiedzialne za kontrolowanie ich jakości - informuje money.pl. Chodzi m.in. o weryfikację, czy nie są zakażone bakteriami, co ma być bardzo poważnym i powszechnym problemem na polskich polach.Z powodu choroby - bakteriozy pierścieniowej ziemniaka - wywoływanej przez Clavibacter sepedonicus, od kilku lat przyblokowany jest polski eksport. Chore ziemniaki psują się od środka – mają przebarwienia, które zamieniają się w brejowatą substancję, wyciekającą z wnętrza kartofla. Bakteria może zaatakować ziemniaki na polu, w magazynie, może przetrwać w glebie.
Kilkanaście lat temu bakterioza poważnie zachwiała uprawą ziemniaków w Finlandii, sto lat temu zniszczyła uprawy w USA. W Europie niszczy ziemniaki głównie w Polsce i Rumunii. I dlatego naszych kartofli nie chcą kupować inne kraje.
Jak przekłada się to na polskie uprawy? To trudno stwierdzić, bo w prezentowanych danych pojawiają się potężne rozbieżności. Jedne dane (Zakładu Agronomii Ziemniaka Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin) mówią o ok. 320 tysiącach hektarów, inne (GUS) o 230 tysiącach a kolejne (ARiMR) o niecałych 186 tysiącach. To może oznaczać, że w Polsce kwitnie ziemniaczane podziemie.
Szara strefa polskiego ziemniaka
W przypadku upraw ziemniaka, należy zgłaszać areały powyżej 1,5 hektara. Obecnie zarejestrowanych jest ok. 60 tys. upraw, w rzeczywistości jest ich jakieś 5 razy więcej.– Z 1,5 ha pola można uzyskać nawet 45 ton ziemniaków. To o wiele za dużo jak na potrzeby przeciętnego gospodarstwa. Zresztą ziemniaki są dziś zbyt drogie, by używać ich np. jako paszy dla świń. Gdzieś się więc podziewają. Najprawdopodobniej trafiają do obrotu na targowiskach czy giełdach – mówi w portalu, pragnący zachować anonimowość, ekspert od hodowli ziemniaków.
Obecnie trwają zwiększone kontrole PIORIN - instytutu odpowiedzialnego za rośliny i nasiennictwo - na przykład w punktach gastronomicznych. Sprawdzane są oznakowania ziemniaków i kody gospodarstwa. Plony sprzedawane bezpośrednio konsumentom - na giełdach czy bazarach - zwykle ich nie mają.
Bakteria Clavibacter sepedonicus nie jest groźna dla człowieka. Ginie podczas obróbki termicznej, do jej zabicia wystarczy 60-70 stopni Celsjusza.