Mit o polskiej żywności legł w gruzach. Druzgocące wyniki kontroli NIK

Konrad Bagiński
Kupujmy polską żywność, jest bezpieczna i wysokiej jakości – jak mantrę powtarzają kolejni ministrowie rolnictwa. Raport Najwyższej Izby Kontroli rozwiewa ten mit. Okazuje się, że w polskim mięsie są tony antybiotyków, groźne bakterie i zanieczyszczenia. Kontrola jakości żywności jest iluzoryczna i nikt nie chce się tym zajmować.
Jakość polskiej żywności jest tragiczna - alarmuje Najwyższa Izba Kontroli Marek BAZAK/East News
W 2017 r. do RASFF – europejskiego systemu ostrzegania o niebezpiecznej żywności i paszach - wpłynęło 87 powiadomień o niebezpiecznych produktach z Polski. Rok później - 131, w 2019 - 203. Najnowsze dane nie obejmujące nawet całego roku 2020 r. mówią o 273 przypadkach. To najgorszy wynik w całej Unii – mniej więcej tyle przypadków razem mają 2 i 3 na liście Francja i Holandia.

219 z nich dotyczyło obecności w żywności bakterii Salmonella (w 2019 r. – 147). Stwierdzono też 15 przypadków zagrożenia bakterią Listeria monocytogenes. 273 powiadomienia dotyczące żywności z Polski to najwyższy wynik w całej Unii Europejskiej. W okresie trzech kwartałów 2020 r. zgłoszono w sumie 2 101 przypadków z całego świata. Wynika z tego, że zgłoszenia dotyczące polskiej żywności stanowią aż 13 proc. zgłoszeń.


W 2020 r. Bułgarski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (BFSA) odrzucił dwie partie mrożonych udek z kurczaka (32,3 tony) z Polski dla Bułgarii zakażonych bakterią Salmonella. W pierwszym kwartale 2020 r. władze litewskie wstrzymały dostawy 75 ton mięso drobiowego. Litewska Państwowa Służba Żywności i Weterynarii przeprowadziła wtedy łącznie 800 kontroli importowanego mięsa drobiowego. Spośród 19 partii niebezpiecznego drobiu, 18 pochodziło z Polski.

Antybiotyki to codzienność

Jak pokazują dane opublikowane przez Europejską Agencję Leków, stosowanie antybiotyków w Europie jest ponad dwukrotnie wyższe w leczeniu zwierząt niż ludzi - czytamy w raporcie. W latach 2011–2014 zużycie antybiotyków w rolnictwie wzrosło o 23 proc., a Polska zajmuje drugie miejsce w Europie pod względem zużycia w hodowli zwierząt najsilniejszych antybiotyków stosowanych w leczeniu chorób u ludzi. Stosowało je aż 70 proc. hodowców zwierząt z woj. lubuskiego objętych monitoringiem wody i pasz. W hodowlach indyków i kurcząt rzeźnych odsetek ten był jeszcze wyższy i przekraczał 80 proc.

Podczas jednej z kontroli wyszło na jaw, że do obrotu trafiła partia ponad 50 ton produktów spożywczych zawierających pozostałości antybiotyków.
Czytaj także: Koniec ze smalcem w kiszonych ogórkach? Jak modne jedzenie robi nam wodę z mózgu
W każdym zbadanym wypadku użycie antybiotyków było uzasadniane względami leczniczymi. Jednak luki w nadzorze nad tym rynkiem są tak poważne, że urzędowy obraz może nie odpowiadać rzeczywistości – czytamy w publikacji NIK.

„Ze względu na brak ogólnopolskiej platformy/bazy danych o użyciu antybiotyków lub obowiązku raportowania organom nadzoru faktu zastosowania antybiotyków, organy Inspekcji Weterynaryjnej nie dysponowały wiarygodnymi informacjami o skali i zakresie ich stosowania” - dodają eksperci.
Czytaj także: Zerowy VAT na żywność to śmiech na sali. O tyle potanieje chleb
To nie wszystko. Opublikowany pod koniec 2021 roku raport stworzony przy udziale naukowców uniwersyteckich uderza też w kolejne mity. Okazuje się, że hodowcy zwierząt na potęgę faszerują je suplementami. Problem leży w jakości tych specyfików – nie ma nad nią praktycznie żadnej kontroli. Na rynek można wprowadzić dosłownie wszystko. Badania próbek suplementów, zlecone przez Najwyższą Izbę Kontroli wykazały ich niewłaściwą jakość. Na jedenaście badanych prób, w czterech próbkach suplementów diety z grupy probiotyków (36 proc. badanych) stwierdzono obecność nieokreślonych szczepów drobnoustrojów. Również w czterech próbkach suplementów diety (67 proc. próbek badanych ilościowo) stwierdzono niższą, niż deklarowana na opakowaniu, liczbę bakterii probiotycznych. Co więcej, w jednej próbce wykryto zanieczyszczenie produktu – obecność bakterii chorobotwórczych.

Brak kontroli

NIK alarmuje, że w Polsce jest kilka instytucji zajmujących się bezpieczeństwem żywności – m.in. Inspekcja Weterynaryjna, Państwowa Inspekcja Sanitarna, Inspekcja jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych, Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa. W grze są też Państwowy Instytut Weterynaryjny oraz Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny. Kompetencje tych instytucji nakładają się na siebie, urzędy ze sobą nie współpracują i nie dzielą się informacjami. Efekt jest taki, że nie ma spójnego systemu bezpieczeństwa żywności a na rynku panuje chaos.

NIK zauważa też, że w Polsce coraz bardziej zaczyna brakować lekarzy weterynarii i kontrolerów. Płace w tej branży są o kilkaset złotych wyższe od pensji minimalnej.