Facebook zgrzeszył: przestał rosnąć. Co będzie, gdy przestanie rosnąć wszystko?

Konrad Bagiński
W dzisiejszej ekonomii bóg jest jeden, na imię mu Wzrost. Firma, która nie rośnie, staje się dla inwestorów pariasem. Państwo z niskim wzrostem PKB to pośmiewisko dla reszty świata. Ofiarą braku wzrostu padł już Facebook, który utratę pół promila użytkowników przypłacił spadkiem wyceny o jedną czwartą. Czy czeka to inne firmy?
Jeden dzień wystarczył, by Mark Zuckerberg stał się biedniejszy o 30 mld dolarów. Bo jego biznes przestał rosnąć Fot. Unsplash / Annie Spratt
Akcje Facebooka (teraz firma matka zwie się Meta, ale większość ludzi i tak kojarzy ją po starej nazwie) i ich kurs nie są czymś, co spędza mi sen z powiek. Ale trudno nie mieć wrażenia – nie po raz pierwszy zresztą – że giełdowi inwestorzy do granic szaleństwa napompowali wartość jakiejś firmy a potem sami się tego przestraszyli. Albo wręcz przeciwnie – zaczęli się bezsensownie pozbywać akcji, bo przestraszyli się tego, że na nich stracą. Ani jedno, ani drugie nie ma nic wspólnego z rzetelną oceną sytuacji i po raz kolejny pokazuje, że wyceny i ciągłe patrzenie na wzrost nie ma większego sensu.


Głównym grzechem Facebooka – abstrahując od problemów prawnych i postępowań antymonopolowych – jest to, że przestał rosnąć. Czy to było do przewidzenia? Tak. Czy to coś niezwykłego? Nie. Na świecie mamy 7,8 miliarda ludzi. Fakt, że z Facebooka korzysta jedna czwarta populacji globu czyni go jedną z najpotężniejszych firm. Na żart zakrawa fakt, że spadek liczby użytkowników o milion spowodował tąpnięcie na akcjach – te zleciały na łeb, na szyję. Ich wartość na giełdzie spadła o jedną czwartą. Przez spadek liczby użytkowników z 1,930 mld do 1,929 mld w ciągu jednego kwartału. To 0,05 procenta – pół promila. Gdzie tu spadek wartości o jedną czwartą?
Czytaj także: W jeden dzień Zuckerberg wypadł z top 10 największych bogaczy. Oto co się stało z akcjami Facebooka
Meta 97 proc. swoich przychodów czerpie z reklam, tworząc profile użytkowników, które można następnie dopasować do potrzeb reklamodawców. I jest w tym dobry. Przychody firmy wzrosły w ciągu trzech miesięcy do grudnia do 33,7 mld dolarów w porównaniu z 28,1 mld w tym samym okresie ubiegłego roku. Dochód netto – miara zysku w USA – wyniósł 10,3 mld dol. za kwartał, o prawie 1 mld USD mniej niż w zeszłym roku. Zuckerberg tłumaczy to inwestycjami – i nie ma sensu mu nie wierzyć. Niemniej jednak Meta była (i jest) bardzo bogatym i dochodowym biznesem.

Ciągle jest wyceniana na jakieś 600 miliardów dolarów – czyli mniej więcej 15-letnie zarobki portalu. To dużo czy mało? Trudno dziś powiedzieć, szczególnie w odniesieniu do tak nowego i dużego biznesu. Ale być może spadek wartości akcji był urealnieniem ich faktycznej wyceny? Zobaczymy.

– Mniejsze i większe spółki technologiczne notowane na Nasdaqu od dawna wyceniane były bardzo wysoko w relacji do raportowanych zysków. Warto jednak odnotować fakt, że po czwartkowej przecenie Meta wyceniana jest już w miarę "normalnie", bo na nieco ponad 17-krotność zysków za ostatnie cztery kwartały – pisze Krzysztof Kolany z Bankier.pl. I dodaje, że w wysokich wycenach big-techów zaszyte były oczekiwania na znacznie wyższe wyniki w niedalekiej przyszłości.

Jeden poleciał w dół, drugi w górę

Wszelkie spekulacje na temat Facebooka szybko przykrył za to inny podmiot. Kiedy spadła wycena Mety, w dół poszły też inne platformy społecznościowe. W tym Snapchat, który stracił tego samego dnia 24 proc. wyceny. A chwilę później sam opublikował raport kwartalny i jego akcje od razu wzrosły o... 59 procent. Ani spadek, ani późniejszy wzrost nie mają większego sensu. Owszem, Snapchat pokazał dobre wyniki, ale bez przesady. 22,5 miliona dolarów zysku nie robi wrażenia, chyba że w porównaniu ze 113 milionami straty, jakie pokazał rok wcześniej. Co ciekawe, na poziomie operacyjnym Snapchat i tak stracił – był ponad 25 mln dolarów na minusie. Ale prawie 4 razy mniejszym, niż rok wcześniej.

Dziwić może za to tak drastyczna reakcja inwestorów na bądź co bądź, delikatne spadki albo mniejsze wzrosty wskaźników Facebooka. Winą firmy jest to, że przestała rosnąć? Żyjemy w świecie opartym na mrzonkach ciągłego wzrostu – musi rosnąć PKB, musi rosnąć kurs akcji, muszą rosnąć zyski. Dziwi też hurraoptymizm z powodu mniejszej straty Snapchata. Cieszyć się z powodu tego, że firma przepala mniej pieniędzy i dlatego kupować jej akcje?

Czy Facebook stał się inną firmą? Czy zwolnił ludzi, zamknął część działalności? Nie – nie zmieniło się nic, działa tak samo jak przedtem. Co się więc stało z 220 miliardami dolarów, które wyparowały z jego wartości? Jeśli ktoś kupił akcje firmy na kilka dni przed spadkiem, faktycznie stracił. A jeśli ktoś trzymał je od kilku lat? Wystarczy jeśli kupił je do maja 2020 roku, by fizycznie zyskał – może je dziś sprzedać i na tym zarobić. Jeśli sprzedałby akcje kilka tygodni temu, zarobiłby więcej.

To nie wszystko – Dolina Krzemowa wstydliwie rozlicza się właśnie z kobietą, która tylko obiecywała wzrost a inwestorzy obsypali ją pieniędzmi. Elisabeth Holmes stworzyła z niczego startup Theranos. Efektem miało być urządzenie wielkości mikrofalówki, które na jednej kropli krwi z palca miało przeprowadzać aż 240 testów i diagnozować niemal wszystko. Miało – to słowo klucz. Bo musiałoby działać wbrew fizyce, wiedzy medycznej i zdrowemu rozsądkowi. Ale byłoby żyłą złota, więc inwestorzy dali Holmes prawie miliard dolarów. Stracili wszystko – i mowa tu o realnych pieniądzach.

Uratuje nas powzrost?

Z wirtualnymi stratami i zyskami jest podobnie jak ze światowym długiem i mitem nieustannego wzrostu. Ludzkość jest obecnie zadłużona na mniej więcej trzykrotność PKB całego świata. Chciałoby się zapytać: u kogo? U kosmitów? Nie – jesteśmy winni sami sobie. Trzy lata – jako Ziemianie – musielibyśmy pracować za darmo, by spłacić nasze długi. Warto tu zauważyć, że w Polsce – nikogo nie rozgrzeszając – i tak jest nieźle (55,5 proc. PKB). Bo na przykład Japonia od lat ma zadłużenie na poziomie 250 proc. swojego PKB.
Czytaj także: Największy przekręt Doliny Krzemowej. Historia Elisabeth Holmes to przestroga dla świata biznesu
Poważni ekonomiści zastanawiają się od niedawna, jak i czym zastąpić obecnie wykorzystywane wskaźniki ekonomiczne. Zdają sobie sprawę z tego, że – podobnie jak Facebook – dochodzimy do ściany i nie może my polegać na nieustannym wzroście i konsumpcji. Zaawansowane gospodarki już przestawiają się na wykorzystywanie wiedzy jako podstawy rozwoju.

Nowe koncepcje przyszłości kwestionują zasadność nieograniczonego wzrostu, bo ten prowadzi do degradacji środowiska i często nie służy już faktycznej poprawie jakości życia. W nurcie alternatywnego spojrzenia na rozwój określanego jako postwzrost (ang. degrowth), mieszczą się idee dbania o dobro planety oraz społeczeństwa. I to na nie zwracają dziś uwagę słynące z innowacyjności kraje w swoich rozwojowych planach.

Termin degrowth został po raz pierwszy ukuty w latach 70. przez grupę myślicieli we Francji, którzy wierzyli, że świat musi odejść od zaabsorbowania wzrostem gospodarczym. Od tego czasu idee te nadal zyskują na popularności, podobnie jak inne pomysły postwzrostowe skoncentrowane na odejściu od stosowania produktu krajowego brutto (PKB) jako miary postępu gospodarczego.

Inwestorzy wciąż jednak tkwią w pułapce ciągłego wzrostu – a przykład Facebooka jest najlepszą ilustracją wiążących się z tym pułapek.

Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej INNPoland.pl