"Nieskromnie mówiąc, czujemy się ponadprzeciętni". Poznajcie spadkobierców truskawkowego imperium
Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Truskawkowe dziedzictwo
Rodzeństwo Weronika i Karol Maciejczykowie to kolejne pokolenie plantatorów truskawek. Ich rodzice rozpoczęli uprawę tych odżywczych owoców w 1996 r. w Jenkowicach w woj. dolnośląskim. Spadkobiercy wprowadzili uprawę w XXI w. rozkręcając przy tym ideę samozbiorów. Rozmawiamy z nimi o cenie truskawek, zarobkach w ich branży, samozbiorach oraz najgorszych przekleństwach plantatorów truskawek.
Kamil Rakosza: Truskawki będą drogie w tym roku?
Weronika Maciejczyk: Cena truskawki to tak naprawdę cena całego roku naszej pracy. Począwszy od kosztów inwestycji – od przygotowania gleby, zakupu sadzonek po sadzenie, pielęgnację i zbiory. Cena finalna, którą odbiorca widzi na tabliczkach w czerwcu czy w lipcu, często wydaje mu się wysoka. Zapomina jednak o tym – albo tego nie wie – że my pracujemy nad tym owocem cały sezon.
Karol Maciejczyk: Prowadzimy wewnętrzne kalkulacje wynikające z dużych inwestycji prowadzonych przez nasze gospodarstwo. Przy założeniu najniższej krajowej i wszystkich kosztów, które złożyły się na inwestycje tunelowe, w tym roku wydaliśmy na to 50 tys. złotych. Bez kosztów zbiorów, kosztów opakowań, itd.
Sprawdziliśmy również, jaki jest średni koszt jednostkowy wytworzenia kilograma owoców, nie uwzględniając kosztów nawozu i środków ochrony roślin. Być może będzie to dla czytelników zaskoczeniem, ale średni koszt kilograma truskawek, uwzględniając wydatki na inwestycje tunelowe, to 31,50 zł.
To dużo.
WM: Dlatego odnoszenie się stricte do ceny trochę umniejsza naszej pracy. My nie chcemy skupić się tylko na tym, czy truskawka jest droga czy nie. Chcemy opowiadać o tym, co się dzieje z owocem. Odczarować mit ceny. Skupić się na jakości owoców. Na tym, żeby klient świadomie wybierał produkt posiadający najwyższe wartości odżywcze.
Tanie, sprowadzane z zagranicy owoce są jałowe. W transporcie tracą wiele cennych wartości odżywczych. My w Polsce mamy doskonały klimat do uprawy warzyw i owoców. Możemy ciągnąć sezon super odżywiania przez osiem miesięcy w roku. Zaczynamy truskawką, potem malina, borówka, jagoda kamczacka, mini kiwi. To są świetne rzeczy.
Okej, to budowanie świadomości jest ważne, ale w dobie inflacji konsument i tak przede wszystkim będzie kierował się ceną.
WM: Nie zgadzam się. Z naszego doświadczenia wynika, że klient przede wszystkim szuka jakości. Oczywiście są osoby, które zawsze kupią tańszy samochód, tańsze ubranie, tańszy telefon, itd. Mówimy jednak o jedzeniu. O odżywianiu, od którego zależy nasze życie. Powiedz sam, czy za swoje zdrowie nie chciałbyś zapłacić więcej.
Nie wiem, czy mnie stać.
WM: Okej, ale pamiętaj, że czasem lepiej jest zjeść jedną szklankę dobrych truskawek zamiast talerza tych bezwartościowych. Kupić mniej, ale za to odżywczych. Dobrych, sezonowych polskich owoców.
Ile macie lat?
WM: Trzydzieści siedem.
KM: Trzydzieści pięć.
Tworzycie kolejne pokolenie plantatorów truskawek. Kontynuowanie "truskawkowej dynastii" było waszym naturalnym wyborem?
WM: To był bardzo naturalny wybór. Na przestrzeni lat jeszcze mocniej się w nim utwierdziliśmy, prawda?
KM: Tak. Rodzice zajmują się uprawą truskawki od 26 lat. Całe nasze dzieciństwo spędziliśmy na truskawkowym polu. Poznawaliśmy jej smak. Uczyliśmy się odróżniać jej odmiany. Szkoliliśmy się w jej uprawie i w technologii.
WM: Nie buntowaliśmy się. Obranie drogi rodziców było dla nas oczywistością.
KM: Chociaż warto zaznaczyć, że to nie jest nasze jedyne zajęcie. Oboje pracujemy zawodowo.
Czym się zajmujecie?
WM: Kiedy nie ma sezonu na truskawki, zajmuję się kosmetyką.
KM: Ja jestem leśnikiem.
Z doświadczenia pracy na saksach wiem, że zbieranie truskawek do najlżejszych robót nie należy.
WM: To ciężka praca. Staramy się o tym dużo mówić w mediach i w internecie. Chcielibyśmy uświadomić wszystkich, że praca na roli jest niezwykle intensywna. Jest bardzo wymagająca. Śmiało możemy powiedzieć, że kosztuje nas wiele zdrowia i emocji. Choć generalnie to praca fizyczna, w pewnych jej obszarach musimy także wykazać się intelektem. Mowa np. o organizacji eventów.
KM: Wysiłek wkładany w globalne rolnictwo bardzo mocno warunkuje pogoda. Nasza praca w ciągu roku nie jest rozłożona równomiernie. Wiosną nasze wysiłki stają się coraz bardziej wzmożone. Latem działamy już na maksa.
Truskawka to owoc, który musi być zerwany od razu. Nie może zostać na krzaku dłużej, powiedzmy dzień lub dwa. Element czasu w zbiorach jest bardzo istotny, a co za tym idzie także stresujący.
WM: Dzień naszej pracy trwa siedemnaście godzin.
Siedemnaście godzin w polu?
WM: Siedemnaście godzin, jeśli chodzi o całą uprawę. Praca w polu nie jest naszym jedynym obowiązkiem. Współpracujemy także z dostawcami. Sami prowadzimy sprzedaż detaliczną. Otwieramy punkty, dowozimy do nich towar. Zbiór to tylko jedna dziesiąta pracy związanej z uprawą truskawki.
I naprawdę nie chcieliście pójść jakąś prostszą drogą?
WM: Mamy tę przewagę nad przeciętną osobą, że robimy to całe życie. Dla nas ciężka praca fizyczna...
KM: ...to nie jest żadne wyzwanie.
WM: Nasi przyjaciele często powtarzają, że podziwiają nasz wysiłek. Dla nich to niemożliwe, żeby jednocześnie działać w rolnictwie i jeszcze pracować gdzieś indziej. Żyć tak intensywnie, jak my. Powiem nieskromnie, że czujemy się ponadprzeciętni. Dostrzegamy, ile energii siedzi w nas, kiedy musimy się spiąć i zacząć działać.
Czy liczba chętnych do samozbiorów jest na tyle wysoka, że nie musicie zatrudniać pracowników na lato?
KM: Nie. Na stałe zatrudniamy około 20 osób. Wraz z nami zajmują się one profesjonalnym zbiorem. Pomagają w tym okresie przygotowawczym, kiedy trzeba posadzić truskawki albo zbudować tunele do upraw. W sezonie natomiast posiłkujemy się dodatkowymi pracownikami tymczasowymi.
Jak duża jest wasza plantacja?
KM: W uprawie tunelowej mamy dziś 40 arów – cztery tunele po 10 arów. W gruncie, z tegorocznym nasadzeniem około 5,5 hektara.
Niemało. Brakuje rąk do pracy? Dużo mówi się w mediach o niedoborze pracowników sezonowych w rolnictwie.
KM: Myślę, że ten kryzys wynika z warunków pracy, które się ludziom proponuje. W związku z tym, że dbamy o swoich pracowników, nie brakuje nam siły roboczej. Od kilku lat przyjeżdżają do nas te same osoby. Zabierają swoje dzieci, swoje rodzeństwo. Nie brakuje nam rąk do pracy.
A susza? Jest problemem?
KM: Nasza plantacja znajduje się w takiej części Polski, gdzie jakość gleb jest bardzo dobra. To gleby ciężkie i zwięzłe, które bardzo długo utrzymują wilgoć. Jeśli nam popada to potem przez trzy, cztery tygodnie może tego deszczu nie być, a truskawka śmiało wytrzyma. Susza doskwiera i to widzimy, ale jeszcze nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.
KM: Skala tych podwyżek jakoś bardzo w nas nie uderzyła, ponieważ my nie zużywamy jakichś dużych ilości nawozów sztucznych w naszym gospodarstwie. Różnica 10 czy 15 zł na 25-kilogramowym worku nawozu jest przez nas akceptowalna.
WM: Dla nas głównym, dużym kosztem jest inwestycja tunelowa. Druga rzecz to koszty wynagrodzenia pracownika. Mnóstwo rzeczy na plantacji wykonujemy ręcznie. Każdy krzak na plantacji miał kontakt z naszą dłonią lub dłonią naszego pracownika.
Zależy nam na tym, by nasz pracownik był wykwalifikowany. Żeby był odpowiedzialny i wiedział, że truskawka jest owocem miękkim, z którym trzeba delikatnie postępować. Dlatego staramy się zapewnić im dobre warunki pracy. Oni natomiast odwdzięczają się nam swoją uczciwością i lojalnością.
To ile dostają na rękę?
KM: Aktualnie ta stawka to 16 zł netto na godzinę.
WM: Dla pracowników z Ukrainy, których zatrudniamy, to są dobre pieniądze.
KM: Pamiętam sytuację, kiedy zaczynaliśmy współpracę z naszymi sąsiadami z Ukrainy. Jedna pani przez jeden dzień pracy zarobiła u nas więcej niż miesięczna pensja w firmie, w której pracowała w swoim kraju. Była wykwalifikowanym magistrem inżynierem. Pracowała w laboratorium.
Trochę to jednak przykre, że z takim wykształceniem nie mogła liczyć w swoim kraju na godną płacę.
WM: No ale zobacz, jaki to jest przelicznik. Ona w jeden dzień na plantacji truskawek zarobiła więcej niż przez cały miesiąc w firmie na Ukrainie. Mnie trudno sobie wyobrazić, jak fajnie muszą się czuć takie osoby, kiedy dostają pensję w Polsce i widzą, że jest ona znacznie wyższa od tego, co dostawali w przeszłości.
Jak namówić ludzi, żeby przyszli na samozbiory?
Przede wszystkim proponujemy im odpoczynek od zgiełku miasta i swoich codzienności. Zmiana środowiska jest najważniejsza. Chcielibyśmy również, by ludzie poznali specyfikę pracy na polu. Zobaczyli, jak ciężka jest to praca.
Świadomość ciężkiej pracy mnie nie zachęca.
WM: To jest jeszcze aspekt finansowy. Uprawa truskawki deserowej i sprzedaż sezonowa to jedna rzecz. Druga to przetwory, do których coraz częściej się wraca. Coraz więcej osób chce mieć własne dżemy, powidła czy soki. To jednak kosztuje.
Dlatego, kiedy ludzie mają szansę przyjechać na plantację i spędzić fajnie czas, zrelaksować się, posłuchać śpiewu ptaków, popatrzeć na zieleń i kupić truskawki taniej niż w sklepie to jest to dla nich wielowymiarowa korzyść.
Dużo taniej niż w sklepie?
KM: Kiedy cena w detalu dochodziła w zeszłym roku do 10 zł za kilogram, u nas można było sobie nazbierać truskawek za 5 zł za kg. Tak że o połowę taniej.
Wielu chętnych?
KM: Z roku na rok coraz więcej.
A od ilu lat prowadzicie samozbiory?
KM: Od dziesięciu lat.
WM: Ale tak na maksa z promocją i eventami od jakichś trzech, czterech lat.
Wracając do liczby chętnych.
WM: Nasz rekord jednego dnia to 120 samochodów. Tak, jakby przyjechało do nas jakieś małe miasteczko.
I nie zadeptali uprawy?
WM: Bardzo tego pilnujemy. Organizujemy zbiórkę o konkretnej godzinie. Kiedy zbierze się większa grupa uczestników, to idą z Karolem na plantację. W tym czasie czekam na resztę zbieraczy. Każdym razem uczymy nowych gości, jak mają zachowywać się na polu i jak traktować truskawkę. Jak mają się zachowywać. W jaki sposób zbierać. To dla nas bardzo ważne, by plantacja była szanowana.
KM: Chodzi o uświadomienie, że jeśli dokonają zniszczeń w plantacji, to inne osoby zainteresowane samozbiorami nie będą mogły z nich skorzystać. Największym problemem jest nieuwaga ludzi i ich nieświadomość. Nie wiedzą, że ze zgniecionych zielonych owoców nic nie będzie w przyszłości.
Ludzie to łapią?
WM: W większości tak. Wiadomo, że są różne przypadki. My jednak staramy się to na bieżąco kontrolować. Do skutku tłumaczyć, że należy robić tak a nie inaczej.
KM: Z roku na rok przybywa osób, które przyjeżdżają ze swoimi znajomymi. Takie osoby wiedzą już, jak mają zbierać a dodatkowo przekazują tę wiedzę swoim przyjaciołom.
Jaka korzyść dla was płynie z samozbiorów?
WM: Przede wszystkim mamy kontakt z klientem. Na tym zależy nam najbardziej. Chcemy zmniejszać dystans między plantatorami a konsumentami. Uświadamiać im, czym jest nasza praca.
To oczywiście także zysk dla plantacji. W pewnym momencie sezonu nie jesteśmy w stanie zebrać wszystkich owoców na polu, ponieważ jest ich bardzo dużo. Albo są to drobne owoce. W ich przypadku nie zawsze jest popyt na to, by je sprzedać bezpośrednio.
KM: Co absolutnie nie oznacza, że one są gorsze.
WM: To kwestia tego, że wizualnie są drobniejsze. Idealnie nadają się za to na soki i dżemy. Niższa cena mobilizuje ludzi do przyjazdu na samozbiory. Nam taka forma sprzedaży rekompensuje natomiast część kosztów, które ponosimy w związku z plantacją.
Bardzo ważne jest też to, by nie zostawiać na krzakach czerwonych, dojrzałych owoców. One gniją z czasem, a popsute owoce oznaczają choroby. Organizując samozbiory zapewniamy sobie "czyszczenie" plantacji, a zatem dbanie o jej higienę. To bez wątpienia bardzo duży plus.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl