Tak Polacy oszczędzają na paliwie. "Trzeba być frajerem, żeby tyle płacić za benzynę"
Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Do tej pory typowe auta "do zajeżdżenia" kupowali przed wszystkim dostawcy i kurierzy. Nie ci, którzy pracują dla flot, ale z małych firm. Upodobali je sobie dostawcy pizzy i innego jedzenia. Są wygodniejsze od skutera, podczas deszczu kierowca nie moknie, a i jedzenie dociera do klienta w lepszym stanie – szczególnie zimą. Dziś auta do zajeżdżenia stają się rarytasem, na który polują osoby muszące po prostu dojeżdżać do pracy.
- Mam dość duże, zabytkowe i paliwożerne auto. Przy obecnych cenach benzyny stwierdziłem, że trzeba być frajerem, żeby pchać im pieniądze do kieszeni. Ale jednocześnie muszę codziennie dojeżdżać do pracy 25 km w jedną stronę. Obliczyłem, że w 3-4 miesiące zwróci mi się zakup i eksploatacja zagazowanego seicento. Takie samochody kosztują jakieś 2 tysiące złotych – opowiada pan Marek, nasz czytelnik.
Postanowił wprowadzić swój plan w życie, ale nie okazało się to łatwe. Ogłoszenia okazywały się nieaktualne.
- Miałem wrażenie, że ścigam się z innymi podobnymi do mnie. Gdzie nie dzwoniłem, dowiadywałem się, że auto zostało właśnie sprzedane – mówi nam pan Marek. Kiedy w końcu trafił na aktualne ogłoszenie, był u sprzedającego w ciągu godziny i kupił zagazowane seicento po minutowej przejażdżce.
- Nie mogłem czekać, ktoś by mi je sprzątnął sprzed nosa – mówi.
Czy to się opłaci?
Jak to możliwe, że komuś takiemu jak Marek opłaca się wydać 2 tysiące na drugie auto służące tylko do dojazdów do pracy? Jeśli przejeżdża dużym, spalającym 9-10 litrów paliwa na setkę 50 kilometrów dziennie, to miesięcznie robi 1000 km. Na paliwo wyda więc nawet 750 złotych, wkrótce 800.
Załóżmy, że seicento spala 7 litrów gazu na setkę. Gaz kosztuje dziś ok. 4 złotych. 70 litrów to jakieś 280 złotych. W kieszeni zostaje przynajmniej 470 złotych miesięcznie – zakup zwraca się więc w 4,5 miesiąca. Są też auta tańsze – można znaleźć ogłoszenia o sprzedaży za 1400 – 1600 złotych. Zakup zwraca się wtedy szybciej. Na dodatek w naszej kalkulacji założyliśmy, że nasze podstawowe auto spala 9-10 litrów benzyny na setkę. Tymczasem w wielu terenówkach, starych krążownikach szos, busach, SUV-ach itp. jest to poziom zaniżony – wiele z nich pali kilkanaście litrów na setkę. A to czyni decyzję o zakupie zagazowanego seicento jeszcze bardziej opłacalną.
Gdzie szuka się aut do zajeżdżenia?
Raczej nie w komisach. Pytaliśmy w słynnym warszawskim komisie Tysiak, specjalizującym się w skupie i sprzedaży aut najtańszych. Okazuje się, że osoby szukające drugiego auta, by oszczędzić na pierwszym trafiają tam raczej sporadycznie. W komisie zaopatrują się za to dostawcy i kurierzy, szczególnie pochodzący z zagranicy. Hitami sprzedaży w grupie aut małolitrażowych są cinquecento, seicento i smarty. Świetnie idą też nieco większe Mitsubishi Colt, Fiaty Panda czy Mercedesy A-klasse.
Oferty małych aut szybko znikają też z internetu. W serwisie Otomoto.pl udało nam się znaleźć jedynie... 9 ofert sprzedaży zagazowanego seicento. Niewiele więcej jest na OLX-ie.
Używek coraz mniej
Problem w tym, że używanych aut zaczyna już powoli brakować. Jak pisze Wyborcza.pl na placach komisów coraz częściej pojawiają się puste miejsca. Mamy do czynienia z dużym popytem i małą podażą.
Ponieważ na rynku brakuje nowych samochodów, kupujący szukają okazji w używanych pojazdach. Tych jest jednak coraz mniej, a zakup używanego auta nie należy do najłatwiejszych. Według danych serwisu Autobaza.pl w I kwartale br. liczba ofert używanych samochodów dostępnych na rynku była o 4 proc. niższa niż w roku poprzednim, o 11 proc. niższa niż w 2020 roku i aż o 20 proc. niższa niż w przedpandemicznym 2019 roku.
– Jeżeli klient chciał kupić nowy samochód, teraz musi czekać na niego rok albo dłużej. Dlatego firmy, jeśli leasingi kończą im się w tym lub przyszłym roku, niestety nie decydują się na zamknięcie tych umów, kontynuują je, więc na rynek nie trafiają poleasingowe, używane samochody dla klientów indywidualnych – zauważa ekspert serwisu, Przemysław Gąsiorowski, cytowany przez Newserię.
Dodaje, że do Polski trafia nie tylko mniej aut nowych (przez problemy z produkcją), ale i używanych. Sprowadzenie auta z Niemiec bądź któregoś z zachodnich rynków nastręcza w tej chwili sporych problemów.
– Niemcy, Francuzi, Belgowie czy Holendrzy trzymają swoje samochody, nie chcą ich sprzedawać, ponieważ nie mogą kupić sobie nowego. Tak więc import do Polski jest mocno ograniczony – mówi ekspert Autobaza.pl. – W I kwartale tego roku import używanych samochodów z Niemiec do Polski skurczył się o 30 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem. Tych aut jest coraz mniej, więc ich cena rośnie. I dochodzi do takich kuriozalnych sytuacji, że dziś samochód używany okazuje się być dobrą inwestycją. Wystarczy kupić dobre, sprawdzone auto i za rok będzie można odsprzedać je już za wyższą kwotę.
Chętni muszą się jednak liczyć z cenami wyższymi niż w ostatnich latach. Duży popyt i ograniczona dostępność w oczywisty sposób przekładają się bowiem na wzrost cen. W I kwartale br. o 16 proc. r/r zwiększyła się liczba ofert pojazdów używanych z przedziału cenowego 50–100 tys. zł i aż o 1/3 wzrosła liczba ofert aut o wartości ponad 100 tys. zł – wynika z danych Autobaza.pl. Dlatego osoby poszukujące konkretnego standardu auta, nie chcąc przekraczać założonego budżetu, częściej decydują się na zakup starszego egzemplarza.
– W związku z tym rynek samochodów używanych w Polsce będzie niestety coraz starszy – mówi Przemysław Gąsiorowski. – Teraz średni wiek to około 14 lat. Samochody importowane zza naszej zachodniej granicy mają 12 lat. To oznacza, że za kilka lat w Polsce będziemy już jeździć pełnoletnimi samochodami.