Nowy instytut reparacji od Niemiec nie wywalczy. Ale za to wyda miliony z budżetu
Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Upór posła Arkadiusza Mularczyka z PiS się opłacił. W końcu doczekał się swojej chwili chwały – został powołany na szefa Rady Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego. Mularczyk pęka z dumy, ale prawda jest taka, że rada pełni jedynie funkcje doradcze i opiniotwórcze.
Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego został powołany zarządzeniem premiera jeszcze w grudniu zeszłego roku. Od grudnia ma dyrektora, od wczoraj coś na kształt rady nadzorczej, na której czele stoi właśnie poseł Mularczyk, który od niepamiętnych czasów (czyli od 2017 roku) liczy i liczy, ile Niemcy są nam winni pieniędzy za zniszczenia podczas drugiej wojny światowej. Budżet instytucji wyniesie prawdopodobnie ok. 20 mln złotych rocznie – tak mówi dyrektor tej instytucji.
W powszechnym mniemaniu zadaniem nowego Instytutu jest szacowanie wojennych strat Polski i przedstawienie Niemcom kwitu z napisem „reparacje”. Nie – takiego zadania w zarządzeniu premiera nie ma. Tym zajmuje się Mularczyk, który zapowiada rychłe przedstawienie rachunku strat. Po co więc powstał Instytut? Trudno powiedzieć. Ale będzie mógł – przynajmniej do wyborów – wydawać pieniądze z budżetu, by szacować wojenne straty Polski. Z mętnego statusu ISW wynika, że równie dobrze te same zadania wypełniłby np. Instytut Pamięci Narodowej, pochłaniający zawrotne 400 milionów złotych rocznie.
To stała strategia PiS. Kiedy pojawia się jakiś – drobny nawet – problem, władza strzela do niego z grubej rury. Znane są przypadki, gdy w celu odwołania kogoś ze stanowiska przeprowadzali przez Sejm, Senat i biurko prezydenta specustawę. A żeby dać komuś zajęcie, powołuje się instytut lub fundusz.
Zobaczmy, jak to działa. W listopadzie zeszłego roku posłanka Koalicji Obywatelskiej Izabela Leszczyna zapytała rząd, ile od 2016 roku powołał nowych instytucji. Odpowiedź może wprawiać w zdumienie – strona rządowa wyliczyła, że powstało ich 35. To 5 nowych jednostek budżetowych, 3 instytucje kultury, 2 nowe agencje wykonawcze, 12 nowych funduszy celowych, 12 nowych państwowych osób prawnych i 1 instytucja gospodarki budżetowej. Warto zauważyć, że w to nie wlicza się np. Polska Fundacja Narodowa, teoretycznie powołana przez spółki skarbu państwa. W praktyce nikt nawet nie ukrywał, że powstała na polityczne zamówienie.
Wróćmy do Instytutu Strat Wojennych. Dołączył on do zacnego grona, w którym znajdują się już podobne twory. W kategorii "jednostki budżetowe" są to:
- Instytut Ekspertyz Ekonomicznych i Finansowych w Łodzi (2018),
- Państwowa Komisja ds. wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15 oraz Urząd Państwowej Komisji ds. wyjaśniania przypadków czynności skierowanych przeciwko wolności seksualnej i obyczajności wobec małoletniego poniżej lat 15 – czyli tzw. komisja ds. pedofilii (2019),
- Instytut De Republica (2021),
- Instytut Kultury i Dziedzictwa Wsi (2019),
- Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej (2020),
- Narodowy Instytut Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (2018),
- Fundusz Wspierania Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (2017),
- Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego (2016),
- Instytut Europy Środkowej (2018),
- Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka (2018),
- Polski Instytut Ekonomiczny (2018),
- Krajowy Instytut Mediów (2020).
To tylko część listy nowych instytucji przekazanej przez rząd Izabeli Leszczynie. Co ciekawe, już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma na niej np. Instytutu Pileckiego. Zgodnie z zapisami sądowymi Instytut Pileckiego działa w ramach... Sieci Badawczej Łukasiewicz (wymienionej w kategorii "państwowe osoby prawne"). Ile kosztuje? Najświeższe sprawozdanie finansowe jest za rok 2020 – wtedy i rok wcześniej Instytut pochłaniał 30 mln zł rocznie. Ale wiadomo też, że Instytut dostał w 2021 roku ponad 155 milionów. Co z nimi robi? Cóż, kupuje nieruchomości w Polsce i za granicą (m.in. w Berlinie i szwajcarskim Rapperswilu), remontuje je i w ten sposób zyskuje kolejne siedziby. Na Muzeum Obławy Augustowskiej przeznaczy 5 mln złotych. Poza tym dorobek Instytutu prezentuje się nader skromnie.
Jeszcze gorzej jest z komisją ds. pedofilii. Kosztowała do tej pory ok. 9 mln złotych, a de facto nie działa, bo ponoć nie ma do tego prawa. Największe chyba kontrowersje budzi jednak Narodowy Instytut Wolności – niemający wiele wspólnego z wolnością, niebędący też żadną instytucją naukową. To twór podległy ministrowi Glińskiemu, rozdający granty i dotacje dla instytucji pozarządowych. Kontrowersje biorą się głównie z dotowania organizacji religijnych, prawicowych i nacjonalistycznych. Gliński hojną ręką obdarowuje na przykład organizacje Roberta Bąkiewicza, o czym pisaliśmy już w INNPoland.pl. Bąkiewicz za pieniądze z Funduszu Patriotycznego kupił siedzibę, wyremontował ją, wzbogacił się o służbowe auto.
Nowy instytut podlega premierowi. Podobnie jak... 6 innych
Instytut Strat Wojennych jest powołany i zależny od premiera, przez niego też finansowany. A premier dba o swoje podmioty. Utworzony w 2021 roku Instytut De Republica w zeszłym roku miał 16 mln zł budżetu, w tym już 20. Czym zajmuje się ów twór? Promocją i popularyzacją "rodzimej myśli badawczej z zakresu nauk humanistycznych i społecznych".
W 2018 roku powstał Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka, który ma "przekazywać młodym pokoleniom znaczenie tradycji polsko-węgierskiej". Budżet ma raczej skromny – 5,5-6 mln zł rocznie.
W tym samym roku powołano Polski Instytut Ekonomiczny, którego działalność kosztuje 10-11 mln zł rocznie. Ten przynajmniej działa i to dość prężnie. Moim zdaniem o wiele lepiej niż Rządowe Centrum Analiz, które również teoretycznie ma się zajmować przygotowywaniem różnych ekspertyz. Na czele RCA stoi jednak jeden z czołowych propagandystów Zjednoczonej Prawicy, Norbert Maliszewski – psycholog społeczny. W PIE pracują zaś ekonomiści.
Również od 2018 roku działa Instytut Europy Środkowej. Gdy wczytać się w jego zadania, można odnieść wrażenie, że IEŚ robi dokładnie to samo, co działający również pod egidą premiera znany i poważany Ośrodek Studiów Wschodnich. Działalność IEŚ kosztuje nas 3-4 miliony zł rocznie, OSW – do 10 mln.
Jak premier ma ośrodek wschodni, to musi mieć i zachodni, prawda? Oczywiście - premier ma Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego, od 2016 roku działający w ramach jego kancelarii. Sam instytut działa od 1945 roku. Kosztuje poniżej 4 mln zł rocznie. Lektura jego zadań powoduje lekki dysonans. Bo zajmuje się on między innymi m.in. kwestią strat wojennych i reperacjami wojennymi. Czyli dokładnie tym, czym ma zajmować się nowy Instytut Strat Wojennych. IZ ma już jednak pewne dokonania – chodzi choćby o publikacje "Reparacje i odszkodowania w stosunkach między Polską a RFN" oraz "Wyparte, odroczone, odrzucone. Niemiecki dług reparacyjny wobec Polski i Europy" pióra niemieckiego historyka. Wygląda więc na to, że premier musi mieć nie jeden, ale najlepiej dwa instytuty do każdej sprawy.