Nowy instytut reparacji od Niemiec nie wywalczy. Ale za to wyda miliony z budżetu

Konrad Bagiński
17 lipca 2022, 14:43 • 1 minuta czytania
Instytut Strat Wojennych – wedle naszych obliczeń – jest 37. powołaną przez PiS instytucją karmiącą się pieniędzmi podatnika. Nie wywalczy reparacji od Niemców, ale jest świetną okazją do przepuszczenia kilku lub nawet kilkunastu milionów złotych z budżetu. Podobnie jak większość wcześniej powołanych instytutów i fundacji. Sam premier ma ich już siedem.
PiS od 2016 roku powołał już 37 nowych instytutów i fundacji zasilanych z budżetu Jacek Dominski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google

Upór posła Arkadiusza Mularczyka z PiS się opłacił. W końcu doczekał się swojej chwili chwały – został powołany na szefa Rady Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego. Mularczyk pęka z dumy, ale prawda jest taka, że rada pełni jedynie funkcje doradcze i opiniotwórcze.


Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego został powołany zarządzeniem premiera jeszcze w grudniu zeszłego roku. Od grudnia ma dyrektora, od wczoraj coś na kształt rady nadzorczej, na której czele stoi właśnie poseł Mularczyk, który od niepamiętnych czasów (czyli od 2017 roku) liczy i liczy, ile Niemcy są nam winni pieniędzy za zniszczenia podczas drugiej wojny światowej. Budżet instytucji wyniesie prawdopodobnie ok. 20 mln złotych rocznie – tak mówi dyrektor tej instytucji.

W powszechnym mniemaniu zadaniem nowego Instytutu jest szacowanie wojennych strat Polski i przedstawienie Niemcom kwitu z napisem „reparacje”. Nie – takiego zadania w zarządzeniu premiera nie ma. Tym zajmuje się Mularczyk, który zapowiada rychłe przedstawienie rachunku strat. Po co więc powstał Instytut? Trudno powiedzieć. Ale będzie mógł – przynajmniej do wyborów – wydawać pieniądze z budżetu, by szacować wojenne straty Polski. Z mętnego statusu ISW wynika, że równie dobrze te same zadania wypełniłby np. Instytut Pamięci Narodowej, pochłaniający zawrotne 400 milionów złotych rocznie.

To stała strategia PiS. Kiedy pojawia się jakiś – drobny nawet – problem, władza strzela do niego z grubej rury. Znane są przypadki, gdy w celu odwołania kogoś ze stanowiska przeprowadzali przez Sejm, Senat i biurko prezydenta specustawę. A żeby dać komuś zajęcie, powołuje się instytut lub fundusz.

Zobaczmy, jak to działa. W listopadzie zeszłego roku posłanka Koalicji Obywatelskiej Izabela Leszczyna zapytała rząd, ile od 2016 roku powołał nowych instytucji. Odpowiedź może wprawiać w zdumienie – strona rządowa wyliczyła, że powstało ich 35. To 5 nowych jednostek budżetowych, 3 instytucje kultury, 2 nowe agencje wykonawcze, 12 nowych funduszy celowych, 12 nowych państwowych osób prawnych i 1 instytucja gospodarki budżetowej. Warto zauważyć, że w to nie wlicza się np. Polska Fundacja Narodowa, teoretycznie powołana przez spółki skarbu państwa. W praktyce nikt nawet nie ukrywał, że powstała na polityczne zamówienie.

Wróćmy do Instytutu Strat Wojennych. Dołączył on do zacnego grona, w którym znajdują się już podobne twory. W kategorii "jednostki budżetowe" są to:

To tylko część listy nowych instytucji przekazanej przez rząd Izabeli Leszczynie. Co ciekawe, już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma na niej np. Instytutu Pileckiego. Zgodnie z zapisami sądowymi Instytut Pileckiego działa w ramach... Sieci Badawczej Łukasiewicz (wymienionej w kategorii "państwowe osoby prawne"). Ile kosztuje? Najświeższe sprawozdanie finansowe jest za rok 2020 – wtedy i rok wcześniej Instytut pochłaniał 30 mln zł rocznie. Ale wiadomo też, że Instytut dostał w 2021 roku ponad 155 milionów. Co z nimi robi? Cóż, kupuje nieruchomości w Polsce i za granicą (m.in. w Berlinie i szwajcarskim Rapperswilu), remontuje je i w ten sposób zyskuje kolejne siedziby. Na Muzeum Obławy Augustowskiej przeznaczy 5 mln złotych. Poza tym dorobek Instytutu prezentuje się nader skromnie.

Jeszcze gorzej jest z komisją ds. pedofilii. Kosztowała do tej pory ok. 9 mln złotych, a de facto nie działa, bo ponoć nie ma do tego prawa. Największe chyba kontrowersje budzi jednak Narodowy Instytut Wolności – niemający wiele wspólnego z wolnością, niebędący też żadną instytucją naukową. To twór podległy ministrowi Glińskiemu, rozdający granty i dotacje dla instytucji pozarządowych. Kontrowersje biorą się głównie z dotowania organizacji religijnych, prawicowych i nacjonalistycznych. Gliński hojną ręką obdarowuje na przykład organizacje Roberta Bąkiewicza, o czym pisaliśmy już w INNPoland.pl. Bąkiewicz za pieniądze z Funduszu Patriotycznego kupił siedzibę, wyremontował ją, wzbogacił się o służbowe auto.

Nowy instytut podlega premierowi. Podobnie jak... 6 innych

Instytut Strat Wojennych jest powołany i zależny od premiera, przez niego też finansowany. A premier dba o swoje podmioty. Utworzony w 2021 roku Instytut De Republica w zeszłym roku miał 16 mln zł budżetu, w tym już 20. Czym zajmuje się ów twór? Promocją i popularyzacją "rodzimej myśli badawczej z zakresu nauk humanistycznych i społecznych".

W 2018 roku powstał Instytut Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka, który ma "przekazywać młodym pokoleniom znaczenie tradycji polsko-węgierskiej". Budżet ma raczej skromny – 5,5-6 mln zł rocznie.

W tym samym roku powołano Polski Instytut Ekonomiczny, którego działalność kosztuje 10-11 mln zł rocznie. Ten przynajmniej działa i to dość prężnie. Moim zdaniem o wiele lepiej niż Rządowe Centrum Analiz, które również teoretycznie ma się zajmować przygotowywaniem różnych ekspertyz. Na czele RCA stoi jednak jeden z czołowych propagandystów Zjednoczonej Prawicy, Norbert Maliszewski – psycholog społeczny. W PIE pracują zaś ekonomiści.

Również od 2018 roku działa Instytut Europy Środkowej. Gdy wczytać się w jego zadania, można odnieść wrażenie, że IEŚ robi dokładnie to samo, co działający również pod egidą premiera znany i poważany Ośrodek Studiów Wschodnich. Działalność IEŚ kosztuje nas 3-4 miliony zł rocznie, OSW – do 10 mln.

Jak premier ma ośrodek wschodni, to musi mieć i zachodni, prawda? Oczywiście - premier ma Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego, od 2016 roku działający w ramach jego kancelarii. Sam instytut działa od 1945 roku. Kosztuje poniżej 4 mln zł rocznie. Lektura jego zadań powoduje lekki dysonans. Bo zajmuje się on między innymi m.in. kwestią strat wojennych i reperacjami wojennymi. Czyli dokładnie tym, czym ma zajmować się nowy Instytut Strat Wojennych. IZ ma już jednak pewne dokonania – chodzi choćby o publikacje "Reparacje i odszkodowania w stosunkach między Polską a RFN" oraz "Wyparte, odroczone, odrzucone. Niemiecki dług reparacyjny wobec Polski i Europy" pióra niemieckiego historyka. Wygląda więc na to, że premier musi mieć nie jeden, ale najlepiej dwa instytuty do każdej sprawy.