Prąd mógłby być tańszy. Ale nie będzie, bo dwa ministerstwa się pokłóciły
- Linie bezpośrednie mogłyby zapewnić przedsiębiorstwom tani prąd
- Pomysł popiera wiceminister rozwoju i technologii Olga Semeniuk
- Na rozwiązanie nie zgadza się jednak minister klimatu i środowiska Anna Moskwa — i zniknęło ono z projektu ustawy
Mechanizm działania linii bezpośrednich jest prosty. Przykładowo farma fotowoltaiczna napędza zakład położony kilka kilometrów dalej. Prąd dociera bezpośrednio – z pominięciem przyłączania do istniejącej sieci energetycznej. A zatem bez opłaty dystrybucyjnej.
Linie bezpośrednie to tańszy prąd
Plusów takiego rozwiązania jest sporo. Przede wszystkim jednak rozwijamy OZE i obniżamy koszty w przypadku przedsiębiorstw działających na liniach bezpośrednich. Jak podaje money.pl, przemysł w Europie nie boi się takich rozwiązań. Przykładem jest fabryka Airbusa w mieście Donauwörth w Bawarii, która będzie zasilana energią słoneczną.
W Polsce również mieliśmy mieć linie bezpośrednie. Miała na to pozwolić nowelizacja ustawy Prawo energetyczne oraz ustawy o odnawialnych źródłach energii, nad którą w zeszłym roku pracowało Ministerstwo Klimatu i Środowiska pod wodzą Michała Kurtyki.
Nowa minister Anna Moskwa ma jednak inne plany.
Moskwa nie chce taniego prądu w Polsce
Jak poinformował portal money.pl, resort klimatu, kierowany przez minister Annę Moskwę, całkowicie wykreślił z projektu ustawy przepisy dotyczące budowy linii bezpośrednich.
Decyzja Moskwy prowokuje konflikt w rządzie. Orędowniczką projektu jest bowiem wiceminister rozwoju i technologii Olga Semeniuk. "Jej zdaniem mogą one ograniczyć wpływ rosnących cen energii na sektor przesyłu, który boryka się dziś ze wzrostem kosztów spowodowanym m.in. obecną sytuacją gospodarczą i geopolityczną, związaną z inwazją Rosji na Ukrainę i koniecznością zastąpienia importu surowców energetycznych z Rosji" – czytamy.
Ministerstwo Rozwoju i Technologii zastrzegło sobie możliwość wniesienia całościowej propozycji zapisów regulujących tę kwestię na etapie Stałego Komitetu Rady Ministrów.
Operatorzy sieci muszą dostać haracz
Kolejnym problemem w rozwoju sieci bezpośrednich są opłaty dystrybucyjne. A dokładniej ich brak. Takie linie umożliwiają bowiem dostarczenie energii z pominięciem jej transportu energii za pośrednictwem sieci. To nie jest na rękę operatorom, którzy mogliby na tym stracić.
Jednym głosem z operatorami mówi prezes Urzędu Regulacji Energetyki Rafał Gawin.
– Odbiorcy korzystający z linii bezpośrednich byliby zwolnieni zarówno z opłat dystrybucyjnych, z opłat za korzystanie z sieci energetycznej, jak i z opłaty OZE, opłaty kogeneracyjnej i opłaty mocowej. Powstałaby zatem sytuacja, w której nie ponosiliby adekwatnych kosztów utrzymania funkcjonowania systemu elektroenergetycznego, pomimo że nadal korzystaliby z niego – wyjaśniał w maju na łamach portalu wnp.pl.
Prezes URE zaproponował wówczas, by odbiorcy przyłączeni do linii bezpośredniej byli obciążeni stałymi opłatami związanymi z funkcjonowaniem systemu elektroenergetycznego. Miałaby ona być na podobnym poziomie, co opłata ponoszona przez odbiorców przyłączonych do sieci elektrycznej.
Równie "sprawnie" PiS działa z wiatrakami
Jak pisaliśmy w INNPoland, PiS zabił rozwój energii z wiatru na lata. I miną lata, zanim branża znów będzie w stanie coś z tym zrobić. Wiatraka nie stawia się w tydzień, to proces, który może zająć kilka lat.
W 2016 roku PiS wprowadził zasadę 10H. Chodzi o przepis, który de facto uniemożliwia stawianie w Polsce nowych elektrowni wiatrowych. 10H oznacza dziesięciokrotność wysokości — to minimalna odległość wiatraka od siedzib ludzkich i terenów cennych przyrodniczo. W praktyce 10H obejmuje 99,7 proc. powierzchni Polski (tak wyliczył think tank Instrat). Budowa elektrowni wiatrowych została więc zablokowana.
Przepis ten wprowadzono w 2016 roku, tuż po wygranych przez PiS wyborach. Jedną z jego największych orędowniczek była Anna Zalewska, późniejsza ministra edukacji.
– Nie chcę, aby pewnego dnia śmigło wielkości autobusu spadło mi na głowę – mówiła Zalewska podczas jednego z licznych spotkań na przeciwników wiatraków. Mówiła też o rosnących cenach prądu i bezcelowości inwestowania w wiatraki.
Tymczasem z niedawnej analizy Instytutu Jagiellońskiego wynika, że wpływ farm wiatrowych na ceny energii elektrycznej na podstawie korelacji cen hurtowych na giełdzie będzie pozytywny. Z analizy wynika, że dzięki podwojeniu mocy zainstalowanej lądowych farm wiatrowych z 7 do 14 GW przeciętne gospodarstwo domowe może zaoszczędzić na rachunkach za prąd 110 zł rocznie. Zyskalibyśmy na tym jakieś 14 mld złotych.
Niedawno zasada 10H została troszkę zliberalizowana, ale nie zniesiona.
– Ustawa daje jedynie samorządom możliwość ustanawiania od niej wyjątków, a i tak żaden wiatrak nie będzie mógł stanąć bliżej niż pół kilometra od najbliższych zabudowań, nawet jeśli mieszkańcy nie mieliby nic przeciwko. Nie upraszcza to też procedur i nie skraca ścieżki inwestycyjnej – wyjaśnia Konfederacja Lewiatan.
Czytaj także: https://innpoland.pl/182731,pis-walczy-z-odnawialnymi-zrodlami-energii-przez-to-mamy-klopoty-z-weglem