Nad głowami obserwatorów pojawiły się tęczowe chmury. Mamy nagrania niezwykłego zjawiska

Kamil Rakosza-Napieraj
27 sierpnia 2022, 14:26 • 1 minuta czytania
Mieszkańcy mogli obserwować tęczową "aureolę", która pojawiła się nad chmurami tuż przed zachodem Słońca. Wielobarwny obłok został uwieczniony na nagraniach publikowanych w mediach społecznościowych. Wiemy, jak powstało to niezwykłe, podniebne zjawisko.
Nad Chinami zaobserwowano unikalne tęczowe chmury Fot. Mark A. Schneider/East News/@nowthisnews/Twitter
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Zjawisko, które mogli oglądać Chińczycy, to tzw. scarf cloud lub pileus. Tęczowy obłok pojawił się nad miastem Haikou położonym na wyspie Hajnan w południowych Chinach. Portal meteorologiczny theweathernetwork.com pisze o "wielobarwnej chmurze tańczącej nad burzą z piorunami".

Tęczowa chmura w Chinach

Nagrania pokazujące to niezwykłe zjawisko rozlały się w mediach społecznościowych. Tęczowe chmury z Haikou można zobaczyć m.in. w serwisie YouTube.

Również na Twitterze udostępniono krótkie filmy, na których zarejestrowano ulotne piękno podniebnego zjawiska.

Opalizowanie chmur następuje w wyniku załamania światła słonecznego na kropelkach wody i kryształkach lodu w chmurach. W efekcie rozprasza się ono na fale różnej długości. Tak powstaje tęcza pileusa, którą możemy oglądać na powyższych nagraniach.

"Zwykle widzimy tylko kilka kolorów naraz. Ale niski kąt padania słońca i rozmiar pileusa doprowadziły do ​​fantastycznego i rzadkiego blasku żywej tęczy tańczącej nad miastem przed zachodem Słońca" – czytamy w theweathernetwork.com.

Nowe zdjęcia prosto z kosmosu. Co na nich widać?

Pierwszą fotografię wykonaną teleskopem Webba pokazano podczas briefingu w Białym Domu. Poza NASA w wydarzeniu wzięli udział nawet prezydent USA Joe Biden i wiceprezydent Kamala Harris. Agencja kosmiczna podkreśliła, że jest to "najgłębsze i najbardziej szczegółowe zdjęcie Wszechświata, które do tej pory wykonano". Kilkanaście godzin później pokazano kolejne fotografie.

O to, co tak naprawdę na nich widać portal innpoland.pl postanowił zapytać popularyzatora astronomii Karola Wójcickiego. Okazuje się, że od zespołu zarządzającego kosmicznym teleskopem Jamesa Webba dostaliśmy na razie wersję demonstracyjną jego możliwości. - Z jednej strony pokazano nam najodleglejszy fragment Wszechświata sięgający aż 13 mld lat świetlnych od nas. Z drugiej strony poznaliśmy skład chemiczny planety, krążącej wokół odległej gwiazdy na naszej Drodze Mlecznej. Mogliśmy zobaczyć miejsce, gdzie rodzą się nowe gwiazdy i miejsce, gdzie gwiazda "umiera" - tłumaczy. 

To, co zobaczyliśmy wczoraj, to jednak dopiero początek. Dla astronomów prawdziwa praca dopiero się rozpocznie. To analiza danych, które zebrano z teleskopu. - Jedno zdjęcie teleskopem Webba robi się w kilka do kilkunastu godzin, ale analiza fotografii może zajmować nawet lata - przyznaje Wójcicki. 

Przy okazji publikacji zdjęć NASA zdradziła, że jest to fragment nieba sprzed 13 mld lat. Jak to możliwe, że oglądamy te zdjęcia dopiero teraz? - Wszechświat jest bardzo duży. W skali najbliższego Wszechświata, czyli Układu Słonecznego, najszybsza rzecz - światło, potrzebuje trochę czasu, żeby do nas dotrzeć. Gdy patrzymy na zdjęcie z kosmicznego teleskopu Webba, które ukazuje odległe gromady galaktyk na tle jeszcze bardziej odległych galaktyk, to światło podróżowało do nas przez 13 mld lat - wyjaśnia ekspert.

Jeśli spojrzelibyśmy w najbliższą noc w niebo, moglibyśmy zobaczyć piękny Księżyc w takiej wersji, w jakiej był nieco ponad jedną sekundę temu. Gdybyśmy spojrzeli na oślepiające Słońce w ciągu dnia, to będziemy widzieli je takim, jakie było osiem minut temu. W przypadku odległych galaktyk podróż światła trwa 13 mld lat - czyli mniej więcej tyle, ile wynosi wiek Wszechświata. - Oznacza to, że widzimy pierwsze galaktyki, które emitowały swoje światło bardzo dawno temu. One prawdopodobnie już nie istnieją lub bardzo się zmieniły - dodaje.