NBP dosypie do kasy PiS na wybory? Ekonomiści ostrzegają: "Rekordowe pożyczki"

Paweł Orlikowski
13 września 2022, 08:46 • 1 minuta czytania
Finansowe wsparcie dla PiS od NBP w przyszłym, wyborczym roku? Niewykluczone, przynajmniej w opinii niektórych ekonomistów, którzy zwracają uwagę na pewien fakt. Rząd w projekcie ustawy budżetowej zapisał rekordowe potrzeby pożyczkowe na wydatki specjalne w 2023 roku i tu jest furtka dla NBP.
Fot. Marek Zieliński/Agencja SE/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", w wyborczym 2023 roku budżet państwa będzie zapewne chciał pożyczyć znacząco więcej niż planuje. W tej sytuacji rządowi może chcieć "pomóc" NBP, ale osłabiłoby to złotego, o czym ostrzegają ekonomiści.

Rekordowe "potrzeby pożyczkowe" znalazły się w projekcie ustawy budżetowej na przyszły rok. Stąd też możliwe jest – jak podają ekonomiści cytowani przez dziennik – wznowienie przez NBP skupu rządowych obligacji.

"Rzeczpospolita" zwraca uwagę na to, że potrzeby pożyczkowe brutto w przyszłym roku mogą wynieść 270 mld zł, co daje nawet 8,1 proc. PKB. To pieniądze, które rząd musi pozyskać na pokrycie bieżącego deficytu oraz na spłatę przypadającego na dany rok zadłużenia. Na tej kwocie rząd jednak może wcale nie poprzestać. 

Problem w tym, że rząd niejako ukrywa lub pomija część wydatków, jak choćby tarcza antyinflacyjna, która, jak pisaliśmy w INNPoland.pl, nie znalazła się w projekcie ustawy budżetowej na 2023 rok, a najpewniej zostanie wdrożona. To sprawia, że potrzeby budżetowe będą wyższe niż te wskazane w prognozach przez rząd.

Wygaszenie tarczy z końcem 2022 r. oznaczałoby, że inflacja niejako z automatu podskoczyłaby do 17 proc. na początku przyszłego roku, nawet przy braku podwyżek taryf energetycznych dla gospodarstw domowych - wyjaśnia dla "RP"

Marcin Luziński, ekonomista Santander Bank Polska w rozmowie z dziennikiem wskazał, że wygaszenie tarczy antyinflacyjnej z końcem roku, oznaczałoby właściwie automatyczny wzrost inflacji do 17 proc. na początku 2023 roku.

Sama tarcza - co wynika z wyliczeń NBP - w 2023 roku może kosztować ponad 33 mld zł. Jednak tego rząd w projekcie ustawy nie uwzględnił, bo – jak również informowaliśmy w INNPoland, oznaczałoby to automatyczny wzrost prognozowanego deficytu z 65 mld zł do aż 98 mld zł. A i pierwsza kwota już jest gigantyczna.

Miliardy na czternastki i waloryzacja 500+?

Inni ekonomiści na łamach "Rzeczpospolitej" zwracają uwagę 14. i 15. emerytury, które mogą paść z ust przedstawicieli rządu, jako mięso w kampanii wyborczej. To jednak kolejny koszt, a dokładnie 23 mld zł.

Gdyby też doszło do waloryzacji świadczenia programu "Rodzina 500 plus" i zamiast 500+ zrobiłoby się nam 700+, kasa państwa zostałaby uszczuplona o kolejnych 15 mld zł.

Co więcej, projekt budżetu przygotowany przez PiS nie zakłada żadnego kryzysu energetycznego czy surowcowego, o czym ostrzegają eksperci. A instrumenty pomocowe, zapowiadane przez rząd na wypadek takiego kryzysu to kolejne miliardy.

Zdaniem analityków Credit Agricole Bank Polska – w budżecie państwa trzebaby znaleźć na nie nawet 47 mld zł, gdyby pomoc dotyczyła wyłącznie gospodarstw domowych.

"W sumie bank wylicza, że powyższe dodatkowe działania mogą zwiększyć potrzeby pożyczkowe brutto o ok. 120 mld zł, do ok. 390 mld zł. W relacji do PKB wyniosłyby one 11,7 proc. i byłyby największe od 2010 r." - czytamy w "Rzeczpospolitej".

Od wyliczeń i kwot, które padają, można dostać zawrotów głowy, ale to nie koniec. Do tego trzeba jeszcze dołożyć 100 mld zł na potrzeby samorządów i emisja obligacji na fundusze pozabudżetowe.

Na kłopoty NBP

Pieniędzy potrzeba w dziesiątkach miliardów. Rząd PiS być może liczył na uruchomienie choć pierwszej transzy unijnych pieniędzy z KPO, choć i to w projekcie budżetu się nie znalazło.

Po zapowiedzi premiera Glińskiego, że rząd "odpowie własnym projektem" na brak pieniędzy z KPO, raczej w najbliższym czasie nie ma co liczyć na zastrzyk tej ogromnej gotówki. Dlatego z pomocą przyjść może NBP.

W jaki sposób? To proste, chodzi o skup rządowych obligacji, jak miało to miejsce w czasie pandemii COVID-19. NBP ma w swoim portfelu papiery warte 143 mld zł.

Ekonomista Marek Luziński podrkeśla w "Rzeczpospolitej", że nie można wykluczyć takiego ruchu, choć byłby on bardzo ryzykowny. "W obliczu bardzo wysokiej inflacji w Polsce i w sytuacji, gdy główne banki centralne zacieśniają politykę pieniężną, mogłoby być postrzegane przez inwestorów jako ruch w stylu tureckim. A to mogłoby uderzyć w złotego i inne aktywa" – czytamy.  

Bez ogródek w tej sprawie wypowiada się główny ekonomista FOR Sławomir Dudek. Jego zdaniem pomysł skupu rządowych obligacji to "szalony scenariusz przy tak wysokiej inflacji i wysokich stopach procentowych".