Ukradli mu auto, a nadal musi płacić raty. Fatalne podejście policji
- Pan Marcin uważa, że ktoś ukradł jego auto, ale policja nie wierzy w jego wersję i nie chce komentować sprawy
- W związku z tym, że ani policja, ani prokuratura nie potwierdziły, że pojazd trafił w ręce złodziei, poszkodowany musi płacić raty leasingu
- Tymczasem koszty są tak duże, że coraz więcej Polaków pozbywa się pojazdów wziętych w leasing
Tajemnicze zniknięcie auta
O tym, jak opieszale działają w Polsce organy ścigania, przekonał się na własnej skórze pan Marcin Brzeziński, właściciel firmy brukarskiej nieopodal Bytowa (woj. pomorskie). Dwa lata temu wziął w leasing Audi Q7 za 380 tys. zł. Jednak jak donosi Interia, po roku, w nocy z 5 na 6 stycznia, auto zostało ukradzione.
– Rano wstałem, rolety odsłoniłem i samochodu nie było. [...] Zobaczyłem, że brama otwarta jest i pierwsze co mi przyszło do głowy, to że ukradli. Zadzwoniłem na policję – relacjonował feralne zdarzenie poszkodowany mężczyzna.
Pan Marcin nie krył zaskoczenia postawą policjantów. – Powiedział do mnie: "Powiedz k***, gdzie ty masz ten samochód, bo jak nie, to na dołek pójdziesz. Odparłem, że mówię prawdę, że samochód skradziono, a jak chce, to mogę iść na ten dołek. Nie jestem karany, nigdy na policji nie byłem. A tu nie wiem, dlaczego oni tak postąpili. Ostatecznie sprawę umorzono. Policja się domyśla, że ja byłem tym samochodem w Lęborku go sprzedać – wskazywał.
Nadal nie wiadomo, co stało się z Audi Q7. W umorzeniu nie ma informacji o kradzieży, a panu Marcinowi nie postawiono zarzutów, jakoby sam ją spreparował.
Policja nie wierzy w wersję poszkodowanego, ale sama nic nie robi w tej sprawie
Mężczyzna uważa, że policja nie zajęła się przeprowadzeniem dogłębnego śledztwa, tylko z góry obwiniła go, że jest powiązany z tajemniczym zniknięciem auta. Reporterzy "Interwencji" próbowali dopytać o tę sprawę funkcjonariuszy z Komenty Powiatowej Policji w Bytowie. Policjanci nie chcieli wypowiadać się przed kamerami.
Funkcjonariusze udostępnili dziennikarzom jedynie skromne oświadczenie, z którego wynika, że materiał dowodowy nie jest spójny z wersją przedstawioną przez pana Marcina. Prokurator również nie chciał rozmawiać i nie odpowiedział na pytania przesłane mailem.
Reporterzy wzięli sprawy w swoje ręce i samodzielnie dotarli do świadka, który uważa, że w noc kradzieży widział z okna kuchennego dwa pojazdy. Z jego relacji wynika, że samochody miały odjechać spod domu pana Marcina w stronę lasu.
Prawnik Bartosz Graś uważa, że ta sprawa jest "nietypowa". – Jeżeli w stosunku do pana Marcina nie toczy się żadne postępowanie, no to powinno być stwierdzone: albo kradzież, albo wszczęte postępowanie przeciwko niemu, że wprowadza organy w błąd – ocenił.
Samochodu nie ma, a raty musi płacić
W związku z tym, że ani policja, ani prokuratura nie potwierdziły, że pojazd wpadł w ręce złodziei, pan Marcin musi płacić raty do dziś. – Muszę płacić za samochód, którego nie mam. To 4600 zł netto i 70 tys. zł wykupu na koniec – uskarżał się poszkodowany.
Pan Marcin złożył zażalenie, gdy dowiedział się, że śledztwo zostało umorzone po raz drugi. Sprawę bada Sąd Okręgowy w Słupsku. Jednak do tej pory nie odbyła się żadna rozprawa, a poszkodowany nadal musi płacić raty. Tymczasem raty leasingu są coraz wyższe. Różnice są liczone w kilkuset, a czasami nawet kilku tysiącach złotych. Jak podaje portal natemat.pl, rosnące koszty zobowiązań sprawiają, że coraz więcej Polaków pozbywa się pojazdów wziętych w leasing czy na wynajem długoterminowy.