Wygląda to coraz gorzej. KE mocno obniżyła prognozy PKB Polski
- Komisja Europejska obniżyła prognozę wzrostu PKB Polski z 5,2 do 4 proc. w 2022 roku i z 1,5 do 0,7 proc. w 2023 roku
- Według KE nie należy spodziewać się w Polsce wzrostu bezrobocia, ale raczej spadku realnego wynagrodzenia
- Spowolnienie gospodarcze w połączeniu z utrzymującą się wysoką inflacją otwierają drogę do tzw. stagflacji
Nowa prognoza PKB Polski
Jesienna prognoza Komisji Europejskiej dotycząca wzrostu PKB zmieniła się w stosunku do projekcji przedstawianych w lipcu. Wówczas zakładano, że PKB Polski wzrośnie w tym roku do 5,4 proc., natomiast w 2023 roku – do 1,5 proc. Przypomnijmy, że w 2021 roku wzrost PKB Polski wzrósł 6,8 proc.
W piątek KE przedstawiła zmodyfikowane prognozy, z których wynika, że w 2022 roku PKB Polski sięgnie 4 proc., w 2023 roku – 0,7 proc., natomiast w 2024 roku wyniesie 2,6 proc. Według Komisji głównym powodem spowolnienia gospodarczego, z którym będziemy się mierzyć w najbliższych kwartałach, będzie odwrócenie cyklu zapasów. Prywatne inwestycje będą obciążone rosnącą presją kosztową i kosztami finansowania – w ogólnym rozrachunku powinny jednak zostać zrównoważone przez publiczne wydatki na obronę i inwestycje.
W przypadku całej Unii Europejskiej jesienna prognoza KE zakłada wzrost PKB wynoszący 3,3 proc. w 2022 roku, 0,3 proc. – w 2023 roku oraz 1,6 proc. w 2024 roku.
KE zakłada także, że nie czeka nas w Polsce znaczący wzrost stopy bezrobocia. W tym roku spadnie ona do 2,7 proc. (z 3,4 proc. w 2021 roku), z kolei w latach 2023 i 2024 wzrośnie odpowiednio do 3 proc. i 3,1 proc. Komisja zwraca uwagę na to, że firmy nie garną się obecnie do zwalniania pracowników, przez co należy raczej oczekiwać spadku realnego wynagrodzenia.
Jesienna prognoza podniosła także prognozę inflacji CPI w Polsce, która w tym roku ma wzrosnąć do 13,3 proc. z 5,2 proc. w 2021 roku. W przyszłym roku będzie rosnąć dalej, do 13,8 proc., zaś w 2024 roku ma spaść do 4,9 proc.
Co to jest stagflacja?
Długo utrzymująca się wysoka inflacja w połączeniu z hamowaniem gospodarki zwiększa ryzyko wystąpienia stagflacji. Zjawisko to napędzane jest przez strach konsumentów przed kryzysem i podwyżkami cen. Towary drożeją, ludzie ich nie kupują, gospodarka zwalnia – to przepis na pułapkę niemal bez wyjścia, której obawiają się ekonomiści.
Określenia tego po raz pierwszy miał użyć brytyjski polityk Iain Norman Macleod w 1965 roku, kiedy jego kraj zmagał się z bezrobociem oraz drastycznymi podwyżkami towarów i usług.
– Mamy teraz najgorsze z obu światów – nie tylko inflacją z jednej strony lub stagnacją z drugiej, ale oba razem. Mamy coś w rodzaju stagflacji – mówił pół wieku temu polityk Partii Konserwatywnej.
– Gdy spada konsumpcja, pogarsza się sytuacja m.in. producentów, dostawców, handlowców, po prostu bardzo wielu firm. Następstwem są ograniczenia zatrudnienia czy wręcz bankructwa. Rośnie bezrobocie, co dodatkowo zaostrza konsekwencje stagflacji, ponieważ ludzie pozbawieni posad czy też obawiający się o ich utratę stają się jeszcze bardziej ostrożni i oszczędni, a gospodarka nie ma szans, by przyspieszyć – wyjaśnia Bartosz Sawicki, analityk Cinkciarz.pl.