Ruszyły jarmarki bożonarodzeniowe w polskich miastach. Ceny oszalały
- Inflacja dotarła na odbywające się w Polsce jarmarki bożonarodzeniowe
- Odwiedzający jarmark w Gdańsku skarżą się na wyjątkowo drogą grochówkę
- Z kolei we Wrocławiu w górę poszła m.in. kaucja za słynny kubek do grzańca
Ceny na jarmarkach bożonarodzeniowych
Jarmarki świąteczne stały się już stałym elementem krajobrazu późnego listopada i grudnia w największych polskich miastach. Niestety, na tych imprezach doskonale widać tempo inflacji: odbywają się raz do roku i tradycyjnie nie należą do najtańszych.
Tym razem oczy ze zdumienia przecierali mieszkańcy Trójmiasta, którzy postanowili odwiedzić Jarmark Bożonarodzeniowy w Gdańsku. Jak relacjonuje serwis o2.pl, za porcję zwykłej grochówki trzeba tam zapłacić aż 28 zł, a za zapiekankę – 22 zł. O ból portfela przyprawić może również porcja bigosu (25 zł za 300 g), jak również szaszłyk z kurczaka za 42 zł.
Osobom, które chciałyby się czegoś napić czegoś ciepłego, przyjdzie zapłacić pomiędzy 18 a 20 zł za grzane wino, ok. 19 zł za grzane piwo, ok. 18 zł za 200 ml gorącej czekolady i ok. 10 zł – za taką samą ilość herbaty.
Inflacja nie ominęła również Jarmarku Bożonarodzeniowego we Wrocławiu. Tegoroczne ceny z tymi z poprzedniego roku porównali dziennikarze regionalnej "Gazety Wyborczej" – pokazując, że w górę poszło praktycznie wszystko.
Tradycją wrocławskiego jarmarku jest podawanie grzańca (15-17 zł) w charakterystycznych kubkach w kształcie buta. Jako że kubki te często znikają – organizatorzy imprezy pobierają za nie kaucję, która w tym roku wzrosła z 15 do 20 zł. W górę poszła również cena gorącej czekolady z Amaretto (z 15 na 19 zł) oraz herbaty (z 8 na 10 zł).
Zupy są tańsze niż w Gdańsku: za grochówkę czy żurek zapłacimy 20 zł. Z kolei ceny gofrów bąbelkowych zaczynają się od 10 zł (wersja tylko z cukrem pudrem), a kończą na 28 zł (wersja z bitą śmietaną, Nutellą i owocami).
Smalec na krakowskim rynku
W ubiegłym roku jednym z niechlubnych "liderów jarmarkowej drożyzny" była impreza w Krakowie. Cena zupy zaczynała się tam od 25 złotych. Za talerz pierogów albo chleb ze smalcem trzeba było zapłacić 30 złotych. Jeśli natomiast ktoś chciał zaszaleć i poprosić o dodatek do kanapki, cena rosła do... 40 złotych.
Znacząco mniej za smalec życzyła sobie również w Warszawie, na rynku Starego Miasta Magda Gessler. W świątecznej budce niedaleko restauracji "u Fukiera" dostać można było m.in. placki ziemniaczane, kajzerki ze schabowym lub bigosem i barszcz czerwony w kubku. Co ciekawe, za pajdę chleba ze smalcem u najbardziej znanej restauratorki w Polsce zapłacić trzeba było mniej niż w Krakowie. Wyceniony był na 18 złotych – i to razem z kiszonym ogórkiem.
Ceny w świątecznej budce U Fukiera spotkały się jednak ze znacznie mniejszą wyrozumiałością klientów. Kontrowersje wzbudziły dania w słoikach na wynos m.in. "barszcz czerwony na zakwasie jak rubin" czy "bigos złoty na winie, na bogato" od 50 do 70 złotych za prawie litrowy słoik.